Początek zapowiada się doskonale. Georg Stransky, uniwersytecki wykładowca w średnim wieku, mąż pięknej i doskonale gotującej żony, ojciec nastoletniej córki, zasiada pewnego wieczora do kolacji w niewielkiej willi pod miastem, kiedy nagle coś tłucze szybę. Przez wybite okno do kuchni wpada jabłko. W nocy profesor Stransky odbierze telefon, a jabłko okaże się wówczas biletem na koniec świata. I to chyba w jedną stronę…. Profesor Stransky jest już ósmym mężczyzną, który zniknął z domu po dziwnym kontakcie z owocem. Jeśli któregoś z nich odnaleziono, to w jakimś zapomnianym zakątku świata. I nigdy – żywego. Wiedeńska policjantka Lilli Steinbeck, piękność, która z jedynej swojej skazy – złamanego nosa uczyniła znak firmowy, decyduje się lecieć do Aten, bo znalazła coś, co łączy wszystkie ofiary „owocowej serii”: dłuższy pobyt i praca w stolicy Grecji w ciągu kilku ostatnich lat.
I właśnie w tym miejscu kończy się napisany „po bożemu” kryminał, a zaczyna zapping po kanałach telewizji kablowej, przypominający Księgę bez tytułu autorstwa adepta pióra, który zdecydował się nie przyznawać do imienia i nazwiska, w moim przekonaniu całkiem słusznie. Heinrich Steinfest z całą pewnością nie jest przeciętnym zjadaczem telewizyjnej papki. To błyskotliwy stylista, koneser i erudyta. Ironiczny komentator słabostek i śmiesznostek współczesnego świata i ludzkiej natury. Nad niektórymi zdaniami tej książki warto byłoby zatrzymać się chwilę dłużej, cóż, kiedy właśnie ktoś komuś podbija oko lewym sierpowym, na pięty następują nie całkiem wymarłe ptaki dodo, lądownik z Marsa uparcie trzyma się ziemi, a helikopter właśnie wybuchł… Dla oddechu przydałaby się dłuższa przerwa na reklamy.
Heinrich Steinfest zapewne zamierzał napisać jakiś literacki odpowiednik „Zaginionych”. W książce padają aluzje do serialu. Nie udało mu się to jednak, bo udać nie mogło – siłą „Zaginionych” jest nie tylko różnorodność postaci, ale ich wielowymiarowość, głębia i tajemnica. Postaci z Subtelnego nosa Lilli Steinbeck to pionki na szachownicy, niby-zindywidualizowane, ale płaskie jak kartka papieru. Cóż zatem z podróży przez pustynię, gry wywiadów, luksusowych jachtów, szokujących gwałtów, nieistniejących gatunków, fotografii tortur, zdrad małżeńskich, płaczących niemowląt i greckiej mitologii na dokładkę, kiedy to wszystko przytrafia się papierowym figurkom, które może mają jedno życie, a może jednak – osiem?
Heinrich Steinfest opowiada mistrzowsko – dowcipnie, inteligentnie. Tym bardziej więc szkoda, że to, co opowiada, to tylko strzępy filmów z ostatniego tygodnia w TV.