- Wypuść mnie, a spełnię jedno twoje życzenie (…)
- Pstrągu, marzy mi się encyklopedia farerskich postaci i anegdot, bo umiera tu zbyt wiele historii. Farerowie albo nie pamiętają, albo nie są skłonni wnikać w szczegóły. W przewodnikach jedno i to samo: rozwlekłe akapity o przyrodzie i krajobrazach. Tak nie może być. Chciałbym, aby powstało lokalne „kto jest kto”, dostępne także dla obcokrajowców.
- Przykro mi, twoja prośba jest nie do spełnienia.
81:1. Opowieści z Wysp Owczych Marcina Michalskiego i Macieja Wasilewskiego to reportaż próbujący przybliżyć mało znaną część świata, a przy tym opowieść o procesie wnikania
i wtapiania się w przestrzeń dotąd nieznaną – teraz fascynującą i ważną. Kiedy zastanawiam się, jak wyjaśnić sposób opisu, nastrój książki, jej skrupulatność przenikającą się z lekkością – przychodzi mi do głowy obraz małego dziecka, które, ucząc się świata, przypadkiem natrafiło na mapie na kilka małych wysepek, które nie dają spokoju i które trzeba obramować wyraźnie kolorową kredką.* Na tyle mocno i wyraźnie, by były one widoczne – na tyle lekko i delikatnie, by nie utracić nic z ich wyjątkowego kształtu i odrębności.* To wszystko udaje się tu (myślę już o książce wspomnianych panów) dzięki wyraźnej spontaniczności i zaangażowaniu połączonemu z rzetelnością reporterskiej pracy.
Pierwsze kilkanaście stron to wyliczenia, zabawa w statystykę i równoczesna z niej drwina. Jazda obowiązkowa, którą trzeba odbyć, by przejść do tego, co najważniejsze. Opowieści z Wysp Owczych to książka utkana z krótkich (najczęściej!) historii ludzi, z których każdy jest równie ważny i nawet jeśli poświęca mu się mniej miejsca, to dzieje się tak chyba tylko dlatego, że opisanie wszystkiego i wszystkich jest niemożliwe (patrz cytowana wcześniej odpowiedź pstrąga dotycząca życzenia). Twoja prośba jest nie do spełnienia. Możesz
co najwyżej (to już moje recenzenckie dopowiedzenie i wariacja na temat) z twoich trzech podróży na Wyspy Owcze napisać reportaż, spróbować zanotować i utrwalić chociaż część tego, co tak cię pochłonęło i zafascynowało.* Był tu zresztą jeszcze jeden podobny,* też z Polski…I tak sobie myślę, że razem tę książkę napiszecie.
Podmiotem opowieści jest tu bowiem gastarbeiter, żądny przygód, nastawiony na zbieranie materiału do reportażu i dorabiający w przetwórni ryb. Nie wiemy, który z autorów który rozdział napisał. Fascynacja jest ewidentnie wspólna, a przy okazji taka strategia bardziej przekonuje. Nie chodzi tu o zaprezentowanie siebie i swojej podróży. Tu faktycznie, jak się wydaje, chodzi o Wyspy Owcze, których specyfika geograficzna i mentalna przenika do struktury książki. Krótkie historie, scenki rodzajowe, obrazki z życia Wysp Owczych są tu jak rozrzucone po morzu różne, ale tworzące ostatecznie całość wysepki – nazwane tu gdzieś „piegami Europy”. Wspomniany pracownik przetwórni ryb jest tu (na poziomie opowieści, narracji) równocześnie (to ponoć jedna z cech mieszkańców Wysp Owczych) historykiem, antropologiem, politologiem, filozofem, a przede wszystkim reporterem tworzącym pierwszy tom owego „lokalnego kto jest kto” i „co jest co” pomyślanego jako katalog, w którym wszystko spisywane jest, jak leci, by niczego nie
pominąć. Są anegdoty o piłce nożnej, wizyty Billa Clintona i Bryana Adamsa, próby wyjścia spod duńskiej jurysdykcji, oburzenia ekologów polowaniami na grindwale, silne podmuchy wiatru i latające samochody, a także przekonanie, że „do tych skał przywiązano świat”. Jest też tytułowa zapomniana (słowo klucz!) wygrana 81:1 piłkarek ręcznych z reprezentacją Albanii, która przez pomyłkę przysłała na mecz koszykarki. Do rangi figury retorycznej urasta zaś w książce Michalskiego i Wasilewskiego Buzz Aldrin i słowa wypowiedziane przez niego na księżycu jeszcze przed pamiętanym i podniosłym zdaniem Armstronga. Autorzy raz po raz tę postać przywołując, każą w swoim literackim przedsięwzięciu widzieć proces upominania się o to, co w wielkich światowych i europejskich narracjach pomijane. Bo jeśli nawet jest to „pustkowie”, jak nazwał spontanicznie księżyc Buzz Aldrin – to jest ono, jak nie omieszkał dodać – „wspaniałe”. W przypadku Wysp Owczych „wspaniałe” także jako antyteza zglobalizowanej Europy.
Ja - początkowo sceptyczny - dałem się ostatecznie - jak podmiot tej opowieści i autorzy książki – zaskoczyć, wzbogacić i uwieść.
Uciekam przed tą bylejakością do krainy imbirowych ciastek i barwionych fioletem owiec, gdzie histeryczne banery przegrywają w starciu z korkowymi tablicami, gdzie nie będą mnie kąsały komary zatrudnione w pionie marketingu, gdzie telewizja nadaje sześć godzin na dobę, gdzie pod intelektualistów nie podszywają się półanalfabeci z Bergmanem w awatarze, gdzie ludzie wymieniają serdeczności, a nawet szanują się nawzajem. Uciekam do krainy baśni, do świata ogrodowych elfów, w poszukiwaniu tego, co zwykliśmy nazywać prawdziwością.