Trwa ładowanie...
d381qtb
04-02-2020 19:25

Wyrzutek

książka
Oceń jako pierwszy:
d381qtb
Wyrzutek
Tytuł oryginalny

Outcast

Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Wydawnictwo
Seria
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Czwarty tom Kronik Pradawnego Mroku, cyklu powieści fantasy przenoszących czytelnika sześć tysięcy lat wstecz, do epoki kamiennej. Tym razem Torak, młody syn szamana, musi się ukrywać. Podstępnie pojmany przez wroga i naznaczony jego stygmatem, zostaje wypędzony przez Klan Kruka. Przeprawa przez Jezioro Rękojeści Topora, gdzie w błotnistym zakamarku uwił sobie kryjówkę ogromny śmiercionośny wąż, okaże się dla chłopca próbą sił i charakteru. Czy ścigany przez Ukrytych Ludzi i Pożeraczy Dusz wyjdzie z niej cało? Proza Paver jest żywa, każe nieprzerwanie przewracać strony, nie pozwala się od siebie oderwać. Th e Guardian Jedną z wielkich zalet tych wspaniałych książek jest możliwość odkrywania najgłębszych sekretów natury. Paver, zafascynowana życiem wilków i dawnych ludów, podróżuje do odległych zakątków świata, aby lepiej poznać swoich przyszłych bohaterów. Th e Times

