Nie dość, że coraz więcej przedmiotów jest „Made in China”, a gospodarczej potędze Chin podlizują się nawet Stany Zjednoczone, to jeszcze mali Chińczycy wyprzedzają rówieśników, jeśli chodzi o wyniki w nauce. Ostatnie wyniki międzynarodowego testu PISA ukazały znakomity stan wiedzy uczniów z Szanghaju. A chińscy muzycy, którzy zostawiają wszystkich innych w tyle?
Czy zachodni świat może jeszcze stanąć do konkurencji z Chinami, które zdają się tubalnie ryczeć „z drogi!” i taranować wszystko, co im przeszkodzi? Co możemy im przeciwstawić? A może nie ma co zawracać Wisły kijem i należy przejąć chińskie metody, które zdają się automatycznie prowadzić do sukcesu? Na przykład chiński model wychowawczy, który mógłby być lekarstwem na „tę dzisiejszą młodzież”, uzależnioną od Facebooka i gier komputerowych… Czy nie byłoby cudnie, gdyby zamiast wiecznie podpiętych do Internetu potworków mieć w domu uprzejmych małych prymusów, w ramach hobby grających pięć godzin dziennie na skrzypcach?
Na tę pokusę odpowiedzią jest bestseller Amy Chua Bojowa pieśń tygrysicy, który w kilku krajach zdążył już wywołać gorącą debatę na temat wychowania dzieci w dzisiejszym świecie. Opowieść żyjącej w Ameryce córki chińskich imigrantów, opatrzona buńczucznym podtytułem „dlaczego chińskie matki są lepsze?” wzbudziła wiele sprzeciwów, oskarżeń o nieczułość oraz pozbawianie dzieci wolności i prawa do decydowania o sobie, o porzucanie osiągnięć współczesnej pedagogiki na rzecz powrotu do staroświeckiej mechanicznej tresury, na koniec wzbudziła też troskę o obie córki pani Chua, którym przepowiada się konieczność korzystania w przyszłości z pomocy psychoterapeuty. Ale te wszystkie gromy chybiają celu – Sophia i Louisa Chua na zdjęciach uśmiechają się promiennie, jedna jest uzdolnioną pianistką, druga skrzypaczką, a w szkole nie mają żadnych problemów. Obrazek dopełniają rodzice – para profesorów z Uniwersytetu Yale i dwa rozkoszne psy. Nic, tylko zazgrzytać zębami z zazdrości…
Opowieść Amy Chua nie jest jednak bezkrytycznym peanem na temat własnej świetności jako matki. Autorka przez całe dzieciństwo swoich córek krzyczy „do boju!”, często jednak upada sromotnie na nos. Zarówno o swoich zasadach wychowawczych, jak i ponoszonych klęskach i narastających wątpliwościach donosi z zaskakującą szczerością. Opisy rodzinnych starć są zabawne, choć walka jest naprawdę ostra: córki, zwłaszcza jedna, buntują się przeciw nieludzkim, wielogodzinnym ćwiczeniom muzycznym (od których nie ma odstępstwa nawet w wakacje!), zakazowi nocowania u koleżanek, odgórnego planowania hobby narzuconego przez matkę. Takie dzieciństwo przypomina piekło, a w końcu sama Chua traci orientację, po co to wszystko: czy chodzi jej o przyszłość córek, czy o samą siebie?
Bojowa pieśń tygrysicy stanowi niezłą zagwozdkę. Czy nie „upupiamy” dzieci, mając je za jedynie rozkoszne stworzenia i nie dając im się zmierzyć z prawdziwymi wyzwaniami? Czy nie powinniśmy bardziej ufać w ich siłę, wytrzymałość i ambicje? Czy nie kieruje nami przede wszystkim chęć, by w dzieciach mieć przyjaciół i dlatego unikamy żelaznego egzekwowania zasad? *Książka jest tak wciągająca, że połyka się ją w jeden wieczór, ale materiału do przemyśleń starcza na wiele dłużej. *