Tego dnia Lila Enderlin wzięła jabłko z misy stojącej na blacie, założyła czarną bosmankę, pożegnała się z siostrą i wyszła z domu. A potem już nigdy do niego nie wróciła.
Po spektakularnym i efektownym sukcesie Roku we mgle (bestseller „New York Timesa”, Książka Roku „Library Journal”, szczyt rankingu „Washington Post”) Michelle Richmond wydaje kolejną powieść – Nikt kogo znasz. I znów pisze o utracie najbliższej osoby, bólu tęsknoty oraz próbie odróżnienia prawdy od kłamstwa. Tak jak w Roku we mgle narracja Nikt kogo znasz rozwija się na dwóch płaszczyznach – partie retrospektywne opowiadają o tym jakie było życie z Emmą/Lilą, a pozostałe fragmenty tekstu opisują świat po ich zniknięciu. Uproszczeniem byłoby jednak stwierdzenie, że pisarka operuje na dychotomii szczęście – nieszczęście. W obu powieściach Richmond, cechą, która określa główną bohaterkę, jest jej nieobecność. Michelle Richmond zdaje się mówić słowami Andrew Thorpe’a – jednej z głównych postaci Nikt kogo znasz: „Mnie nie interesowało tak bardzo samo morderstwo, lecz raczej jego efekty. Tak samo mniej byłem zainteresowany ofiarami, a bardziej ludźmi, którzy pozostali (…)”. London Daily Mail
określił najnowszą książkę Richmond mianem powieści sensacyjnej. W Nikt kogo znasz nie ma jednak ani krwi ani biało-czerowonej taśmy ani świateł policyjnych radiowozów. Poza tym w przeciwieństwie do bohaterów typowych powieści sensacyjnych, postaci Richmond mają skłonność i przede wszystkim zdolność do myślenia.
Można skrytykować Michelle Richmond za brak kreatywności i pomysłów, można zarzucić jej schematyczność myślenia, można oskarżyć ją wręcz o autoplagiat... Osobiście nie widzę jednak potrzeby silenia się na inność i nowatorstwo, jeśli to, co robimy dotychczas jest dobre bądź też bardzo dobre. Oczywiście Nikt kogo znasz nie jest powieścią, która zmieni moje życie. Nie podkreślałam żadnych zdań ołówkiem, nie cytowałam fragmentów książki znajomym, nie przegapiłam stacji, na której musiałam wysiąść z pociągu. Treść powieści nie wykracza poza jej strony. Jednocześnie wydaje mi się, że chętnie sięgnę po kolejną książkę Richmond – nawet jeśli będzie o zaginionej dziewczynie i rodzinie, która nie może pogodzić się z jej stratą.