Nie wiem, co niedobrego dzieje się na Półwyspie Iberyjskim, ale zarówno w Portugalii jaki i w Hiszpanii dwaj wybitni pisarze współcześni są z zawodu psychiatrami. O ile Antonio Lobo Antunes czerpie pełnymi garściami z wiedzy lekarskiej, lecząc za pomocą literatury zbolałe, luzytańskie dusze, to już Juan Carlos Somoza w swej prozie powędrował w zupełnie inne pisarskie regiony, nie pastwiąc się nad ludzką psyche w sposób właściwy i dozwolony swej dyplomowej profesji. Wspaniale się stało, że jego powieści są przekładane na nasz język, każda bowiem jest prawdziwą perłą dla czytelnika, który uwielbia inteligentną zabawę, zaprawioną szczyptą filozofii i pytań poważnych, tak starych, jak sama ludzkość.
Jaskinia filozofów to prawdziwa maestria konstrukcyjna, wielostopniowa szarada, gra z czytelnikiem w ciuciubabkę na najwyższym poziomie. Oto bowiem wkraczamy w proces translacji dzieła pochodzącego z Grecji wieku IV przed Chrystusem, czytamy to, co wychodzi spod pióra tajemniczego Tłumacza, a napisane zostało wówczas, gdy po Atenach przechadzał się Platon z uczniami. Jaskinia filozofów (bo tak właśnie zatytułowana jest tłumaczona powieść) nie jest bynajmniej wzniosłym dziełem, dialogiem mędrców, czy innym pismem, które przez tysiące lat będzie kształtować naszą kulturę. Tłumacz zmaga się z klasycznym kryminałem, w którym ateński „detektyw” Herakles Pontor (Agata Chritie się kłania) zostaje wynajęty do wyjaśnienia dziwnej śmierci młodzieńca, ucznia Akademii Platońskiej. Jednak szybko zauważa, że nie jest to tak prosty przekaz, jak wydawało mu się to w pierwszej chwili – zaczyna podejrzewać, że ma do czynienia z powieścią eidetyczną, która za pomocą wzmacnianych obrazów usiłuje przekazać mu coś innego.
Ponadto Tłumacz jest drugą osobą pracującą nad tekstem. Pierwszą był niejaki Montalo, specjalista od eidetyzmu, który żadnego klucza w tekście nie widział. „Szkatułka” nie jest jednak aż tak prosta. Tłumacz zaczyna bowiem zauważać, że treść dzieła sprzed wielu wieków zaczyna niebezpiecznie korespondować z wydarzeniami z jego życia. Momentami ma wrażenie, że postaci z literackiego tekstu zaczynają zwracać się wprost do niego, a nawet fizycznie upodabniać. Mało tego, coraz bardziej prawdopodobne staje się podejrzenie, że Montalo tekst sfałszował, sęk w tym, że nie wiadomo w którym miejscu i co zmienił.
Myliłby się jednak ten, kto myślałby, że cała ta misterna konstrukcja jest pustą zabawą, obliczoną na zaimponowanie fanom „Matriksa”. Somoza napisał bowiem przejmującą powieść, w której główną bohaterką jest staruszka Prawda. Umiejscowienie akcji w czasach Platona nie jest ani trochę przypadkowe, właśnie ten filozof podsumował starożytne rozważania na ten temat. Uznał Prawdę za jeszcze jedną ze swoich Idei, której dostępność nam, śmiertelnym jest ograniczona, możemy widzieć jej cień, jak w osławionej jaskini, czyli mieć co najwyżej na nią pogląd. Detektyw Herakles Pontor zawodowo poszukuje swojej małej prawdy, wszak pytanie kto zabił młodego Tramacha musi mieć odpowiedź oczywistą, nie może być poglądem. Jego działania stoją w oczywistej sprzeczności z dywagacjami platońskimi, jednak prawdziwi wrogowie i zabójcy przeczą teorii idei jeszcze mocniej, podważają jakikolwiek sens racjonalizmu i rozumowania logicznego. Ani przez chwilę nie wolno nam jeszcze zapomnieć, że prawdę Heraklesa i prawdę morderców
poznajemy z drugiej ręki, via Tłumacz, i być może jeszcze zafałszowaną przez Montala.
Jaskinia filozofów to powieść do przeczytania przynajmniej dwukrotnego, wiele bowiem smaczków i zakrętów umyka przy pierwszej lekturze. Zabawne jest to, że właściwie za drugim razem jest jeszcze ciekawsza, niech no ktoś powie, że czytał już taki kryminał, w którym znał zakończenie, a i tak go zainteresował. Somoza popisał udanym eksperymentem literackim, do którego umiejętnie wciągnął czytelnika, momentami dając mu odczuć, że jest aktywnym współtwórcą tej znakomitej powieści.