Wyrzutek
Numer ISBN

978-83-7414-491-9

Wymiary

142x202

Oprawa

twarda

Liczba stron

336

Język

polski

Fragment

Wąż ślizgał się zygzakiem po brzegu rzeki. Położył płaski łeb na wodzie, a Torak zatrzymał się kilka kroków od niego, żeby gad mógł się spokojnie napić. Bolały go ramiona, odłożył więc na bok ciężkie poroże jelenia, przykucnął w zagajniku i patrzył. Węże są mądre, znają wiele tajemnic. Kto wie, może ten pomógłby mu uporać się z jego sekretem? Wąż pił niespiesznie. Co kilka łyków podnosił łeb, przyglądał się Torakowi i wysuwał rozdwojony język, by posmakować jego zapachu. W końcu zwinął się jednym skrętem i po chwili zniknął w gęstych paprociach. Nie dał mu żadnego znaku. Przecież ty nie potrzebujesz znaku, powiedział sobie, zmęczony własnymi myślami. Wiesz, co robić. Po prostu im powiedz. Gdy tylko wrócisz do obozowiska. Powiedz po prostu tak: „Renn, Fin-Kedinnie, dwa księżyce temu coś się wydarzyło. Pochwycili mnie. Narysowali mi znak na piersiach. A teraz...” Nie. To nie wystarczy. Już sobie wyobrażał minę Renn. – Jestem twoją najlepszą przyjaciółką, a ty okłamywałeś mnie przez całe dwa księżyce! Oparł głowę na rękach. Po chwili usłyszał szelest, podniósł wzrok i na drugim brzegu rzeki zobaczył renifera. Stał na trzech nogach, wściekle drapiąc kopytem tylnej nogi po wyrzynających się nowych rogach. Zwierzę wyczuło, że Torak nie poluje i drapało się dalej. Rogi krwawiły – swędzenie musiało być tak dojmujące, że tylko ból przynosił ulgę. Właśnie tak powinienem postąpić, pomyślał Torak. Odciąć wszystko zdecydowanym ruchem. Niech boli. Zachowam tajemnicę. Wtedy nikt nie będzie wiedział. Rzecz w tym, że nawet jeżeli zmusiłby się do wycięcia tatuażu, to by nie wystarczyło. Żeby się go pozbyć, musi odprawić odpowiedni rytuał. Dowiedział się tego od Renn, kiedy spytał ją od niechcenia o zygzakowate tatuaże na jej nadgarstkach. – Jeżeli nie odprawisz rytuału, znaki po prostu wrócą – powiedziała. – Wrócą? – przeraził się Torak. – Oczywiście. Nie zobaczysz ich, ale będą sięgać do szpiku kości. Nie znikną. Na tym skończyła – nie był w stanie zmusić jej do tego, by mu opowiedziała o rytuale, nie ujawniając, czemu chce to wiedzieć. Poirytowany renifer potrząsnął jeszcze raz głową i ruszył truchtem do Lasu, a Torak podniósł z ziemi poroże i skierował się ku obozowisku. Miał szczęście, że znalazł rogi wystarczająco duże, żeby dać kawałek każdemu z klanu – będą idealne na haczyki do wędek i młotki do krzemienia. Fin-Kedinn będzie zadowolony. Torak próbował skupić się tylko na tym. Nie udało się. Do tej pory nie rozumiał, jak bardzo tajemnica może odsunąć człowieka od innych ludzi. Myślał o tym cały czas, nawet wtedy, kiedy polował z Renn i Wilkiem. Był początek Księżyca Wędrujących Łososi i rześki wschodni wiatr niósł zapach ryb. Torak szedł między sosnami, miażdżąc podeszwami butów korę oderwaną od drzew silnymi dziobami dzięciołów. Po jego lewej stronie długo więziona pod lodem Zielona Rzeka opowiadała coś kamieniom i drzewom, a po prawej ściana skały rosła ku Złamanej Grani. Była poznaczona bliznami w miejscach, w których klany wyrąbywały czerwony łupek przynoszący szczęście w polowaniu. Usłyszał szczęk kamienia o kamień. Ktoś wyrąbywał czerwoną skałę. To powinienem być ja, pomyślał. Powinienem robić sobie teraz nowy toporek. Powinienem w ogóle coś robić. – Tak dalej być nie może – powiedział głośno. – Masz rację – odezwał się jakiś głos. – Tak być nie może. Siedzieli w kucki na półce skalnej mniej więcej dziesięć kroków nad nim – czterech chłopaków i dwie dziewczyny – i patrzyli na niego niechętnie. Ci z nich, którzy należeli do klanu Dzika, nosili włosy do ramion i grzywkę opadającą na czoło; na szyjach mieli naszyjniki z szabli dzika, a na ramionach okrycia ze sztywnej skóry. Członkowie klanu Wierzby nosili we włosach wyszyte spiralnie skrawki kory, a nad brwiami mieli wytatuowane trzy czarne liście nadające ich twarzom wyraz nieustannego namysłu, jakby bez przerwy marszczyli brwi. Wszyscy byli starsi od Toraka. Dostrzegł delikatny zarost na twarzach chłopców, a pod tatuażami klanowymi dziewcząt zauważył krótkie czerwone kreski oznaczające, że miały już pierwszą krew miesięczną. Wydobywali kamień. Torak widział kamienny pył na ich odzieniach. Tuż nad sobą dojrzał drabinę z pnia drzewa z wyciętymi stopniami, którą oparli o skałę, żeby wspiąć się na grań. Teraz jednak nie chodziło im o łupek. Torak zerknął ku nim, mając nadzieję, że nie wygląda na przerażonego. – Czego chcecie? Aki, syn przywódcy klanu Dzika, wskazał ruchem głowy rogi jelenia. – Są moje. Odłóż je. – Nie, nieprawda – odparł Torak. – Ja je znalazłem. Przypominając im, że jest uzbrojony, przesunął łuk na ramię i dotknął noża z błękitnego łupku na biodrze. Na Akim nie zrobiło to wrażenia. – Są moje. – To znaczy, że je ukradłeś – włączyła się dziewczyna z klanu Wierzby. – Jeżeli to byłaby prawda, oznaczyłbyś je swoim znakiem, a ja bym ich nie ruszał. – Torak zwrócił się do Akiego. – Właśnie oznaczyłem. U podstawy. Starłeś mój znak. – Oczywiście, że nie – mruknął Torak z niechęcią. Wtedy zobaczył to, co powinien był wcześniej dostrzec – maźnięcie czerwonej glinki u podstawy jednego z rogów, tam, gdzie narysowano szable dzika. Poczuł, że uszy mu płoną. – Nie zauważyłem tego. Niczego nie ścierałem. – Odłóż je więc i wynoś się stąd – powiedział chłopak imieniem Raut, który zawsze wydawał się Torakowi uczciwszy od całej reszty, w przeciwieństwie do Akiego, który aż rwał się do walki. Torak nie miał ochoty go prowokować. – W porządku – przyznał. – Popełniłem błąd. Nie zauważyłem znaku. Są twoje. – Myślisz, że ujdzie ci to płazem? – spytał Aki. Torak westchnął. Znał Akiego. Parł ślepo przed siebie jak szarżujący dzik – niepewny swojej pozycji, był zdecydowany dowodzić jej pięściami. – Uważasz się za kogoś wyjątkowego – drażnił go Aki. – Bo Fin-Kedinn cię przygarnął. Bo potrafisz rozmawiać z wilkami i jesteś wędrującym duchem. – Przeciągnął dłonią po rzadkim zaroście na policzku, jak gdyby sprawdzał, czy wciąż go ma. – Tak naprawdę mieszkasz z Krukami tylko dlatego, że twój klan nie chce się do ciebie zbliżać. A Fin-Kedinn nie ufa ci tak bardzo, żeby cię przyjąć jak własnego syna. Torak zazgrzytał zębami. Rozejrzał się ukradkiem. Rzeka była za zimna, nie dałby rady przepłynąć, poza tym na brzegu były głębokie jamy. Nie było sensu biec wzdłuż rzeki ani tam, skąd przyszedł. Był w pułapce, w rozwidleniu, gdzie Zielona Rzeka wpadała do Rzeki Rękojeści Topora bez szans na pomoc. Renn była w obozowisku Kruków na północnym brzegu, pół dnia marszu na wschód, a Wilk w nocy wybrał się na polowanie. Odłożył poroże. – Powiedziałem ci, że możesz je sobie zabrać – rzekł do Akiego. Ruszył ścieżką przez las. – Tchórz! – rzucił za nim chłopak. Torak nie zwrócił na to uwagi. Oberwał w skroń kamieniem. Odwrócił się do nich. – I kto tu jest tchórzem? Jesteście dzielni, bo sześcioro rzuca się na jednego? Kwadratowa twarz Akiego pociemniała pod grzywką. – To niech będzie sprawiedliwie. Tylko ty i ja. Zrzucił kurtkę, ukazując światu umięśnioną klatkę piersiową pokrytą rudawym meszkiem. Torak zamarł. – I co? – zakpiła dziewczyna z klanu Dzika. – Boisz się? – Nie – powiedział Torak. Ale się bał. Przypomniał sobie, że ci z klanu Dzika rozbierali się do pasa przed walką. Nie mógł tego zrobić, bo zobaczyliby znak na jego piersi. – Przygotuj się – warknął Aki, schodząc po drabinie. – Nie – odparł Torak. Jeszcze jeden kamień świsnął w jego stronę. Złapał go i odrzucił, a dziewczyna z klanu Dzika krzyknęła, chwytając się za krwawiącą łydkę. Aki dotarł prawie do stóp drabiny, a jego kumple tłoczyli się za nim jak mrówki ciągnące do miodu. Torak chwycił poroże, skoczył za sosnę, zahaczył rogami o