Wiktoria Płatowa jest nie tylko powieściopisarką, ale także, a może przede wszystkim, scenarzystką filmową. A jako że sztuka filmowa rządzi się innymi prawami, niż literatura popularna, miałam nadzieję, że wpadnie mi w ręce kawał krwistego mięcha, ze zmęczonym gliniarzem, białymi nocami i wódką. A jednak nie tym razem. W pisaniu takich rzeczy uprzejmie wyręcza Rosjan Amerykanin Martin Cruz Smith, i idzie mu świetnie, a Wiktoria Płatowa dołączyła do koleżanek, piszących według wzoru: mały realizm, wielka miłość (a przynajmniej – wielkie serce), brutalnie gwałcona co parę stron logika i mordowane prawdopodobieństwo. Czyli to wszystko, za co lubimy rosyjskie kryminały pisane damskim piórem. Ale… no właśnie, jest jedno ale. Optyka damskich kryminałów bywa zwykle optyką wyrazistej bohaterki – od superinteligentnej major Kamieńskiej po postrzeloną Daszkę.
W Rytuale ostatniej nocy mamy narrację pierwszoosobową – petersburskiej prostytutki, która budzi się rano u boku martwego klienta, a przez resztę książki ukrywa się przed milicją i próbuje uwolnić się od podejrzeń, poszukując prawdziwego mordercy. No cóż, gdyby Waria była inteligentna, zostałaby kandydatem nauk, a przynajmniej właścicielką nocnego klubu – a że robi to, co robi, to pewnie nic innego nie umie. I rzeczywiście. Czytelnik przez czterysta dwadzieścia stron skazany jest na wyznania profesjonalistki – może i doświadczonej, ale niezbyt rozgarniętej, i przygnębiająco wulgarnej, kiedy próbuje być dowcipna. Bo to przecież nie może być prawdą, że dziewczyny myślą tylko o jednym… Pechową Warwarę wspomaga kilka osób – dwie przyjaciółki, byłe koleżanki po fachu, obecnie jedna z nich jest zamożną bizneswoman, druga – szczęśliwą mężatką w zaawansowanej ciąży. I kilku mężczyzn – nieapetyczny reporter z tabloidu, pazerny detektyw z Estonii i tajemniczy mołdawski handlarz win. Mimo zamiłowań głównej
bohaterki, czytelnik na sceny erotyczne nie ma co liczyć, i chyba na szczęście, bo kiedy pod koniec scena taka ma posłużyć rozwiązaniu kryminalnej zagadki, to okazuje się bardziej skomplikowana, niż zadanie szachowe. I równie ekscytująca.
Kryminalny wątek ma w tej książce jeszcze jeden aspekt – narodowościowy. Zamordowany klient jest Estończykiem, a Warwara – Rosjanką urodzoną w Estonii. Sama historia skazała ich więc na dziedziczną antypatię, bo niepodległa Estonia przyznała obywatelstwo tylko tym mieszkańcom, którzy władają (arcytrudnym) językiem. A zatem potomkowie narodu panów i władców, którzy przez kilkadziesiąt lat nie pofatygowali się poznać języka kraju, w którym mieszkali, teraz stali się obywatelami drugiej kategorii, albo, jak Warwara, wyemigrowali do Rosji (gdzie najwyraźniej nikt na nich z otwartymi rękami nie czekał). Niestety, dowcipy o Estończykach są podobnej klasy, co reszta żartów. Po Warwarze nie ma co spodziewać się wyższych lotów, ale po Płatowej…