Trwa ładowanie...
recenzja
17-02-2012 14:12

Wilde by się uśmiał…

Wilde by się uśmiał…Źródło: Inne
d2oi34o
d2oi34o

Moje pierwsze lektury, czy to powieści, czy biografie, w których pojawiają się wątki homoseksualne przenoszą czytelnika do XIX wieku. Nieco inny sposób pisania, inna obyczajowość, barwne, soczyste opisy z życia tzw. sfer; to salony, kawiarnie i poeci, przyjęcia i atmosfera fin de siécle. I fascynujące biografie wielkich tamtych czasów. Niekiedy to biografie zupełnie nieoficjalne, opowieści niemieszczące się w oficjalnych biogramach, perełki tematyczne, o których nie uczą w szkole. Tamtego świata już nie ma; jest * Lubiewo, które polubiłam, ale czasem do tamtych lektur tęsknię. Czytając *Geja w wielkim mieście – tęsknię bardzo.

Gdyby to nie była historia młodego zagubionego geja, tylko młodego zagubionego heteryka, nikt prawdopodobnie by jej nie wydał. Gej w tytule, nawiązanie do znanego serialu gwarantuje zainteresowanie godne ciekawszej sprawy. Pomimo pozytywnych recenzji, na które się czasem natykam, ja do tej książki nie jestem się w stanie przekonać. I żeby było jasne, nie tematyka, a sposób pisania mnie razi. Nudzi, nuży i trochę zasmuca. Bo jednak przyzwyczaiłam się do dobrych książek.

Jest rok 2002. Młody gej z mniejszego miasta przyjeżdża na studia do stolicy. Początkowo stolica go przytłacza, a pierwsze doświadczenia z komunikacją miejską nie napawają optymizmem. Zdarza się. Niestety czytelnik siedzący w głowie głównego bohatera musi przebrnąć przez opisy i rozważania niekoniecznie interesujące. Szczegółowy opis mieszkania, pokoju, pani wynajmującej, także odczuć towarzyszących przeprowadzce i podobnych atrakcji. I to jest poważny mankament powtarzający się na przestrzeni całej książki. Jasne, ludzie myślą, analizują, przyglądają się rzeczom, wyłapują detale, ich zmysły są bombardowane z każdej strony. Ale czy czytelnik musi o tym wszystkim wiedzieć? Zwłaszcza, że część didaskaliów niewiele ma wspólnego z najważniejszymi wątkami opowieści. I te opisy naprawdę, zaprawdę są nudne i chwilami bardzo infantylne. Narracja pierwszoplanowa ma swoje ciemne strony. Niewątpliwie taką jest konieczność patrzenia na świat z perspektywy przynudzającego studenta.

Nie przekonuje mnie ta książka, choć ma kilka znaczących zalet. Tematyka skupia się na pokazaniu pierwszych doświadczeń młodego geja z prowincji. Niedoświadczony, nieznający realiów, czysty wedle branżowego żargonu, poznaje środowisko od strony względnie jasnej, jak i najciemniejszej. Czytelnik może ze szczegółami obserwować sobie te poszukiwania, odkrywanie światów, których istnienia nawet sobie nie wyobrażał, czy przeznaczenia miejsc, które mijał dotąd bez refleksji. Obserwujemy dojrzewanie chłopaka, także do bycia w związku. Emocje, spostrzeżenia, przemyślenia podaje autor na tacy. Z racji zawodu lubię obserwować sobie takie elementy. Wierzę, że dla chłopaka z podobnymi problemami, taka manifestacja - szczegółowa, bezpośrednia, bardzo szczera może być ważną i cenną odpowiedzią na pytanie, jak to jest być niedoświadczonym i zagubionym gejem. Dzięki lekturze można zobaczyć, jak to jest próbować funkcjonować w tym świecie i się nie poparzyć. Z tej perspektywy przeczytanie książki to lekcja, którą powinno
się odrobić, by nie wpaść w kłopoty i zrozumieć, że nie zawsze jest tęczowo i różowo, a wysublimowani homoseksualiści o artystycznych duszach może często występują w mediach, ale w rzeczywistości niekoniecznie. Tylko czy po to wydaje się książkę?

d2oi34o

Nie podoba mi się sposób opowiadania tej historii. Drobiazgowy do przesady, pedantyczny jak gdyby chodziło o zapis okoliczności jakiegoś eksperymentu. Bohater obudził się, wstał, umył, pojechał autobusem nr 195, dotarł na wydział. I po drodze zanudził czytelnika, który owszem może i jest ciekawy, jakim autobusem można dojechać z Bielan na Krakowskie Przedmieście, ale to sobie może sprawdzić w kilku innych miejscach. Podobne przykłady można mnożyć. Nie jest to jednak cecha opowieści, która razi najbardziej. Przy całym szacunku dla bohatera i jego przeżyć; przeżywa on i opowiada w sposób, który trudno inaczej określić niż słowem infantylny. Prosty do przesady. Prostota jest cnotą, ale dopóki nie zahacza o prymitywizm. Taki trudny do zaakceptowania. Jeśli to zabieg celowy – udało się, tylko po co było taki byt konstruować? Prosty, przewidywalny, do bólu naiwny. Czy to typ reprezentatywny dla środowiska? Nie sądzę. Skrajny przypadek? Możliwe, ale w takiej formie jest literacko niestrawny. Mnóstwo zdań, z
których nic nie wynika.
I mnóstwo takich, które krzyczą tak głośno, że zupełnie nic nie pozostawiają wyobraźni. Książka powstała na bazie bloga prowadzonego przez autora. To dosyć popularna ostatnio praktyka, która niestety sprawdza się tylko wtedy, gdy piszący jest sprawny warsztatowo i świadomy mocy słów. To, co sprawdza się, gdy chodzi o codzienne zapiski – oczekiwane i na bieżąco komentowane, nie zawsze przekłada się na przyjemną lekturę w formie książkowej. Tutaj mamy modelowy przypadek takiej sytuacji. Chciałam porównać dwa teksty, ale adres bloga, którym dysponuje wydawnictwo już jest nieaktywny. Szkoda.

Znam ludzi, którzy książkę czytają po kilka razy odnajdując w niej sporo zrozumienia i echa własnych rozterek.I nie neguje, ba, doceniam tą funkcję tekstu. Z tym, że sos, w którym te wszystkie rzeczy pływają, jest nie do przyjęcia. Do * Lubiewa* daleko, Teleny nawet nie majaczy w oddali…

d2oi34o
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2oi34o