najbliższą gałąź i podciągnął się na drzewo. – Mamy go! – krzyknął Aki. Nieprawda, pomyślał Torak. Postanowił wejść akurat na to drzewo, bo rosło najbliżej skalnej ściany. Teraz czołgał się po gałęzi w kierunku półki, z której tamci dopiero co zeszli. Były tam ostre kawałki kwarcu, kamienie do mielenia ziarna, małe ognisko i wiaderko ze skóry łosia umieszczone w gorącym popiele, pełne sosnowej żywicy, która dzięki temu nie zastygała. Zbocze nad nim było mniej ostre, porośnięte jałowcem, dzięki czemu można się było na nie wspiąć. Rzucając w nich i uchylając się przed ich kamieniami, dobiegł do drabiny, chwycił ją i popchnął. Nie ruszyła się z miejsca. Była przywiązana do półki skalnej rzemieniami z surowej skóry, a Torak nie miał czasu, żeby ją odciąć. Postanowił zrobić jedyną rzecz, która mogła ich powstrzymać. Chwycił wiaderko i opróżnił je, lejąc żywicę po drabinie. Usłyszał pełen wściekłości okrzyk i zdziwiony upuścił wiaderko na ziemię. Aki był szybszy, niż na to wyglądał, już prawie dotarł do półki skalnej. Torak niechcący wylał na niego gorącą sosnową żywicę. Kwicząc jak dzik trafiony dzidą, Aki ześliznął się po drabinie. Torak przytrzymał się krzewów porastających skałę i podciągnął w kierunku półki. Biegł na północny wschód pośród drzew, okrzyki ścigających słabły. Nie znosił uciekać. Z drugiej strony lepiej, że go nazwali tchórzem, niżby się mieli dowiedzieć. Zbocze złagodniało, teraz zsuwał się w dół, ku rzece, trzymając się z dala od ścieżki klanowej. Biegł wilczymi ścieżkami, na które trafiał, prawie o tym nie myśląc. Kiedy dojdzie do brodu, będzie mógł się przeprawić na drugą stronę, zrobić pętlę i wrócić do obozowiska Kruków. Będzie miał kłopoty, ale Fin-Kedinn stanie po jego stronie. Zatrzymał się w wierzbowym zagajniku na brzegu rzeki. Ciężko oddychał, czując, że powietrze rozrywa mu piersi. Drzewa wokół niego wciąż budziły się z długiego zimowego snu. Pszczoły bzyczały między baziami, w promieniach słońca przysypiała wiewiórka z ogonem owiniętym wokół gałęzi. Na płyciźnie pluskała się sójka. Nikt się nie zbliżał. Las by go ostrzegł. Drżąc z ulgi, oparł się o pień drzewa. Bezwiednie sięgnął do kołnierza kurtki i dotknął tatuażu na piersi. Usłyszał z oddali syk Czarownicy Żmii: Ten znak będzie jak zadzior na harpunie wbitym w skórę foki. Przyciągnie cię jednym drgnieniem – nieważne, jak mocno byś walczył. Od teraz jesteś jednym z nas. – Nie jestem jednym z was – mruknął Torak. – Nie jestem! Jednak leżąc bez snu podczas zimowych nocy, wśród szalejących śnieżnych burz, czuł, że ten znak pali go pod skórą. Nawet nie chciał myśleć o tym, ile potworności może on wyrządzić. Do ilu złych uczynków może go zmusić. Gdzieś na południu zawył Wilk. Złapał zająca i śpiewał o swojej radości Lasowi, swojemu bratu ze stada i każdemu, kto go słyszał. Ten głos poprawił Torakowi humor. Miał wrażenie, że Wilk nie przejmował się jego tatuażem. Podobnie jak Las. Las przecież wiedział, ale go nie odrzucił. Sójka wzleciała z wody, trzepocząc skrzydłami, powietrze zamigotało delikatnymi rozbryzgami, a Torak przez chwilę wodził za nią wzrokiem. Odepchnął się od drzewa i dalej ruszył biegiem. Kiedy wypadł z zagajnika, Aki walnął go bykiem w klatkę piersiową i rozłożył na ziemi. Chłopiec z klanu Dzika był nie do rozpoznania. Wpatrywał się w niego wściekle zaczerwienionymi oczami, głowę miał brudną, tłustą od sadzy, bił od niego zapach żywicy i nienawiści. – Ośmieszyłeś mnie! – krzyknął. – Ośmieszyłeś mnie przed wszystkimi. Torak z trudem stanął na nogi i zatoczył się do tyłu. – Niechcący! Nie wiedziałem, że jesteś na drabinie! – Kłamiesz! – Aki zamachnął się toporkiem, próbując uderzyć Toraka w łydkę. Ten uskoczył, przesunął się w bok i kopnął dłoń trzymającą toporek. Aki upuścił broń. Wyciągnął nóż. Torak również wyciągnął swój i teraz krążyli wokół siebie w milczeniu. Torak czuł, że serce wali mu, jakby chciało wyskoczyć z piersi, próbował sobie przypomnieć wszystkie sztuczki walki na noże, których uczyli go Tata i Fin-Kedinn. Aki zaatakował. Rzucił się naprzód bez ostrzeżenia. O ułamek sekundy za późno. Torak kopnął go w brzuch i uderzył mocno pięścią w gardło. Dławiąc się, Aki upadł, chwytając za kurtkę Toraka. Rzemienie puściły i Aki to zobaczył! Znak na piersi Toraka. Czas stanął w miejscu. Aki puścił go i cofnął się chwiejnym krokiem. Torak poczuł, że nogi wrastają mu w ziemię. Chłopak popatrywał to na znak na jego piersi, to na twarz Toraka. Pobladł z przerażenia pod warstwą żywicy. Po chwili doszedł do siebie. Wskazał palcem na Toraka, celując mu prosto między oczy. Zrobił otwartą dłonią znak, jakby coś przecinał – Torak nigdy przedtem nie widział tego gestu. Odwrócił się i ruszył biegiem. Aki z pewnością wygrzebał spomiędzy drzew swoją dłubankę i wiosłował szybciej niż skaczący łosoś, bo kiedy Torak dotarł w końcu po południu do obozowiska Kruków, chłopiec z klanu Dzika już tam był. Kiedy Torak wbiegł na leśną polanę, od razu się tego domyślił po ciszy panującej w obozowisku. Słychać było tylko szmer wody w rzece i skrzypienie stojaków do suszenia skór. Thull i jego kobieta, Luta, w których szałasie mieszkał Torak, wpatrywali się w niego, jakby był kimś obcym. Tylko ich syn, Dari, który miał siedem wiosen i wręcz uwielbiał Toraka, ruszył pędem, żeby go przywitać. Ojciec zatrzymał go gestem. Z szałasu zbudowanego ze skóry renifera wypadła Renn, z rozwianymi ciemnorudymi włosami, zaciętą miną i oczami pełnymi oburzenia. – Torak, jesteś w końcu! To wszystko jakaś pomyłka! Mówiłam im, że to nieprawda! Tuż zza niej wyłonił się Aki razem ze swoim ojcem, przywódcą klanu Dzika, i Fin-Kedinnem. Twarz przywódcy klanu Kruka była ponura, wspierał się na kosturze, przechodząc przez łąkę, ale kiedy przemówił, głos miał tak samo cichy, jak zawsze. – Poręczyłem za ciebie, Torak. Powiedziałem im, że to nie może być prawda. Pokładali w nim tyle wiary. Nie mógł tego dłużej znieść. Przywódca klanu Dzika patrzył na Fin-Kedinna z niechęcią. – Nazywasz mojego syna kłamcą? Był większą wersją Akiego. Ta sama kwadratowa twarz i zaciśnięte, gotowe do walki pięści. – Nie kłamcą – odparł Fin-Kedinn. – Chłopak po prostu się pomylił. Przywódca klanu Dzika nie krył oburzenia. – Mówiłem ci – powiedział Fin-Kedinn. – Ten chłopiec nie jest Pożeraczem Dusz. Mogę to udowodnić. Torak, zdejmij kurtkę. – Co takiego? – Renn odwróciła się z niedowierzaniem w kierunku wuja. – Chyba nawet nie myślisz... Fin-Kedinn uciszył ją spojrzeniem. Teraz zwrócił się do Toraka: – No już, rozwiążmy tę sprawę raz na zawsze. Torak rozejrzał się po twarzach ludzi stojących wokół niego. Przyjęli go, kiedy zginął jego ojciec. Przeżył z nimi niemal dwie wiosny. Zaczęli już się do niego przyzwyczajać. Teraz to się skończy. Powoli zdjął z ramienia kołczan i łuk i położył je na ziemi. Rozpiął pas. W uszach słyszał dzwonienie. Jego palce należały do kogoś innego. Zmówił modlitwę do Lasu i ściągnął kurtkę przez głowę. Renn otworzyła usta, ale nie wydała z siebie dźwięku. Dłoń Fin-Kedinna zacisnęła się na kosturze. – Mówiłem! – krzyknął Aki. – Trójząb. Mówiłem wam! To Pożeracz Dusz! Rozdział 2 Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? – zapytał Fin-Kedinn głosem, na dźwięk którego dorośli mężczyźni bledli ze strachu. – Chciałem – odparł Torak. – Ale ja... – Ale ty co? Torak zwiesił głowę. Byli sami na polanie. Przywódca klanu Dzika i jego syn odeszli, żeby zwołać swoich ludzi. Rozesłano posłańców do klanów, które obozowały w zasięgu kilku dni marszu. Fin-Kedinn, który czyścił skórę renifera, zanim Aki wpadł jak burza do jego szałasu, teraz wrócił do pracy. Był to znak dla pozostałych, żeby zajęli się swoją robotą i zostawili go samego z Torakiem. Niektórzy poszli polować albo łowić ościeniami