Lubię historie o końcu świata. Niestety. Nie chodzi o to, żebym lubiła się bać i jednocześnie nakręcać jakimś bliżej niedodefiniowanym lękiem, ale... jest w przepowiedniach coś takiego, co powoduje, że chciałoby się je czytać. W końcu zawierają one w sobie jakąś tajemnicę, którą tak po prostu, po ludzku, chcielibyśmy poznać. Ok, dobrze, poprawiam się - chciałabym wiedzieć, co będzie za jakiś czas albo już wkrótce, skoro znany mi świat zmierza nieuchronnie ku katastrofie, której można by uniknąć.
Jako dziecko byłam straszona przepowiedniami Sybilli, potem co jakiś czas były przepowiednie Wernyhory, pojawiające się w najbardziej krytycznych momentach, a jeszcze później Kościół katolicki zaczął się ustosunkowywać do objawień, najpierw fatimskich, potem - do objawień w Medjugorie. Co wcale nie oznacza, że od razu je bezkrytycznie zaakceptował.
W odróżnieniu od wszystkich wcześniejszych objawień maryjnych, w Medjugorie grupa widzących widziała Matkę Boską codziennie, potem - raz w roku, w ściśle określone dni, np. w dzień urodzin czy święta Bożego Narodzenia. Każde z nich poznało 9 lub 10 tajemnic, których nie wolno im zdradzić. Same objawienia miały miejsce od 1985 roku, pielgrzymki wiernych w miejsce „święte” zaczęły się niemal od razu. Jaki stosunek do objawień ma Kościół katolicki – jak zwykle różny, ale te fakty znam z innych źródeł.Bo tutaj, zanim się pojawia cokolwiek na temat objawień z Medjugorie, najpierw będzie teologiczny traktat o Apokalipsie według św. Jana, potem - podobne w wydźwięku kościelno-nabożne podejście do Fatimy czy objawień w La Salette.
Autorem tych rozważań jest ksiądz, który dosyć często spotyka się z widzącymi. O samych tajemnicach wiadomo tyle, że będą objawione ludzkości na 3 dni przed ich wypełnieniem się, aby ludzkość miała jeszcze możliwość nawrócenia i poprawy - swojego życia, postępowania, a może i uchronienia przed wiekuistą karą. I tyle na temat.
Jeśli ktoś lubi teologiczne czy religijne traktaty - to świetna lektura. Jeśli ktoś - jak ja - szuka tajemnic czy próbuje je rozwiązać - niech sobie poszuka innej książki. Na tę, z dosyć specyficzną strukturą, szkoda czasu. Jakoś się nie mogę przekonać do tego, aby każdy rozdział książki zaczynał się od swoistej inwokacji, czyli prośby skierowanej do Ojca Livio, aby zajął się konkretnym tematem. Następnie ojciec Livio się do tematu ustosunkowuje i zaczyna wywód. I pewnie dlatego traktat jest mało porywający.