Trwa ładowanie...
recenzja
13-01-2014 12:52

Wykarczowane dla wyobraźni

Wykarczowane dla wyobraźniŹródło: "__wlasne
d45bvjk
d45bvjk

Zaczyna się od śmierci. Zbliża się wąż i kąsa w dłoń dwunastoletnią dziewczynkę. Ona pada na trawę bez życia. „To już koniec. Umieram” - oświadcza. Ale tak naprawdę to dopiero początek. Poznajemy Evę Dziewięć w pozycji horyzontalnej. Z zamkniętymi oczami. Z niezaliczonym zadaniem. Bo to były ćwiczenia. Dość specyficzne, bo na przetrwanie.

Eva mieszka pod ziemią. W całym swoim krótkim życiu nie wychodziła na powierzchnię. Wydaje tylko, że to życie takie krótkie. W istocie dwanaście lat pod poziomem morza pewnie liczy się podwójnie, albo nawet potrójnie. Evę wychowuje robot – MAT06 czyli Multizadaniowy Automat Towarzyszący. Ale jego roboto-imię jednoznacznie kojarzy się ze słowem „matka” - i z matką kojarzy się troskliwość, opiekuńczość i uważność, z jaką robot odnosi się do Evy. Także z matką kojarzy się to ukrywanie prawdy dla dobra dziecka, zatrzaskiwanie drzwi, które mogą boleśnie przyciąć palec, zatrzaskiwanie wszystkich dróg, prowadzących na zewnątrz. „Nie jesteś jeszcze gotowa!” - powtarza MAT i wciąż nowe zadania narzuca Evie – musi być doskonale przygotowana – wiedzieć, co robić, gdy jest zimno (szczelniej otulić się kurtizelką), gdy organizm jest zbyt słabo nawodniony (napić się wody, oczyszczonej wcześniej specjalną tabletką) i co robić, gdy ukąsi wąż (wyciągnąć omnipoda i rozpocząć identyskan, by uruchomić Indywidualną Pomoc
Medyczną). Ale Eva jest człowiekiem. I to człowiekiem dwunastoletnim, w którym fruwają wielkie chmary hormonów – chce odnaleźć kogoś takiego, jak ona – człowieka! I chce odnaleźć go już, natychmiast, nie czekając na to, aż będzie gotowa na każdą ewentualność czekającą ją na powierzchni. Jest przekonana, że siła jej pragnienia podoła każdemu niebezpieczeństwu. A tak naprawdę, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa i że MAT po prostu nie chce jej wypuścić na powierzchnię ze strachu, że Eva już nigdy nie wróci. A Eva ściska w dłoni dziwną płytkę z rysunkiem – na tym rysunku jest dziewczynka – zupełnie taka jak ona, jakiś robot i jeszcze jedna postać, z uciętą głową – wszyscy trzymają się za ręce i Eva po prostu wie, że są szczęśliwi. I też chce taka być – po prostu szczęśliwa. Bez ustanku czyta napis, zatarty już, taki, że nie można go odczytać w całości, tylko jakieś pojedyncze litery, jakaś CzarLa...

Eva zaczyna się dusić pod ziemią, choć Sanktuarium, które jest jej domem, odkąd pamięta, jest doskonale wentylowane, świetnie zaopatrzone i daje jej wszystko to, co podtrzymuje życie – powietrze, pożywienie, opiekę, nawet holofilmy, w których występują inni ludzie... Tylko nie ma tam drugiej dłoni, żeby złapać się za ręce. Przestaje wystarczać ta pokryta rodzajem silikonu, która pod spodem ma metal i przewody, choćby przytulała odkąd Eva pamięta.

Okazuje się jednak, że Eva musi wyjść na powierzchnię znacznie szybciej, niż przypuszczała ona i niż zaplanowała to MAT. Omnipod w kieszeń i musi uciekać, bo na Sanktuarium ktoś napadł. MAT przykazuje – tylko przeżyj! - to wszystko, co ma do zrobienia Eva. Ale jak przeżyć w świecie pełnym niesporczaków, tułaczowców, dorkeańczyków i roślin, pożerających wszystko na swojej drodze? To nie jest ziemia, jaką Eva zna z holofilmów. Jak zdecydować kto jest wrogiem, a kto przyjacielem, gdy omnipod (coś na kształt prywatnej encyklopedii, telefonu, dyktafonu, komputera najnowszej generacji, apteczki pierwszej pomocy i scyzoryka w jednym) nie rozpoznaje żadnej formy życia, którą widzą oczy Evy?