ryby w górnym biegu rzeki. Nie było śladu po Renn. W obozowisku Kruków panowała niepokojąca cisza. Torak dostrzegł kajak ze skóry jelenia wyciągnięty na brzeg, widział sieć z kory drzewa suszącą się na krzaku jałowca. Drzewa wokół niego były zielone kolorem wiosennych liści, poszycie świeciło błękitem anemonów, żółtym jaskółczym zielem i srebrnymi rybimi łuskami. Nie było żadnych oznak tego, że nad jego głową zbiera się burza. Patrzył, jak Fin-Kedinn zarzuca skórę na pniak i naciąga ją na kołkach. Żyły na ramionach przywódcy klanu Kruka nabrzmiały, a jego ruchy – zazwyczaj spokojne i niespieszne – były gwałtowne i pełne wściekłości. – Że też mi nie powiedziałeś! Mogliśmy przecież znaleźć jakiś sposób. – Myślałem, że pozbędę się tego, zanim się dowiesz – Torak zdał sobie sprawę, jak to brzmi: kłamstwo na kłamstwie. Fin-Kedinn wziął żebro jelenia i zaczął krótkimi, gniewnymi ruchami zdrapywać tłuszcz ze skóry zwierzęcia. – Sprowadziłeś znak zła do mojego klanu. – Nie chciałem! Fin-Kedinnie, musisz mi uwierzyć! Próbowałem walczyć, ale było ich za dużo! Przywódca klanu Kruków uderzył mocno skrobaczką w skórę zwierzęcia. – Ale to ty ich znalazłeś! To ty się do nich zbliżyłeś! – Musiałem! Przecież porwali Wilka! – Zawsze jest jakiś powód! – Siła jego gniewu sprawiła, że Torak cofnął się o krok. – Jesteś taki sam jak ojciec! Ostrzegałem go, żeby się do nich nie przyłączał, ale nie chciał słuchać. Mówił, że mają dobre zamiary, nazywał ich Uzdrowicielami, nawet wtedy, kiedy przeszli na stronę zła. W końcu to go zabiło. Zabiło też twoją matkę. Torak zobaczył głębokie bruzdy po obu stronach jego ust, ból w jasnobłękitnych oczach. Ogarnęło go poczucie winy. Zranił człowieka, którego pokochał. Przywódca klanu Kruka wrócił do pracy. Torak czuł smród bijący od martwego renifera i patrzył na krwawy tłuszcz na krawędzi żebra. Wyobraził sobie, jak nóż wcina się w jego własną skórę, żeby się pozbyć tatuażu Pożeraczy Dusz. – Wytnę go. Renn mówi, że jest jakiś rytuał. – Który można przeprowadzić tylko wtedy, kiedy księżyc jest w pełni. Teraz mamy zaćmienie. Zabrakło ci czasu. Powiew wiatru przyniósł zapach deszczu i Torak zadrżał. – Fin-Kedinnie, nie jestem Pożeraczem Dusz. Przecież wiesz. Nóż zdzierający tłuszcz ze skóry zastygł w miejscu. – Jak to udowodnisz? – Spojrzał prosto w oczy Toraka, a w jego spojrzeniu był smutek jeszcze bardziej przerażający niż gniew. – Nie rozumiesz, Torak? Nie chodzi o to, w co ja wierzę. Musisz przekonać wszystkich pozostałych. Sprawa wymknęła mi się z rąk. Teraz może za ciebie poręczyć tylko twój własny klan. Torak poczuł, że za chwilę serce mu pęknie. Pochodził z klanu Wilka, ale jego ojciec trzymał go od tej społeczności z daleka, nigdy nie widział reszty swojego klanu. Niewielu ich widziało. Członkowie klanu Wilka okryli się wstydem, kiedy ich Czarownik – ojciec Toraka – zamienił się w Pożeracza Dusz. Od tego czasu klan się ukrywał, przemykał w półcieniach, tak jak stworzenie, które było jego opiekunem. Torak dotknął wyliniałego kawałka wilczego futra przyszytego do kurtki. Wyciął je i przygotował jego ojciec, dlatego futro było tak cenne. Stanowiło również jedyny łącznik Toraka z klanem. – Jak mam ich odnaleźć? – spytał. – Nikogo nie znajdziesz – powiedział Fin-Kedinn. – Nie znajdziesz ich, jeżeli nie będą chcieli, żebyś ich znalazł. – A jeśli nie przyjdą? Jeżeli nie poręczą za mnie... – Wtedy nie będę miał wyboru. Będę musiał się ugiąć pod prawem klanowym i ogłosić, że stajesz się wyrzutkiem. Wiatr się nasilił, a brzozy uniosły gałęzie, jakby Torak został już wyrzucony poza nawias społeczności klanowej, jakby bały się go dotknąć. – Rozumiesz, co to znaczy być wyrzutkiem? – spytał Fin-Kedinn. Torak pokręcił głową. – To tak, jakbyś już był martwy, odcięty od wszystkich. Tropiony jak dzika zwierzyna. Nikt ci nie będzie mógł pomóc. Ani ja, ani Renn. Nie będziemy mogli z tobą rozmawiać ani dawać ci jedzenia. W przeciwnym razie też staniemy się wyrzutkami. Jeżeli zobaczymy cię w Lesie, będziemy musieli cię zabić. Torak poczuł, jak oblewa go zimny pot. – Ale ja nic nie zrobiłem! – Takie jest prawo – powiedział Fin-Kedinn. – Wiele zim temu, po wielkim pożarze, który rozproszył po świecie Pożeraczy Dusz, starszyzna klanu ustanowiła to prawo, żeby więcej już nie wracali. Żeby inni nie mogli się do nich przyłączyć. Pierwsze krople deszczu uderzyły w skórę renifera. – Idź do swojego szałasu – powiedział przywódca klanu Kruków, nie patrząc na Toraka. – Ale Fin-Kedinnie... – Idź. Zaraz się zbiorą klany. Starszyzna zadecyduje. Torak przełknął ślinę. – Co z Thullem i Lutą, i Darim? To jest również ich szałas. – Zbudują sobie inny. Od teraz z nikim ci nie wolno rozmawiać. Zostań w szałasie. Poczekaj na decyzję klanów. – Jak długo to potrwa? – Tak długo, jak trzeba. Torak... nie próbuj uciekać. Tylko pogorszysz sprawę. Torak nadal wpatrywał się w niego. – Jak coś tu można jeszcze pogorszyć? – Zawsze można – odparł przywódca klanu Kruków. Torak dowiedział się w końcu prawdy dwa dni później, kiedy Renn przyszła go odwiedzić. Do tego czasu nie widział jej nawet w przelocie. Jego szałas wychodził na Las, nie na obozowisko, nie widział więc zbyt dużo, chyba że wyglądał przez otwory w skórach albo kiedy szedł do latryny. Przez resztę czasu siedział i wpatrywał się w małe ognisko przed wejściem do szałasu, słuchając, jak zbierają się klany. Pod koniec drugiego dnia Renn stanęła przed jego szałasem. Twarz miała bladą, granatowe kreski tatuaży klanowych odznaczały się mocno na jej kościach policzkowych. – Powinieneś był mi powiedzieć – odezwała się kamiennym głosem. – Wiem. – Powinieneś był mi powiedzieć! – kopnęła w belkę drzwi, aż cały szałas się zatrząsł. – Wydawało mi się, że pozbędę się tego w tajemnicy przed wszystkimi. Przykucnęła przy ogniu i niechętnie patrzyła w żarzące się węgielki. – Okłamywałeś mnie przez całe dwa księżyce. Nie mów mi, że cisza nie jest kłamstwem, bo jest! – Wiem. Przepraszam. Milczała. Zimą zrobiło jej się maleńkie znamię w kąciku ust, a on się z nią droczył i pytał, czy to czasem nie nasionko brzozy i dlaczego go nie ściera. Ale teraz nie było mowy o tym, by się z nią droczyć. Nigdy w życiu nie czuł się tak strasznie. – Renn... – zaczął – musisz mi uwierzyć. Nie jestem Pożeraczem Dusz. – Oczywiście, że nie jesteś! Odetchnął. – Więc... Wybaczysz mi? Skubała skórę na łokciu. Później uprzejmie skinęła głową. Czuł, że ogarnia go ulga. – Myślałem, że mi nigdy nie wybaczysz. Wciąż drapała się po łokciu. – Wszyscy mamy swoje tajemnice, Torak. – Ale nie takie jak ta. – Nie – powiedziała zmienionym głosem. – Nie takie jak ta. Wtedy zaskoczyła go, pytając, który z Pożeraczy Dusz zrobił mu znaki na piersi. – To Seshru. Dlaczego pytasz? Oderwała kawałek luźnego naskórka i wcisnęła paznokieć w bolące miejsce. – Gdzie wtedy byli pozostali? Przełknął ślinę. – Thiazzi mnie trzymał. Czarownica Nietoperza się przyglądała. Eostra... – wzdrygnął się na samo wspomnienie upiornej drewnianej maski Czarownicy Puchacza. – Nie widziałem jej. Ale był tam jakiś puchacz, przyglądał się wszystkiemu z lodowego wzgórza... Nagle Torak znów znalazł się w zmrożonej ciemności Dalekiej Północy. Czuł mocarny uścisk Czarownicy Puchacza. Zobaczył przycupniętą olbrzymią postać Czarownicy Nietoperza trzymającej straż. Kątem oka dostrzegł pomarańczową poświatę oczu największego z puchaczy. Wtedy Seshru, Czarownica Żmii, zasłoniła mu gwiazdy, patrzył prosto w oczy granatowe jak niebo tuż przed połową nocy. Przyglądał się, jak idealnie wykrojone usta przepowiadają jego przyszłość, podczas gdy Seshru sama raz po raz dźga jego skórę igłą i wciera w nią krew zamordowanych łowców. Ten znak będzie jak zadzior na harpunie wbitym w skórę foki. Przyciągnie