Endymion nie jest bezpośrednią kontynuacją dylogii hyperiońskiej – akcja powieści rozgrywa się niemal trzy stulecia po upadku Hegemonii, który poeta Martin Silenus opisał w Pieśniach – dziele swojego życia. Przez ten czas wiele się zmieniło. Odseparowanymi poprzez przerwanie sieci transmiterów planetami dawnej Sieci rządzi Kościół katolicki i jego zbrojne ramię – organizacja PAX. Niesamowity przyrost potęgi marginalizowanej sekty, jaką byli chrześcijanie w czasach, gdy młody ksiądz Lenar Hoyt uczestniczył w pielgrzymce do Chyżwara, można wyjaśnić bardzo prosto: Kościół oferuje swoim wyznawcom niemal wieczne życie. Nie tylko w niebie, także na ziemi. A wszystko dzięki krzyżokształtom, pasożytom o niesamowitych zdolnościach regeneracyjnych. Papieskie objawienie pozwoliło wyeliminować negatywny wpływ pasożyta na ludzki organizm (postępujące z każdym kolejnym wskrzeszeniem procesy spadku inteligencji i zaniku organów rozrodczych). Ale żeby się przed nim uchronić, trzeba przyjmować komunię. Żeby dostać
rozgrzeszenie, trzeba żyć zgodnie z prawem i donosić na łamiących prawo. A najwyższą karą w prawie kanonicznym jest ekskomunika i następująca po niej prawdziwa śmierć. Wydawałoby się, że w czasach praktycznego zahamowania postępu technicznego i integracji społecznej Kościół jest machiną wszechmocną, której potędze nic nie zagraża. Nie bez przyczyny jednak Pieśni Silenusa znajdują się od lat na kościelnym indeksie. Kościół i siły, które dały mu władzę na życiem i śmiercią, obawiają się jednej osoby, występującej we wspomnianym poemacie. Jest nią córka Brawne Lamii i pierwszego cybryda Johna Keatsa. Ta, Która Naucza i ma według dawnych prognoz Technocentrum posiadać władzę nad tajemniczym medium – Pustką, Która Łączy. Niebawem wyjdzie ze Sfinksa – jednego z Grobowców Czasu na planecie Hyperion – jako dwunastoletnia dziewczynka. PAX angażuje wszystkie swoje siły w jej schwytanie, dowodzenie oddając kapitanowi Federico de Soyi – kapłanowi i żołnierzowi, którego los prognozy Centrum łączą nierozerwalnie z
przyszłością dziecka. Misja nie będzie jednak tak rutynowa, jakby się mogło wydawać, bo w równaniu jest kilka nieprzewidywalnych zmiennych. Pierwszą stanowi Raul Endymion, który w zamian za ocalenie życia podejmuje się ochronić córkę Lamii przed PAX-em, choć misja jest z pozoru samobójcza. Drugą jest sama dziewczynka, czyli Enea, znająca fragmenty własnej przyszłości. Ostatnia, najtrudniejsza do oszacowania, to nasz stary znajomy, czyli Chyżwar, który, jak się okazuje, też nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Endymion można by w dużym uproszczeniu nazwać powieścią drogi, gdyż główną treść książki stanowi opis ucieczki Raula i Enei przed PAX-em (i pogoni księdza kapitana de Soyi za nimi) poprzez kolejne światy dawnej sieci, leżące wzdłuż łączącej je niegdyś za pomocą transmiterów rzeki Tetydy. Jak jednak Tetyda przestała istnieć po zniszczeniu transmiterów, tak i Simmonsowi nie udało się wejść po raz kolejny do tej samej rzeki i kontynuować obsypanego (jak najbardziej słusznie) nagrodami cyklu na tym samym poziomie. Choć niewiele mu zabrakło. Przede wszystkim, tak jak w przypadku pierwszej dylogii, nie da się ocenić – i docenić – Endymiona bez znajomości Tryumfu Endymiona. Choć rozbita, opisana w nich historia, traktująca o beznadziejnej walce miłości z przeznaczeniem, stanowi integralną całość. W całości tej tom pierwszy pełni rolę wstępu, według mnie nieco za bardzo rozbudowanego w stosunku do przypadającej na niego części akcji. Pozwala to lepiej poznać głównych bohaterów dramatu – Eneę, Raula i
księdza kapitana de Soyę, opisać, jak miniony czas wpłynął na światy dawnej Sieci i niektórych bohaterów poprzedniego cyklu (właściwie spotykamy całkiem sporo dawnych znajomych – sen kriogeniczny i krzyżokształt to jednak cudowne wynalazki). Tak drobiazgowo naszkicowane tło przydaje się i zyskuje na znaczeniu, gdy następują rozstrzygnięcia – te jednak autor zostawił na dużo bardziej dynamiczny Tryumf Endymiona.
Mimo objętościowego rozbuchania nie mamy tu jednak do czynienia z pustosłowiem – jak zawsze u tego autora, jest to precyzyjnie rozplanowana i snuta wspaniałym stylem opowieść z interesującą intrygą, której główną siłę stanowią wyraziste psychologicznie, a zarazem niebanalne sylwetki bohaterów (najciekawszy jest tym razem ojciec kapitan de Soya, postać rozdarta między poczuciem obowiązku i poczuciem słuszności). Nie udało się Simmonsowi przeskoczyć samego siebie, ale też dylogia hyperiońska zawiesiła poprzeczkę niesamowicie wysoko. Endymion to bardzo dobre s-f, napisane na poziomie niedostępnym dla zdecydowanej większości autorów. Tym niemniej z lekturą lepiej zaczekać na wznowienie Tryumfu – chyba, że komuś nie przeszkadza konieczność przerwania lektury w połowie.