Czy na pustyni pada deszcz? Moje sugerujące dziecięcą ciekawość pytanie jest efektem lektury powieści zatytułowanej Zagubieni. Akcja liczącej ponad pięćset stron powieści dzieje się w fikcyjnej, nadmorskiej miejscowości o nazwie Harran leżącej gdzieś na Bliskim Wschodzie. W latach trzydziestych dwudziestego wieku odkryto tam złoża ropy naftowej, której wydobywaniem zainteresowali się Amerykanie oraz współpracujący z nimi lokalni oligarchowie, którzy obiecują miejscowej ludności szczęście, bogactwo i nowoczesność. Czy zatem płynąca pod piachem żyła złota spowoduje, iż na ubogich beduinów spłynie szczodry deszcz?
Pytam o deszcz, bo nie wiem, czy w języku arabskim funkcjonuje przysłowie, stanowiące odpowiednik dobrze znanego w naszym kraju powiedzenia: „Z deszczu pod rynnę”. Chyba tylko niepoprawni romantycy chcieliby dzielić los ujeżdżającego wielbłądy beduina lub mieszkańca oazy, których skromne życie, toczy się według niezmiennych plemiennych reguł i monotonnego rytmu karawan. Nagle w tym spokojnym świecie pojawiają się cudzoziemcy. Zachowują się dziwnie, pytają o wiele spraw, mówiąc po arabsku i nadużywając gościnności; szukając czegoś, o czym rdzenni mieszkańców tych terenów zdają się niewiele wiedzieć...Wydaję się, że największą zaletą powieści Abd ar-Rahmana Munifa jest spojrzenie na proces powstawania szybów naftowych od strony niepiśmiennych synów pustyni, którzy z dnia na dzień zostają skonfrontowani z nowoczesną rzeczywistością, wręcz obfitującą w różne zdarzenia podpadającą pod określenie „zderzenie cywilizacji”. Przybyli bowiem zza oceanu nafciarze potrzebują rąk do pracy. Wznoszone są budynki, a
robotnikom muszą wystarczać duszne baraki. Mimo tego miasto rozrasta się, a wraz z nim powstają nowe problemy, które specjalnie nie interesują lokalnego emira, zajmującego się poznawaniem wynalazków oraz podglądaniem Amerykanek przez lornetkę... Los również nie oszczędza jednostek zaradnych do jakich należą z pewnością pierwsi zmotoryzowani przewoźnicy w Harranie, którzy muszą ustąpić przed nowocześniejszymi autami... Chciałoby się rzec, że rewolucja zjada własne dzieci. Korzystne zmiany nie nadchodzą. Nikt nie zaprzeczy, że jest inaczej, lecz trudno uznać, że opisane w powieści zmiany spowodowane przez narzucony przez zagraniczną firmę porządek przyniósł spełnienie obietnic. Dlatego śledząc rozpisane na kilkuset stronach dzieje nadmorskiego miasteczka i jego mieszkańców towarzyszyło mi popularne w naszym kraju powiedzenie.
Zagubieni Abd ar-Rahmana Munifa są pierwszą i jedyną przetłumaczoną na język polski częścią pisanej w latach osiemdziesiątych pentalogii zatytułowanej „Miasta soli”. Podzielona na wiele krótkich rozdziałów książka jest w wielu miejscach interesująca, jednak nie do końca uwiodła mnie od strony stricte literackiej, a niekiedy nużyła. Więcej w niej ciekawych obserwacji, kontrastu pomiędzy przybyłymi na dalekomorskich okrętach pracownikami korporacji, a żyjącymi jakby w innej epoce beduinami, niż urzekających opisów, czy też okrągłych zdań, które upoważniałoby mnie do nieokrzesanych zachwytów.