cię jednym drgnieniem... – Torak? – odezwała się Renn, przywołując go znów do szałasu. – Co teraz zrobisz? – To, co powinienem zrobić od samego początku. Chcę go wyciąć. Powiedz mi, co mam zrobić i jak wygląda rytuał. – Nie – odparła bez wahania. – Renn. Musisz. – Nie! Nie zrobisz tego sam, nie znasz się na sztuce Magii. – Będę musiał spróbować. – Tak. Ja ci w tym pomogę. – Nie, jeżeli mi pomożesz, też staniesz się wyrzutkiem. – Nic mnie to nie obchodzi. – Ale mnie obchodzi. Dziewczyna zacisnęła usta. Czasami bywała niewiarygodnie uparta. Tak jak on. – Renn, posłuchaj. Nie tak dawno porwali Wilka, przeze mnie. Omal nie zginął. Przeze mnie. Dlatego właśnie jeszcze go nie przywołałem, bo będzie próbował mi pomóc i stanie mu się krzywda. Jeżeli tobie stałaby się krzywda przeze mnie... – przerwał. – Musisz mi przyrzec, przyrzec na swój łuk i na wszystkie trzy dusze, że jeżeli mnie wyrzucą, nie będziesz próbowała mi pomóc. Dobiegły go jakieś odgłosy na polanie. Torak ujrzał pochyloną postać Czarownicy Kruków, która szła w jego kierunku kołyszącym się krokiem. – Renn! – powtórzył z naciskiem. – Proszę cię! Musisz przyrzec! Dziewczyna uniosła głowę, a w jej ciemnych oczach połyskiwały dwa ogniki. – Nie – powiedziała. – Klany się zebrały – rzekła Saeunn swoim kruczym, gardłowym głosem. – Rada starszych podjęła decyzję. Renn, idź stąd. Dziewczyna podniosła wyżej brodę na znak protestu. – Idź stąd. Renn niechętnie zwróciła się do Toraka: – Wcale nie żartowałam. – Po czym odeszła. Czarownica Kruków kazała Torakowi zebrać swoje rzeczy i czekała na niego przy wyjściu z szałasu, ściskając pomarszczonymi szponami swój kostur. Głęboko zapadnięte oczy przyglądały mu się bez cienia litości. Życie, które spędziła, zaglądając do świata duchów, odcięło ją od uczuć żyjących. – Śpiwora nie bierz – rzuciła sucho. – Dlaczego nie? – Wyrzutek jest jak umarły. Torak czuł, że żołądek podchodzi mu do gardła. Do tej chwili trzymał się cienia nadziei, że Fin-Kedinn jakoś go uratuje. Nadciągnął deszcz, grube krople uderzały w skórzany dach szałasu, a ognisko zaczęło dymić. Podniósł ostatnią ze swoich rzeczy i rozejrzał się wkoło. Często nie mógł znieść tego szałasu. Nigdy nie przywykł do życia Kruków, którzy mieszkali w tym samym obozowisku przez trzy albo cztery księżyce, zamiast co kilka dni iść dalej i dalej, jak on i ojciec. Teraz nie mógł sobie wyobrazić, że stąd odchodzi i nigdy nie wróci. – Już czas – powiedziała Saeunn. Ruszył za nią na polanę. Klany zebrały się wokół olbrzymiego ogniska. Było wciąż jasno, ale deszczowe chmury zamieniły dzień w zmierzch. Torak cieszył się, że pada. Ludzie będą myśleli, że trzęsie się z zimna, a nie ze strachu. Tłum rozsunął się, żeby ich przepuścić, a Torak widział mur rozmazanych, oświetlonych pełgającym ogniem twarzy. Kruki. Wierzby. Węże. Dziki. Nie było jednak nikogo z klanów Gór ani klanów Lodu. Nikogo z Głębokiego Lasu ani z Morza. To była sprawa Otwartego Lasu. Zastanawiał się, kiedy usłyszą o nim krewniacy z klanu Foki. Co pomyśli Bale? Aki usadowił się na samym przodzie zgromadzenia. Zmył już i zdrapał z twarzy ślady żywicy, ale na jego skórze pozostały czerwone plamy, musiał też obciąć krótko włosy, które teraz sterczały jak sierść dzika. Za pasem miał dwa toporki do rzucania, u biodra róg z kory brzozowej, a na twarzy wyraz tryumfu. On na pewno nie będzie tracił czasu i natychmiast zacznie polowanie na wyrzutka. Deszcz syczał, padając w ogień, krople kapały z drzew pilnujących skraju polany. Deszcz spływał po policzkach Renn jak łzy. Ale to nie mogły być łzy, bo Renn nigdy nie płakała. Przy ogniu czekał Fin-Kedinn z resztą starszyzny. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Nie patrzył na Toraka. Saeunn podeszła kołyszącym się krokiem do Fin-Kedinna i przemówiła do klanów. – Jestem najstarsza ze wszystkich klanów Otwartego Lasu – stwierdziła. – Przemawiam w imieniu wszystkich – przerwała. – Chłopak ma na sobie znak Pożeracza Dusz. Prawo mówi wyraźnie. Musi zostać wyrzucony. – Ooo! – z tłumu uniósł się okrzyk. Torak poczuł, że kolana się pod nim uginają. – Czekajcie! – rozległ się męski głos na skraju polany. Wszystkie głowy zwróciły się w tamtym kierunku. Torak zobaczył wysokiego mężczyznę, który wchodził w krąg światła. Deszcz przylepił mu długie włosy do głowy, wygolonej tylko na skroniach. W jego oczach widać było dziwną żółtą poświatę, ale twarz o wysokich kościach policzkowych wydawała się Torakowi znajoma. Wtedy dostrzegł tatuaże klanowe i poczuł gęsią skórkę na szyi. Dwie kropkowane linie na kościach policzkowych. Kawałek przemokniętego szarego futra po lewej stronie kurtki. Aki też to zobaczył. – Nie! – krzyknął. – Teraz nie możesz jej przerywać, przemówiła starszyzna. Wysoki mężczyzna spojrzał na Akiego, aż chłopak z klanu Dzika cofnął się przestraszony. – Kim jesteś? – spytał Torak. Mężczyzna odwrócił się w jego stronę i spojrzał przenikliwie. – Jestem Maheegun. Przywódca klanu Wilka. Rozdział 3 Wyłonili się spomiędzy drzew bezgłośnie jak sfora wilków. Kobiety, mężczyźni i dzieci, wszyscy ubrani w proste kurtki ze skóry renifera o barwach pozwalających na wtopienie się w Las. Na szyi każdego z nich świecił amulet z surowego bursztynu i jak Maheegun mieli wygolone, zabarwione czerwoną ochrą skronie. Kiedy weszli w krąg światła, Torak zauważył, że białka ich oczu są żółte. Jak u wilków. Przywódca chyba rozpoznawał Fin-Kedinna, bo skłonił wyniośle głowę, ale ani się nie uśmiechnął, ani nie położył pięści na piersi w geście przyjaźni. Torak pomyślał, że zachowuje się jak przywódca sfory wilków, który dumnie ocenia obcego. Podobnie na wpół pokłoniła się reszta klanu Wilka, oprócz kobiety, która uśmiechnęła się do Fin-Kedinna tak promiennie, że przez chwilę odmłodniała. W odpowiedzi przywódca Kruków położył rękę na piersi i skłonił się jej. Torak przypomniał sobie, że dawno temu klan Wilka przygarnął Fin-Kedinna. – Znaleźliśmy twój kamień z wieścią – zwrócił się Maheegun do przywódcy klanu Kruka. – Dlaczego nas wezwałeś? I to na takie zebranie. – Chciałem, żebyście przyszli – odparł spokojnie Fin-Kedinn. Maheegun stanął wyprostowany i przyglądali się sobie nawzajem. Pierwszy odwrócił wzrok przywódca klanu Wilków. Jego żółtawe spojrzenie przesunęło się na skórę stworzenia klanowego przy kurtce Toraka, a później znów na Fin-Kedinna. – Kto to jest? – Syn Czarownika Wilków. Ludzie z klanu Wilka wstrzymali oddech. Niektórzy chwycili w dłonie amulety, inni uczynili gest dłonią w kierunku Toraka, jakby odpędzali od siebie złe moce. – Ten, o którym mówisz – powiedział Maheegun – był największym czarownikiem, jakiego kiedykolwiek mieliśmy. On jedyny, na kilka uderzeń serca, naprawdę stawał się wilkiem. Zamienił się jednak w Pożeracza Dusz. – Mężczyzna dotknął skroni. – To z jego powodu nosimy wszyscy znak wstydu. Tego było już za wiele. – Jakiego wstydu? – wykrzyknął Torak. – Mój ojciec rozbił na kawałki opal ognia! Rozproszył po świecie Pożeraczy Dusz! Czy to nie wystarcza, jeszcze wam mało? Maheegun nie zwracał na niego uwagi. – Pytam cię raz jeszcze, Fin-Kedinnie. Po co nas wezwałeś? Fin-Kedinn opowiedział w kilku słowach o tym, jak Torak zamieszkał z Krukami i dlaczego chciał, żeby jego klan teraz za niego poręczył. Jako oznakę tożsamości Toraka uniósł w górę róg z lekami i amuletami jego matki oraz nóż z błękitnego łupku, który należał do jego ojca. Przywódca klanu Wilków słuchał w milczeniu, ale kiedy Fin-Kedinn chciał mu podać te przedmioty, odsunął się. – Trzymaj je ode mnie z daleka, są nieczyste! – Nie, wcale nie! – zawołał Torak. – Tata dał mi je przed śmiercią! – Torak, wystarczy – ostrzegł go Fin-Kedinn. Kobieta, która wcześniej się uśmiechnęła, zrobiła kilka kroków i weszła w światło