Współczesna literatura fantastyczna obfituje w pewną specjalną grupę książek. Książki te nie są wybitne, ale mają w sobie to „coś”, co sprawia, że nie można się od nich oderwać aż do ostatnich stron. Co więcej – chętnie się do takiej książki wraca. Studnia wstąpienia jest bez wątpienia tego typu tekstem. Kontynuacja Z mgły zrodzonego rozpoczyna się rok po obaleniu Ostatniego Imperatora. Znani z pierwszej części bohaterowie próbują stworzyć nowy, sprawiedliwy porządek, co, jak nietrudno się domyślić, wcale nie przychodzi im z łatwością. Zwłaszcza, że liczba potencjalnych pretendentów do tronu sukcesywnie wzrasta. Cóż, nikt nie obiecywał, że będzie prosto. Sam autor powiedział o Studni wstąpienia, że jest to jego spojrzenie na problematykę proroctw w literaturze fantastycznej i próba stworzenia powieści, która mówi o tym, co dzieje się po zwycięstwie dobra nad złem. Samo zwycięstwo to połowa sukcesu, a właściwie może ono być dopiero początkiem kłopotów. Trudno się z tym nie zgodzić. W Studni wstąpienia
fabułę napędza stare proroctwo o Bohaterze Wieków. Z kolei próby utrzymania władzy przez Elenda stanowią podstawę refleksji dotyczącej niszczenia i zachowywania ideałów towarzyszących jej zdobywaniu.
Książka pokazuje rozwój i psychiczne dojrzewanie kolejnych postaci. Stopniowo zmienia się ich podejście zarówno do wydarzeń, w których uczestniczą, jak i do siebie nawzajem. Interakcje między nimi są zdecydowanie bardziej złożone niż w pierwszym tomie i trzeba przyznać, że wychodzi to książce na dobre. Autor nie skupia się tym razem wyłącznie na postaciach pierwszoplanowych – poboczni bohaterowie pojawiają się często, a ich historie nie spowalniają głównych wątków, lecz umiejętnie go dopełniają. Szczególnie ciekawy jest, moim zdaniem, wątek Sazeda, który odgrywa tym razem dużo większą rolę niż w poprzednim tomie. Sanderson z wprawą wprowadza czytelnika w nowe zakamarki wykreowanego przez siebie świata. Czytelnik dowiaduje się wiele na temat jego mieszkańców (nie tylko ludzi), ale nie są to informacje serwowane nachalnie – wręcz przeciwnie – każda ciekawostka intryguje i zachęca do dalszej lektury. Rozwinięty zostaje także wątek allomancji i trzeba przyznać, że autor potrafi w emocjonujący sposób
nakreślić opis walki z jej użyciem. Warto dodać, że jeśli komuś podobał się pojedynek Kelsiera z Inkwizytorem z tomu pierwszego, to z pewnością się nie zawiedzie – w Studni wstąpienia podobnych scen jest więcej, są ciekawsze i jeszcze bardziej emocjonujące. A jedno z końcowych starć, to istny majstersztyk – rzadko które kino akcji dostarcza takich wrażeń.
Niestety, książka nie jest pozbawiona wad. Chyba najpoważniejszą jest nadmierne rozwlekanie akcji, przez zupełnie niepotrzebne opisy banalnych rozterek, typu: jak powinien ubrać się Elend, żeby wyglądać na władcę. Przypomina to nieco problemy Vin i bale, na które uczęszczała w pierwszym tomie. Bywa, że aż chciałoby się te strony po prostu przekartkować, a można było zamiast tego, rozwinąć chociażby wątki dotyczące mitologii świata przedstawionego – bardzo ciekawych, acz potraktowanych wyjątkowo lapidarnie. Warto tu wspomnieć, że choć Studnia wstąpienia jest środkowym tomem trylogii, nie odnosi się wrażenia (które ostatnio zdaje się dominować jeśli chodzi o ogólne wrażenia związane z wszelkimi trylogiami fantasy), że jest to tylko pomost pomiędzy pierwszym a trzecim tomem. Studnia wstąpienia to w pełni wartościowa, ciekawa i naprawdę przemyślana książka. Pod wieloma względami dużo lepsza od poprzedniej i mimo, że momentami nieco przydługa, czyta się ją bardzo szybko. Tak szybko, że pozostaje tylko
czekać na to, co pokaże kolejny tom – Bohater wieków.