Wyznania szalonego hodowcy drobiu
Wystarczy wsłuchać się w nieznoszący sprzeciwu ton Saundersa by wyczuć, że wynika on z kolejnych starć na ringu kuroznawstwa, przypominających toczka w toczkę walki kogutów z inydkami; po jego książeczce, dedykowanej doktorowi Wightowi, wyjdzie inna, dedykowana innemu wybitnemu autorytetowi.
Zwolennicy Kochinów i Malajskich Bojowców będą się prali z miłośnikami Dorkinów, a ci ostatni będą się jeszcze prali między sobą o to, czy Dorkin powinien być biały, czy nakrapiany.* Tak bowiem, jak właściciele psów upodabniają się do swoich pociech, hodowcy kur upodobnić się mogą do swoich podopiecznych. To nic, że wojna secesyjna dopiero co się skończyła; podwórko kuroznawstwa jest niewielkie, a chodzą po nim – jak sobie to wyobrażam – same stare, żylaste koguty, mające ze sobą na pieńku.* Nagle, przez bezmiar niemal półtora stulecia, dobiega do nas echo tamtego niekończącego się sporu: książeczka, oprawna w płótno z wytłoczonym na okładce kogutem, który nabiera nagle całkiem innego znaczenia – emblematu na tarczy rycerza.