ognia. – Maheegun, nie potrzebujemy żadnych dowodów – powiedziała. – Wystarczy spojrzeć na twarz tego chłopca. On jest synem Czarownika Wilków. Ludzie z jej klanu zadrżeli. Kątem oka zobaczył, że Renn unosi w górę zaciśniętą pięść. – Tak – przyznał Maheegun. – A jednak... nie mogę za niego poręczyć. Torak oniemiał. Nawet Fin-Kedinn wyglądał na wstrząśniętego. – Ale musisz. On jest twoim krewnym – przypomniał Fin-Kedinn, a widząc, że przywódca klanu Wilków nie odpowiada, dodał: – Maheegun, znam tego chłopca. Znak położono mu na skórze wbrew jego woli, nie jest Pożeraczem Dusz. Maheegun zmarszczył brwi. – Nie rozumiesz. Wybór nie należy do mnie. Czy powiedziałem, że za niego nie poręczę? Nie, powiedziałem, że nie mogę. Ten chłopiec jest synem Czarownika Wilków, to prawda. Ale on nie jest z klanu Wilka! Przez chwilę nikt się nie odezwał. – Oczywiście, że jestem z klanu Wilka! – krzyknął Torak. – Moja matka nazwała właściwy klan, kiedy się urodziłem, tak jak to czynią wszystkie matki, a kiedy miałem siedem lat, ojciec narysował mi na skórze tatuaże klanowe! – Nie – powiedział Maheegun. Podszedł blisko do Toraka, wyciągnął dłoń i dotknął jego policzka palcem wskazującym. Torak się wzdrygnął. Doszedł go wilgotny zapach skóry renifera, z której zrobiona była kurtka przywódcy klanu. Czuł palec spracowanej dłoni przesuwający się po starej bliźnie przecinającej tatuaż klanowy na lewym policzku. – Nie jesteś z klanu Wilka – mruknął Maheegun, a jego żółte oczy tkwiły w oczach Toraka. – Ty jesteś bez klanu... Zapanowało przejmujące milczenie. Po chwili wszyscy zaczęli mówić naraz. – O czym ty mówisz? – krzyknął Torak. – Ja jestem z klanu Wilka! Jestem z klanu Wilka, odkąd się urodziłem! – To tylko blizna – zaprotestował Fin-Kedinn. – Ona nic nie znaczy. – Jak może być bez klanu? – wykrzyknęła Renn. – Nikt nie jest bez klanu! To niemożliwe! – Maheegun ma rację – odezwała się zdartym głosem Saeunn. Wszystkie głowy zwróciły się w jej kierunku. – Ta blizna nie znalazła się tam przypadkiem – powiedziała uroczyście. – Ojciec chłopca zrobił ją celowo, by pokazać, że chłopiec nie jest prawdziwym członkiem klanu Wilka! – To nieprawda! – wyrzucił z siebie Torak. – Poza tym, skąd ty możesz to wiedzieć? – Powiedział mi o tym – odparła Czarownica Kruków. – Odszukał mnie podczas spotkania klanowego nad Morzem. – Patrzyła kamiennym wzrokiem w oczy Toraka. – Sam wiesz. Byłeś tam. – To nieprawda – szepnął Torak. W tej samej chwili zorientował się jednak, że wie, jak wygląda prawda. Miał wtedy dopiero siedem wiosen, a Tata zostawił go w tłumie rozbawionych dzieci i odszedł, żeby z kimś porozmawiać. Nie chciał powiedzieć z kim. Torak nigdy w życiu nie widział tylu ludzi naraz. Był jednocześnie przestraszony, podekscytowany i dumny ze swoich nowych tatuaży klanowych, chociaż trochę poirytowany, że Tata przykrył je granatowym sokiem z jagód – powiedział, że trzeba je ukryć, udawał, że to zabawa. Deszcz ustał, krople wody smutno kapały z drzew. – Bez klanu – mamrotali wszyscy. – Jak to możliwe? – spytał Fin-Kedinn. – Odpowiedź znała tylko jego matka – powiedziała Saeunn. – Zanim umarła, oznajmiła, że chłopak jest bez klanu. – Czarownica uderzyła mocno kosturem w ziemię. – Ale to nie jest nasza sprawa! To niczego nie zmienia! Chłopiec nie ma klanu, który może za niego poręczyć. Zgodnie z prawem musi zostać wyrzucony. – Nie! – krzyknęła Renn. – Nic mnie to nie obchodzi, że jest bez klanu! To nieuczciwe! Wbiegła na środek polany. Mokre włosy kleiły się jej do szyi, wiły się jak małe czerwone węże, a twarz miała rozpaloną emocjami. Torak pomyślał, że wygląda na więcej niż trzynaście wiosen, i że jest piękna. Saeunn już otwierała usta, żeby ją uciszyć, ale Fin-?Kedinn podniósł dłoń i pozwolił jej przemówić. – Wszyscy znacie Toraka – zaczęła Renn, patrząc na nich. – Ty go znasz, Thull. I ty, Luta, i ty, Sialot, i Poi, i Etan... – Po kolei wzywała wszystkich Kruków po imieniu. Następnie wezwała tych w innych klanach, których Torak poznał w ciągu ostatnich dwóch wiosen. – Wszyscy wiecie, ile dla nas zrobił. Zniszczył niedźwiedzia. Wyzwolił Las od choroby. Tej zimy napadłyby na nas demony, gdyby nie on. Zrobiła przerwę, żeby mogli o tym wszystkim pomyśleć. – Tak, postąpił źle. Ukrył tatuaż Pożeracza Dusz, choć powinien był nam o tym powiedzieć. Ale przecież nie zasługuje na wyrzucenie! Jak możecie tak stać i pozwolić na to, co się dzieje? Gdzie jest w tym wszystkim sprawiedliwość? Fin-Kedinn pogładził dłonią ciemnorudą brodę. Na twarzach obecnych widać było wątpliwości. Saeunn była jednak nieugięta. Raz jeszcze uderzyła kosturem w ziemię. – Prawa klanowe muszą być respektowane! Ten, który postąpił źle, musi zostać wyrzucony! – Teraz zaatakowała Renn. – Jeżeli ktoś ma wątpliwości, jeżeli ktoś ośmieli się mu pomóc, również będzie wyrzucony! Renn patrzyła na Saeunn nieustępliwie, ale Torak porozumiał się z nią wzrokiem i pokręcił głową. Nie rób tego. Tylko wszystko pogorszysz. Później nie pamiętał dokładnie, na czym polegał rytuał wyrzucania z klanu, utkwiły mu w umyśle tylko szczegóły, jak błyskawice rozdzierające niebo podczas burzy. Renn przyglądała się temu z zaciśniętymi pięściami, podniosła ramiona i zatkała uszy. Aki gładził swój toporek. Luta połykała łzy, podając wszystkim kosz pełen rzecznej gliny, by na policzkach namalowali znak żałoby. – Wyrzutek będzie jak umarły – zaintonowała Saeunn. Jeden po drugim, każdy z członków klanu brał coś, co należało do Toraka, i to niszczył. Następnie oczyszczał dłonie świerkowymi gałązkami, które później rzucał w ogień – postępowali tak, jakby Torak naprawdę umarł. Thull wziął oścień Toraka i zakopał go pod drzewami. Luta włożyła jego śpiwór do ognia. Dari zrobił to samo z jego łyżką z rogu tura. Etan zmiażdżył stopą jego kubek z kory brzozowej. Sialot i Poi wzięli jego strzały i przełamali na pół. Inni wzięli jego bukłak na wodę i zimowe ubranie z foczej skóry, z którego już wyrósł, ale chciał sobie z niego zrobić legowisko i wszystko spalili. W końcu Renn delikatnie złożyła jego woreczek z lekami na żarzące się węgle. Ona jedna spojrzała mu prosto w oczy. Torak wiedział, że powiedziałaby, jak jej przykro, gdyby tylko mogła. Powietrze na polanie przenikał gorzki zapach palących się skór, a Saeunn kazała Torakowi położyć się na plecach i wytatuowała mu na czole znak wyrzutka – mały czarny pierścień podobny do Znaku Śmierci. W końcu stał samotny, nie mając nic oprócz łuku, trzech strzał, noża, rogu z lekami oraz woreczka z krzesiwem. Wszystkie oznaczone czerwoną ochrą. Jak u umarłego. Fin-Kedinn nie brał dotąd udziału w rytuale, ale teraz podszedł do Toraka. Dłoń mu drżała, kiedy wyjmował nóż z pochwy. Torak przygotował się na najgorsze. Bolało bardziej, niż sobie wyobrażał. Przywódca klanu Kruka bez słowa wyciął fragment skóry zwierzęcia – opiekuna klanu – z kurtki Toraka i położył podniszczone futro wilka na płonących żagwiach. Torak przygryzał wargę, patrząc, jak futro ciemnieje i dymi. – Żeby się oddalić, wyrzutek ma czas do świtu – powiedział Fin-Kedinn. Głos mu nie drżał, ale błysk w jego oczach zdradzał, jak wiele go to kosztuje. – Do tego czasu wolno mu bez przeszkód poruszać się po Lesie. Później każdy, kto go zobaczy, musi go zabić – przerwał. Następnie uczynił dłonią gest przecięcia, który oznaczał wyrzutka. – Rytuał jest zakończony. Torak wpatrywał się w ogień, gdzie płonęły jeszcze ostatnie ślady po chłopcu, którym kiedyś był – Toraku z klanu Wilka. Zamieniały się w stos pełgającego światłem popiołu, który wiatr rozwiał na wszystkie strony świata. Za sobą słyszał pomruk przesuwający się przez tłum. Odwrócił się i bardzo się zdziwił, widząc, że obserwatorzy rozdzielają się, żeby kogoś przepuścić. Zobaczył, że Maheegun kładzie