Pięć niezbyt długich opowiadań, opowieści snutych w kawiarnianym dymie nie za drogich papierosów i powietrza szczelnie wypełnionego przetrawionymi promilami. Opartych o pełen bogactwa słów język, skomplikowany rytm, melodię mocno rozbudowanych zdań i niesamowity klimat. Czytanie ich jest trochę jak skok na głęboką wodę zupełnie innej, obcej nam kultury. Jak zanurzenie się umysłem w inną mentalność, widzenie świata, odczuwanie rzeczywistości. Vikram Chandra sprawnie - można by nawet rzec, że sprytnie - żongluje słowami, bawi się nimi, buduje z nich złożone opowieści. Stwarza gęstą, unikalną atmosferę i przenosi nas na chwilę, w większości nieznany nam, fascynujący świat. Są w nim ludzie z krwi i kości, tacy jak my, są i duchy. Czasami właściwie nie wiadomo co jest ciekawsze.
Jest w tych opowiadaniach nostalgia, jest patrzenie na świat lekko przymkniętymi oczami, dostrzeganie w nim swoistej magii nieustannie przenikającej się z prozą normalnego życia. Opowieści te, pokazujące życie w wielu intensywnych kolorach, są na ogół jak smaczne, dojrzałe owoce. Soczyste, pełne słońca i oszałamiającej słodyczy, pobudzające apetyt. Może i czasem wśród nich zdarzy się lekko robaczywy owoc, ale czyż nie jest to dla wielu z nas przewrotną oznaką jego kuszącej dojrzałości i zdrowia?! Chandra próbuje zmierzyć się z różnymi rodzajami prozy: historią kryminalną, opowieścią o duchach, romansem, historią obyczajową. I w miarę się mu to udaje, choć wszystkie zawarte tu historie są do siebie, przynajmniej pod względem klimatu, bardzo podobne. Opowiadania z tego zbioru, mimo ich niewielkiej liczby, nie są jednak sobie równe, są wśród nich prawdziwe perełki, takie jak chociażby "Dharma", są i historie takie sobie. Są opowieści wciągające, są pozostawiające czytelnika w lekkim niedosycie. Trzeba przyznać,
że wszystkie są świetnie napisane formalnie. Umiejętności pisarza wydają się być zarazem jego siłą i słabością. Nawet z niczego potrafi stworzyć coś ciekawego, ale czy to swoiste nic zasługuje na baczną uwagę i talent piszącego?! Chwilami mam nawet żal do autora, że bierze się za opisywanie rzeczy banalnych, mało ciekawych lub niewartych większej uwagi. Zapis życia w wykonaniu Chandry to często obserwacja tego, co zewnętrzne, co ma w istocie znaczenie tylko w danej, krótkiej chwili. To dość pieczołowite uchwycenie zwykłych momentów życia. Ludzie są tu pochłonięci zbieraniem błyskotek tego świata, uganiają się za mirażami, rozmieniają się na drobne. To ludzie trochę tacy bez właściwości, uwięzieni w codzienności i nie potrafiący wyjrzeć poza ten jakże ograniczony horyzont. Zajęci sobą, swoimi namiastkami szczęścia, chwilowym zaspokojeniem czy zadowoleniem. Im bardziej wolni tym mniej szczęśliwi, im bardziej przekraczający różnorakie granice tym bardziej zagubieni.
Proza Chandry jest sporym wyzwaniem dla tłumaczy. Nieustanne wtrącanie słów i zwrotów z języków indyjskich, często używane różnorakie słowa w języku angielskim. Czytanie tłumaczeń owych wyrazów w przypisach jest z jednej strony trochę męczące, z drugiej - poprzez pozostawienie obcojęzycznych wtrąceń w tekście - pozwala jednak zachować specyficzny klimat samej prozy. Wydaje się, że tłumaczenie jest w sumie całkiem niezłe, nie odczuwa się bowiem przy lekturze tych barwnych opowieści większych zgrzytów. Opowiadania Chandry są dobrym sposobem na przetestowanie jego stylu. Nie za długie, charakterystyczne, pozwalają ocenić czy ten sposób pisania nam odpowiada czy nie. Po takim krótkim teście możemy podjąć decyzję czy sięgnąć po słynną, bardzo rozbudowaną, opublikowaną jakiś czas temu powieść autora zatytułowaną Święte gry.