Trwa ładowanie...
recenzja
06-06-2014 14:37

Wysypka

WysypkaŹródło: Inne
d2psx9a
d2psx9a

Mam alergię na okładki, na których dwoje roześmianych ludzi tuli się do siebie, a w tle widać mały biały domek. Mam alergię na tytuły, w których są róże. A już w połączeniu z domem, mieszkaniem, hacjendą, czy nie daj Boże domkiem, wywołują od razu wysypkę na całym ciele. Mam alergię na „ciepłe i mądre książki” – szczególnie, jeśli wydawca zachwala je w ten sposób na okładce. Do nerwowego ścisku szczęk doprowadza mnie informacja, że „czasem trzeba wszystko stracić, by zyskać sens życia”. Ciepłe i mądre książki przywodzą bowiem na myśl prosty scenariusz – ktoś kocha, ktoś nie kocha, a potem wszystko dobrze się kończy. W domu róż nad pięknym morzem, w Toskanii, albo innej Prowansji. Było, było, było… A jeszcze w połączeniu z przeciwnościami losu, utratą wszystkiego, by wszystko zyskać – było tym bardziej. Ciepłe i mądre historie raczej nie zaskakują. Nie wciągają w wir akcji, nie dają palcom tej nerwowości w przewracaniu stron, jakiej oczekuje się po dobrej literaturze. Ciepłe i mądre historie są zazwyczaj
zapchajdziurami rzeczywistości, w której ciepłe i mądre historie tak naprawdę się nie zdarzają.

W Domu róż jest to wszystko – biała czysta okładka, dwoje uśmiechniętych ludzi, dom… Jest Kornwalia, do której przeprowadzają się Liam i Lily. Do tej pory mieszkali w Londynie. Liam był architektem, a Lily pracowała w galerii sztuki. Wiedli uporządkowane życie, w kręgu stałych znajomych, dość spokojne i ożywiające się tylko wtedy, gdy w progu ich mieszkanka stawał Peter. Petera znali obydwoje od zawsze – najlepszy przyjaciel, któremu mogli powierzyć wszystkie tajemnice, taki, z którym można upić się trzema butelkami wina, gwarzyć do późnej nocy i w którego towarzystwie można mówić półsłówkami, bo rozumie wszystko w lot. Pewnego dnia ten przyjaciel na śmierć i życie staje w drzwiach i oznajmia, że przejął firmę od ojca i potrzebuje wspólnika, że nikt nie ma takich pomysłów, takiej żywiołowości i takiego polotu, jak Liam i że nie wyobraża sobie nikogo innego na miejscu swojego wspólnika. Rzuca w nich wielką bombą – propozycją przeprowadzki do Kornwalii. A potem ucieka, choć zapalnik tej bomby już dawno
żarzy się kolorowo. „Przemyślcie to” – proponuje i odjeżdża pozostawiając ich w rozterce. Lily nie chce opuszczać Londynu – tu się zadomowiła, tu ma swój świat, owszem, bez wzlotów, za to z oszczędnymi upadkami. Tu ma galerię i garstkę znajomych, z którymi rzadko wychodzi, ale świadomość, że może to zrobić, jest wiele warta. Woli odwiedzać Kornwalię w środku lata, gdy gości ich Peter, a wino leje się strumieniami. Liam zaś pragnie przeprowadzki, jak niczego innego na świecie. Okazuje się, że nawet bardziej, niż własnej żony, dlatego udaje mu się namówić ją na tę radykalną zmianę. Wybiera nawet miejsce – piękny, o ślicznej nazwie Dom róż, remontuje go dla niej i wierzy, że będą tam szczęśliwi. Lily pozostaje mieć na to nadzieję. Tylko, że gdy w końcu tam trafiają, nie potrafi się zadomowić. Mąż ciągle, na wiele godzin znika w pracy, pozostawiając ją samą sobie, tęskniącą i rozpamiętującą przeszłość. Rozgoryczoną. I samotną. W końcu z tej samotności postanawia odejść, chce porzucić Liama i wrócić do Londynu. I
wtedy, gdy ze spakowaną walizką stoi w drzwiach, dostaje telefon – Liam miał wypadek, spadł z rusztowania, z 20 metrów, nie wiadomo, czy będzie miała jeszcze od kogo odejść, czy on jej nie wyprzedzi w tym odchodzeniu…

Oczywiście – Lily zostaje. Zostaje, gdy Liam ma liczne operacje, zostaje, gdy się budzi ze śpiączki, zostaje, gdy wychodzi ze szpitala i zostaje wtedy, gdy wykończony żmudną i trudną rehabilitacją, uderza w nią słowami jak pociskami. To słowa żalu, gniewu, trochę poczucia winy, trochę smutku. Dowiaduje się, że chciała go opuścić, na tę wiedzę nakładają się jakieś projekcje przeszłości, jakaś tajemnica, która gnębi ich oboje, coś, co nie daje im normalnie żyć. Obydwoje zapętlają się w uczuciach, które nie do końca pojmują i którymi ranią siebie nawzajem. Nasza sympatia jest oczywiście po stronie Lily i to jej przyznajemy rację, bo to Liam ją wywiózł z Londynu, a teraz nieuprzejmy, gburowaty i zimny, odpycha żonę, traktuje ją z góry i nie pozwala spełnić się ich marzeniom.

O dziwo – ciepełka w tej książce jest mało. Raczej tchnie mroźnymi oddechami, które wydobywają się z ust bohaterów w miejsce słów, które powinni wypowiadać, a tego nie robią. Tchnie chłodem niewykończonego mieszkania, zimnem deszczowej Kornwalii i dygotem w łóżku, w której po drugiej stronie nie leży ukochany mąż. Co do mądrości – owszem, to mądra książka, ale mądrością znaną od wieków, niezaskakującą. Bo to, że najważniejsza w życiu jest rozmowa i bez niej nie uda się żaden związek – to banał.

d2psx9a

Nie mniej jednak czytałam ją zaciekawiona możliwym zakończeniem. Co prawda denerwowało mnie, że autorka tak długo kazała cierpieć Lily, akcentując zbyt mocno poszczególne etapy zdrowienia Liama. Napięła ich dramat, niemal do zerwania przędzy opowieści. Niecierpliwiłam się, gdy wiele scen nie wnosiło do akcji nic nowego, nie popychało jej naprzód, a wręcz przeciwnie – zakorzeniało w impasie, w jakim znaleźli się bohaterowie. Ale czytałam dalej, wierząc, że jakoś rozwiążą tę sytuację, jakoś uda im się ruszyć z miejsca, tym bardziej, że czasem trzeba wszystko stracić, by zyskać wszystko.

I jestem tylko wielce rozczarowana końcówką, bo autorka jakby nie dowierza mojej inteligencji, upewnia się, czy właściwie zrozumiałam rzuconą wcześniej aluzję, nie zostawia miejsca na niedomówienia, nie ufa swojemu czytelnikowi. I to wywołało moją wysypkę. Dobrze, że dopiero na samym końcu!

d2psx9a
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2psx9a