dłoń na piersi i kłania się nisko nowo przybyłemu. Zobaczył też, że reszta klanu Wilka czyni taki sam gest. Wtedy się zorientował dlaczego. Potężny szary wilk wbiegł na polanę, lekko stąpając po trawie. Krople deszczu jak maleńkie perełki ozdabiały jego futro, a jego oczy miały kolor bursztynu, jak światło słońca w czystej wodzie. Psy uciekły. Ludzie się odsunęli. Wszyscy oprócz Renn, która skinęła nieznacznie głową w stronę Toraka. Torak ukląkł, kiedy Wilk ruszył w jego kierunku. Były czasy, kiedy Wilk skoczyłby na Toraka i przywitałby się z nim radośnie, uderzając łapami o ziemię, wpół jęcząc, wpół wyjąc, i lizałby mu nos, powalając go wilczymi pocałunkami. Teraz jednak było inaczej. Tego wieczoru Wilk był przewodnikiem, w jego oczach płonął ogień tajemniczej pewności, który przychodził czasami nie wiadomo skąd. Dotknęli się nosami, a spojrzenie Toraka przemknęło lekko po oczach Wilka jako znak powitania. – Bracie ze stada – powiedział w wilczej mowie. Zobaczył, jak Maheegun sztywnieje. – Tak – zwrócił się cicho do przywódcy klanu Wilków. – Może nie jestem z klanu Wilka, ale potrafię to, czego wy nie potraficie. Potrafię mówić wilczym językiem. Torak wstał i razem z Wilkiem biegnącym truchtem u jego boku ruszył przez polanę na skraj lasu. Przystanął, odwrócił się po raz ostatni, żeby spojrzeć na ludzi, którzy go wyrzucili. – Może i jestem wyrzutkiem – powiedział. – Może i jestem bez klanu, ale nie jestem Pożeraczem Dusz. I znajdę sposób, żeby wam to udowodnić. Wieczór był zimny, wilgotny, a Torak biegł bez ustanku przez Las z Wilkiem u boku. Nie zatrzymywali się na odpoczynek – Torak zamarzłby bez śpiwora. Lepiej być w ruchu. Wtedy też łatwiej nie myśleć. Niebo zaczęło już szarzeć, kiedy Wilk przystanął – uszy miał postawione, futro zjeżone na karku. – Urrf! – szczeknął cicho. – Niebezpieczeństwo! Po chwili Torak również to usłyszał. Rogi z brzozowej kory w oddali. Zawodzenie psów. Zacisnął dłoń na rękojeści noża. Aki nie tracił czasu. Wilk usłyszał poszczekiwania psów i ze wzgardą nadstawił ucha. Przecież go nie złapią! Ale mogą złapać Wysokiego Bezogona. Jego brat ze stada biegł jak zwykle na tylnych nogach, był zatem żałośnie powolny. Wilk musiał co chwilę przystawać, żeby wilczy brat mógł go dogonić. Biorąc pod uwagę to, że za dobrze nie słyszał, a węch miał przytępiony, nie uciekłby psom, jeśli Wilk by mu nie pomógł. Radził sobie jednak, bo był bardzo bystry. Czasami nawet bystrzejszy niż zwykły wilk. Wcześniej ukrył swój zapach, przepływając przez Szybką Wilgoć. Później obudził Jasną-Bestię-która-Kąsa-Gorąco i posmarował sobie popiołem twarz, następnie łapy i wierzchnią sierść. Wilkowi się to nie podobało, bo od tego kichał, ale rozumiał, dlaczego brat to zrobił. Żałował tylko, że Wysoki Bezogon nie jest szybszy. Mieli za sobą wiatr, kluczyli między drzewami, biegli ścieżkami, które wilki wytyczyły dawno temu, kiedy Las był młody. Poszczekiwanie psów cichło, a Wilk uniósł ogon, żeby powiedzieć swojemu bratu ze stada, że pogoń jest bardzo daleko. Biegli dalej. Podłoże zrobiło się skaliste. Wspięli się na wzgórze, gdzie czujne sosny szeptały im słowa zachęty. Wysoki Bezogon się pośliznął, rozrzucając kamyczki, które uderzyły Wilka w nos. Wilk przebiegł obok niego, po chwili zdał sobie sprawę, że jest za daleko i znów znalazł się z tyłu za swoim bratem, bo przecież to Wysoki Bezogon był przewodnikiem stada. Wysoki Bezogon zdjął nogawice z bobrowej skóry i wspinał się boso. Wilk często widział, jak to robi, ale wciąż go to niepokoiło. Wysoki Bezogon miał takie dziwne łapy! Palce tylnych łap miał małe, krótkie i bezużyteczne, a palce przednich łap były bardzo długie i chwytne. Wilk patrzył w niemym zdziwieniu, jak wilczy brat chwyta nimi gałęzie jałowca i podciąga się w górę zbocza. Nagle Wysoki Bezogon zniknął. Skóra Wilka napięła się z niepokoju. Wtedy zobaczył, że brat ze stada znalazł Jamę. Była ukryta za krzakami jałowca, pachniała leśną kuną i sokołem. Wilk szczeknął niechętnie. – Nie tutaj! Podczas Wielkiego Zimna złe bezogony uwięziły go w takiej Jamie, jak ta. Wysoki Bezogon stał na czworakach, dysząc ciężko. Jeśli miałby ogon, na pewno by go opuścił. Szkoda, że musi tyle razy się zatrzymywać i odpoczywać! Wtedy Wilk przypomniał sobie, że kiedy był małym wilczkiem, sam musiał dużo odpoczywać, a Wysoki Bezogon nosił go w swoich przednich łapach. Wilk poczuł się nieswojo, zrobiło mu się głupio i zaczął się ocierać o swojego wilczego brata i lizać mu ucho. Wysoki Bezogon trząsł się cały, Wilk wyczuł ból i gniew przemieszany z samotnością i strachem. Dlaczego to wszystko się dzieje? Wilk nie rozumiał. Wiele wilczych skoków, stąd psy były wściekłe, bo nie mogły znaleźć tropu. – Gdzie? Gdzie? – poszczekiwały. Wiatr niósł zapach ich wściekłości, niósł zapach młodego bezogona ze stada, które śmierdziało dzikiem. Ale dlaczego polowali na Wysokiego Bezogona? Dlaczego opuścił stado Kruków? Bywa i tak, że młody wilczek zostawia stado i zaczyna żyć na własną rękę, ale tu coś było nie tak. Było w tym coś niedobrego. Wcześniej przywódca stada Kruków mówił coś ostro w języku bezogonów. Wyjął swój wielki szpon i zdarł wilcze futro z zewnętrznego futra Wysokiego Bezogona – wilcze futro, które należało do Wysokiego Bezogo? na od dnia, kiedy Wilk go spotkał. Przywódca zrobił tę straszną rzecz, ale gdzieś pod skórą Wilk czuł, że nęka go smutek. Wilcza siostra zadziwiła Wilka jeszcze bardziej. Nie próbowała powstrzymać przywódcy stada, nie poszła z Wysokim Bezogonem. Co to wszystko ma znaczyć? Gdzieś w dolinie psy rzucały się na wszystkie strony, żeby złapać trop. Brat ze stada jeszcze ich nie słyszał, ale Wilk zjeżył sierść na karku. – O co chodzi? – spytał Wysoki Bezogon oczami. Wilk spojrzał na ukochaną twarz bez sierści. Wysoki Bezogon dalej już nie pobiegnie. Wilk musiał się upewnić, że psy go nie znajdą. Cicho pojękując i poszczekując, pyskiem dotykał brata ze stada pod brodą. – Nie gniewaj się, muszę biec. Nie idź za mną. I już po chwili był poza Jamą, pędził w dół stoku. Przeskoczył nad kilkoma kamieniami, biegł przez Szybką Wilgoć, rozchlapując wodę, rozpryskując ją wielkimi łapami. Wszedł na brzeg, otrzepał się do sucha i znów ruszył. Dobrze było biec swobodnie bez czekania na Wysokiego Bezogona, a psów się nie bał. W porównaniu z Wilkiem psy były jak szczenięta. Biegnąc, zauważył w Lesie rzeczy, które go zaniepokoiły. Żmiję płynącą w górę Wilgoci z uniesioną głową. Pióro sowy w gałęziach zagajnika. Dąb szepczący jakieś sekrety swojemu olbrzymiemu starożytnemu stadu. Przypominało mu to złe bezogony, które trzymały go związanego w maleńkiej kamiennej Jamie. – Gdzie? Gdzie? – poszczekiwały psy. Wilk zapomniał o złych bezogonach i zwolnił do truchtu. Dotarł na sam dół doliny i uderzyła go mieszanina zapachów na ścieżkach. Przez drzewa zobaczył młodego samca ze stada Dzików ściskającego w przedniej łapie wielki pazur. Śmierdział głodem krwi. W drugiej łapie trzymał kawałek srebrnej skóry, która pachniała rybim psem i Wysokim Bezogonem. Wilk poznał, co to jest – strzępek starej zewnętrznej sierści Wysokiego Bezogona. Jeden z psów powąchał srebrną skórę, żeby przypomnieć sobie ten zapach. Wilk zrozumiał. Skóra pomagała psom odnaleźć jego brata ze stada. Musi ją odebrać. Wtedy jego będą ścigać, a on poprowadzi psy daleko od Wysokiego Bezogona. Wilk zacisnął pazury z podniecenia. Czuł moc w ramionach i nogach, cieszyło go to, że potrafi biec szybciej niż najszybszy pies. Ostrożnie stawiając łapy, posuwał się naprzód. Rozdział 5 Zapach ziemi i zgnilizny zatykał Torakowi nozdrza. Mała, ciasna jama przypominała mu cmentarzysko klanu Kruków. Nie myśl o tym. Myśl, jak pozostać przy życiu. Poszczekiwanie psów ustało. Cokolwiek zrobił Wilk, chyba