d45bvjk

To książka o poszukiwaniu samego siebie, o tym, jak silna jest chęć poznania własnych korzeni i jak wielka jest potrzeba udowodnienia sobie, że nie jesteśmy na świecie sami, że istnieje ktoś, kto tak samo chodzi na dwóch nogach i ma włosy a nie sierść. Każdy z nas czasem w swoim życiu czuł się wyalienowany, a jeśli ktoś ma lat dwanaście czuje się tak co drugą minutę w swoim życiu. Albo częściej. Dlatego tak ważne jest, żeby niebieskie oczy widzieć nie tylko w lustrze, żeby nie tylko na obrazku zobaczyć człowieka – żeby CzarLa stała się rzeczywistością, a nie tylko mitem. Eva szuka kogoś podobnego do siebie z wielką zaciętością i zajadłością. To niesamowite, że nie zastanawia się nad swoim pochodzeniem, nad tym, kim byli jej rodzice, nad tym, dlaczego do jej imienia dodano cyfrę Dziewięć. Najważniejsze jest dla niej potwierdzenie istnienia ludzkości jako takiej, w tym upatruje swojego spokoju, zakorzenienia, potwierdzenia swojego ja.

To też powieść drogi – nie tylko z punktu A do punktu B, ale przez dojrzewanie i w poszukiwaniu wartości, które tak naprawdę rosną nawet na jadowitych drzewach. Okazuje się nagle, że można się przyjaźnić nie znając języka drugiej osoby, że można bezinteresownie uratować czyjeś życie, że ważniejsze od własnych mogą stać się czyjeś sprawy.

Kłaniam się nisko, w pas i do ziemi DiTerlizziemu za tę książkę, za kurtizelkę, która mówi Evie, kiedy ma przyspieszony puls i za mało wody w organizmie, za omnipoda, który podpowiada jak zabandażować sobie rękę, za MAT, która może być matką, choć jest robotem, za niesporczaka, który wydaje się być prymitywnym stworzeniem, a jest honorowy, mądry i lojalny, za dziwne muzeum królowej Ojo i za to, że każdy bohater mówi innym dialektem.

Drugi pokłon należy się tłumaczowi – Jerzy Kozłowski jest dla mnie tłumaczomistrzem – przetłumaczył wszelkie urządzenia, którymi posługuje się Eva, a które powstały w głowie DiTerlizziego tak zgrabnie, że doskonale będę umiała posłużyć się omnipodem, gdy tylko wpadnie w moje ręce, świetnie poradził sobie z kurtizelką i tramposzami, a także z klimatowłóknami (dostosowują się do temperatury na zewnątrz i grzeją lub chłodzą), czy stalosklejką.

d45bvjk

Przyznam, że nie przepadam za fantastyką, nie przemawiają do mnie światy-zaświaty- inne światy. Zwróciłam uwagę na tę książkę właściwie dzięki ilustracjom - w świadomości ludzi pokutuje przekonanie, że jak obrazki to tylko książka dla dzieci. Tymczasem tu, w pozycji dla nieco starszego (i najstarszego!) czytelnika, sprawdzają się doskonale, uzupełniają tekst, ale nie zabierają pola wyobraźni. Trochę je tylko karczują, by mogła biegać swobodnie i by przemierzanie tego dziwnego świata było jeszcze piękniejsze.

Te miejsca, które wyszły z głowy DiTerlizziego są tak sugestywne, że nie mogłam przestać brnąć w piaskach pustyni, nie mogłam przestać iść, mimo że czyhało na mnie mnóstwo niebezpieczeństw, nie mogłam się zatrzymać, mimo że na karku czułam oddech wściekłego dorkeańczyka, który na mnie poluje. Wszystko przestało być ważne, chciałam tylko dojść tam, gdzie idzie Eva i sprawdzić, czy naprawdę są gdzieś ludzie. I skąd się wzięła CzarLa, jakie ma znaczenie.

To dopiero pierwsza część historii, więc nie jestem dużo mądrzejsza, rzekłabym nawet, że postać, która czeka na końcu drogi w dłoni trzyma kolejne pytania, ale CzarLa stała się talizmanem niezwykłym, o podwójnym znaczeniu, zaskoczeniem, w którym utonęłam po pas, genialnym prezentem dla zapalonego czytelnika, mrugnięciem oka i symbolem przesłania, które kieruje w naszą stronę DiTerlizzi „ nigdy nie porzucaj wyobraźni!”.

d45bvjk
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d45bvjk