Drogi Czytelniku/Czytelniczko!
Jeżeli masz swoją „specjalną półkę (...) – tajemniczy zbiorek tomów, poświęconych tematyce nie mającej nic wspólnego z resztą księgozbioru, potrafiący jednak, jeśli mu się bliżej przyjrzeć, wiele powiedzieć o swoim właścicielu"...
Jeżeli nabrałeś/-aś „zwyczaju czytania książek w miejscach, które opisują", a gdy to niemożliwe, przynajmniej wyszukiwania w encyklopediach, atlasach czy w internecie odpowiednich map i fotografiii...
Jeżeli należysz do „małostkowych, zrzędliwych, drobiazgowych, nędznych intrygantów", nawet podczas najbardziej pasjonującej przygody czytelniczej wynajdujących w tekście literówki, błędy interpunkcyjne i słownikowe...
Jeżeli, gdy napotkasz w czytanym dziele słówko w rodzaju „mefityczny", „opoponaks" czy „grimoire", nie zaopatrzone w przypis wydawcy, nie możesz spocząć, aż nie docieczesz jego znaczenia...
Jeżeli wraz z rodziną urządzacie sobie regularne egzaminy „ze znajomości literackich cytatów" i wspólnie zasiadacie przed telewizorem, by wyprzedzać uczestników teleturniejów w odpowiedziach na pytania z literatury...
Jeżeli wyznajesz zasadę „ na bezrybiu i rak ryba", i zdarzyło ci się, że w braku lepszego okazu słowa drukowanego twoją „ostatnią pociechą była książka telefoniczna" albo katalog sklepu wysyłkowego...
Jeżeli twoją „najczęstszą reakcją na gastronomiczne odwołania w literaturze jest natychmiastowa chęć najazdu na lodówkę"...
A przede wszystkim, jeśli podzielasz zdanie Thomasa Babingtona Macaulaya: „Jakie to błogosławieństwo kochać książki tak, jak ja je kocham (...) – móc konwersować z umarłymi, żyć pośród tego, co nierzeczywiste!" i jesteś przekonany/-a, że „dziewiętnaście funtów starych książek to przysmak co najmniej dziewiętnaście razy większy niż funt świeżego kawioru"...
No i oczywiście, jeżeli nie przejdziesz obojętnie obok żadnej „książki o książkach"...
... to czy to możliwe, że jeszcze nie czytałeś/-aś tego przeuroczego dziełka, którego autorka wydaje się wołać do ciebie: „witaj, pokrewna duszo, witaj, człowieku zwariowany na punkcie czytania i tego bzika traktujący jako swoją główną zaletę"?
Jeśli tak się stało, że rzeczywiście nie - prędzej czy później się skusisz.
Za mną „chodziła" ta książka od chwili, gdy tuż po ukazaniu się jej pierwszego polskiego wydania natrafiłam w prasie na jej fragment, opowiadający o tym, jak dwoje nałogowych czytelników usiłowało połączyć swoje przedmałżeńskie księgozbiory w jeden. „Skąd ja to znam?", pomyślałam sobie i ogarnęła mnie niepowstrzymana chęć sprawdzenia, czy tylko ta jedna historyjka mogłaby się znaleźć także w moich własnych „wyznaniach czytelnika". Za pierwszym razem udało mi się ją od kogoś pożyczyć; nie przyznam się, ile odkryłam książkowych dziwactw, które dzielę z autorką, ale nawet gdyby ich było mniej, nawet gdyby jedno jedyne, i tak bym wiedziała, że prędzej czy później muszę Ekslibris mieć na własność. I już mam, czego i Tobie życzę...