zadziałało, ale Torak bardzo chciał, żeby jego przyjaciel już wrócił. Powiedział sobie, że Wilk znajdzie go, kiedy będzie gotowy. Zmuszając zesztywniałe mięśnie do ruchu, wyczołgał się z jamy i zaczął się piąć w górę zbocza. Skały i kamienie były śliskie od deszczu. Szedł boso i nogi mu zdrętwiały. Jego plan polegał na tym, żeby zostawić fałszywy trop na północ od obozowiska Kruków, następnie zrobić pętlę, wrócić i ruszyć ku dolinom na południu, gdzie kiedyś mieszkał z ojcem. Aki zmusił go jednak do obejścia wielkim łukiem miejsca, przez które chciał przejść, i powrotu do Zielonej Rzeki. Był teraz gdzieś na Złamanej Grani, niedaleko miejsca, w którym znalazł poroże jelenia. Bolały go boki, na czole pulsował świeżo wykłuty tatuaż. Znalazł jakąś wierzbę, wymamrotał pospieszne przeprosiny i oderwał kawałek miękkiej kory. Przeżuł ją i posmarował ranę palącą mazią; następnie odciął z kurtki pasek skóry i obwiązał sobie nią głowę. Lekarstwo się nie ześliźnie, dzięki temu ukryje również tatuaż wyrzutka. Wzdrygnął się na wspomnienie, że to samo lekarstwo zastosował tego wieczoru, kiedy zabito jego ojca. Przez chwilę wydawało mu się, że wszystko, co się od tamtego czasu wydarzyło – znalezienie Wilka, spotkanie z Renn i Fin-Kedinnem – to wszystko było nierealne. Znów był sam i znów przed czymś uciekał. Zobaczył, że otoczenie się zmienia, zbliżał się teraz do gęstego lasu, w którym rosły dęby, niskie buki i sosny. W oddali ujrzał światło odbite od Rękojeści Topora. Po tej rzece pływało dużo łodzi, zwłaszcza w sezonie wędrówek łososia. Musi się trzymać z dala od jej brzegów. W ukryciu zaczął schodzić w dół przez zarośla z wierzbówki i sięgające do pasa łopiany. Kręciło mu się w głowie z głodu, nie miał nic do jedzenia, nie miał toporka, tylko trzy strzały. Jakoś będzie musiał znaleźć pożywienie, zanim tak bardzo osłabnie, że nie będzie mógł dalej biec. Jakoś będzie musiał odnaleźć ukrytą dolinę, gdzie przeżyje na własną rękę. Jakoś będzie musiał się pozbyć tatuażu Pożeracza Dusz i zmusić klany, żeby go przyjęły... Zadanie go przerastało. Nigdy nie uda mu się tego osiągnąć. Wtedy przypomniał sobie coś, co Fin-Kedinn powiedział poprzedniego miesiąca, kiedy zbierali korę na sieci. Zimno kąsało tak jak dzisiaj, Torak patrzył na oślizgłe okrawki wierzby usypane w stos u jego stóp, zastanawiając się, jak w ogóle uda mu się z tego zrobić sieć. – Nie myśl o sieci – poradził mu Fin-Kedinn. – Weź cienką gałązkę wierzbową i odrzyj ją z kory. Potrafisz to zrobić, prawda? – Oczywiście. – Nauczył się odzierać kije z kory, zanim urósł na tyle, by utrzymać nóż. – No, to do dzieła – powiedział przywódca Kruków. – Krok po kroku. Jedna gałązka naraz. Nie myśl o sieci. Teraz, kiedy Torak czuł, jak deszcz przesiąka przez jego skórzaną kurtkę, skinął głową. Krok za krokiem. Pożywienie. Szałas. Tak. Resztę zostawi do jutra. Odnalazł ukryty między zaroślami trop łosia biegnący na wschód wzdłuż zbocza doliny. Przestało padać. Wyszło słońce. Wędrując, zdał sobie sprawę, że chociaż utracił klan Kruków, Las był wciąż jego przyjacielem. – Lesie – szepnął – zawsze cię szanowałem. Pomóż mi przeżyć. Las strząsnął krople z gałęzi i kazał mu się rozejrzeć wokół siebie. Tuż przy ścieżce zobaczył solidną brzozę, której liście były wciąż w zalążkach. Brzoza da mu się napić, stanie się silniejszy. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał? Prosząc drzewo o pozwolenie, wyciął nożem płytki otwór w korze u podstawy pnia. W otworze pojawiła się krew drzewa. Torak wcisnął pustą łodygę czarnego bzu w ranę, żeby skierować krople w jedno miejsce i używając do tego wiciokrzewu, przywiązał zwiniętą w róg korę brzozy, żeby je zebrać. Kiedy róg się napełniał, znalazł twardy kij i nakopał niedźwiedziego czosnku. Zatknął główkę czosnku na rozdwojonej gałęzi brzozy dla opiekuna klanu, a resztę zjadł. Oczy zaszły mu łzami, ale czosnek trochę go rozgrzał. Później znalazł korzenie żywokostu – bardzo gorzkie i lepkie, a w błotnistej rozpadlinie odkrył coś wspaniałego – krzew nakrapianej orchidei. Korzenie były tak mączne, że Torak miał wrażenie, jakby jadł klej, ale to najbardziej pożywne jedzenie w Lesie, jeżeli nie ma mięsa. Róg z kory był prawie pełen. Torak podziękował duchowi drzewa i przycisnął korę do rany, żeby zarosła. Wypił zawartość rogu. Krew brzozy miała chłodny i oszałamiająco słodki smak. Siła Lasu stała się jego siłą. Pożywienie podniosło go trochę na duchu. Potrafię dokonać tego, czego chcę, powiedział sobie. Potrafię zrobić strzały z derenia i utwardzić ich ostrza w ogniu. Potrafię zastawiać pułapki z wierzbówki i łapać ryby na haczyki z kolców ostu. Las mi pomoże. Było już późne popołudnie, kiedy schodził w dolinę, brodząc przez stosy jesiennych liści. Czuł, że traci animusz. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Zbudowanie szałasu bez toporka byłoby trudne, ale raz jeszcze pomógł mu Las. Znalazł opartą o potężny głaz brzozę, powaloną podczas burzy. Stanowiła doskonały szkielet. Musiał teraz tylko nanieść gałęzi i oprzeć je o brzozę ze wszystkich stron, a od góry przykryć konstrukcję przegniłymi liśćmi. Szałas był dobrze umiejscowiony – na skraju wierzbowego zagajnika, gdzie mógłby się ukryć, jeżeli będzie musiał. Robiło się coraz bardziej rześko, ale nie mógł ryzykować rozniecania ognia, więc by się ogrzać, napchał trawy w kurtkę, buty i nogawice. Drapała, łaskotała go, uciekały z niej w panice chrząszcze i pająki, ale dzięki niej nie zamarznie. Jak borsuk nagarnął liści do szałasu i zakopał się pod nimi, wdychając zapach mokrego drzewa. Pomodlił się, dziękując Lasowi i zamknął oczy. Był wyczerpany. Ale nie mógł zasnąć. Myśli, których unikał całą noc i cały dzień, nagle zalały go falą. Jak rzep przyczepiony do wilczego futra, nie chciały zniknąć. Wyrzutek. Bez klanu. Jakże mógł być bez klanu? Pomyślał o główce czosnku, którą zostawił na drzewie jako ofiarę dla opiekuna klanu. Ale jeżeli nie miał klanu, nie miał opiekuna. Żadnego opiekuna. Nie mógł złapać oddechu. Jak ktokolwiek może przeżyć bez opiekuna? Palcami dotknął blizny, która przecinała jego „tatuaż klanowy”. Nie pamiętał, skąd ją ma, bliznami człowiek się nie przejmował, bo każdy je miał. Miał bliznę na przedramieniu po tej nocy, kiedy zaatakował go niedźwiedź, jeszcze jedną na łydce od szabli dzika. Renn miała bliznę na dłoni od zębów sługi demona i na stopie, po tym jak nastąpiła na odprysk krzemienia. Miała wtedy trzy wiosny. Fin-Kedinn miał mnóstwo blizn po wypadkach na polowaniu i bójkach w czasach, kiedy był młody, a także olbrzymią przerośniętą bliznę na udzie od pazurów niedźwiedzia. Niechętny światu Torak zakopywał się coraz głębiej w liście. Nie myśl o Krukach. Myśl o ojcu, zastanów się, dlaczego ci nigdy o tym nie powiedział. Pomyśl o matce, o tym, dlaczego oznajmiła światu, że jesteś bez klanu. Nagły powiew wiatru zakołysał wierzbami i drzewa jęknęły. Gdzieś w oddali Torak usłyszał głuche porykiwanie porzuconego łosia. Na początku lata Las dźwięczał ich przejmującym łkaniem. Matki, które nie były w stanie opiekować się młodym z zeszłego lata i nowo narodzonym cielęciem, nagle i gwałtownie odrzucały starsze dzieci, odpychały je od siebie brutalnymi kopnięciami. Może przez miesiąc albo i dłużej młody łoś będzie błąkał się po lesie, szukając schronienia i pocieszenia u każdego dużego stworzenia, które napotka, aż zginie z ręki łowcy lub nauczy się sam sobie radzić. – Chcę do mamy – ryczał łoś. Torak mocno zacisnął powieki. Tak mało wiedział o swojej matce, myśl o niej nigdy go jednak nie opuszczała – była jak zalążek ciepła, które

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d381qtb
d381qtb
d381qtb
d381qtb
d381qtb

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj