„Historia prawdziwa” – metka, która po przyklejeniu, zazwyczaj podnosi poziom sprzedaży. Czy filmu, czy książki. Kochamy „historie prawdziwe”, są jak wanna ciepłej wody, w której lubimy się od czasu do czasu zanurzyć, popluskać w niej łapą, przeglądając jednocześnie w lustrze łazienkowym. O, patrz pan – to zdarzyło się naprawdę. Patrz pan – ja bym zdecydowanie zrobił/zrobiła inaczej, mądrzej, lepiej. Strefa cienia. Trzy lata z psychopatą to idealna pozycja do takiego pławienia się. Pełno tu sytuacji, w których każdy z nas postąpiłby inaczej. A język, którym opowiedziano tę historię, jest prosty, bezpośredni, miejscami infantylny, czasem boleśnie prostolinijny. To pozycja, która napisało życie, opowiedziana przez bezpośredniego świadka, przez ofiarę. Czego chcieć więcej.
Wiktoria Zender, jak każda nastolatka, trochę durna, trochę zbuntowana, nie rozumiana przez rodziców, spotyka na swojej drodze starszego, ustawionego, na pozór bardzo miłego mężczyznę. Eugeniusz G., jak nie trudno się domyślić, zafascynowany młodą Wiki, zaczyna krążąc osaczać dziewczynę. Nie kosztuje go to zbyt wiele wysiłku, bo osaczyć nastolatkę nie jest tak trudno. Szczególnie, jeśli się ma się nowiuteńkie porsche, trochę gotówki, zameldowanie w stolicy i sprawia wrażenie jedynej na świecie osoby, która jest w stanie ją zrozumieć, zaakceptować, pocieszyć i jej pomóc. Oczywiście bezinteresownie. Oczywiście na samym początku tej znajomości. Bo potem… O ile w opisanym tu schemacie nie ma niczego, czego nie moglibyśmy się domyślić sami i w niczym nie jest to historia wyjątkowa, bo zdążyć się mogła, i pewnie zdarzyła, w tysiącu innych związkach, o tyle prostota w jaki została opowiedziana, nie pozostaje bez śladu w czytelniku. W trakcie czytania, łapiemy się na wściekłości wobec bohaterki, sama pewnie nie raz
trzepnęłabym ją w łeb. „Nie możesz być taka durna Wiki! Obudź się!”. A potem przypominamy sobie, że pranie mózgu robi się właśnie w taki, a nie inny sposób. Niezauważalnie, powoli, metodycznie, przestawiając wartości i zaczepiając odpowiednie lęki. Co wcale, jak się okazuje, nie jest takie trudne. Szczególnie, kiedy przestawia się w głowie nastoletniej, młodej, podatnej i bardzo jeszcze plastycznej.
Opowieść o Wiki to opowieść o syndromie sztokholmskim, o pętli, która się zaciska, o zamotaniu się na własne życzenie, o labiryncie, z którego wydaje się nie ma wyjścia. I o głupocie, takiej klasycznej młodzieńczej głupocie. I lęku, zarówno ofiary jak i kata. Lęku przed samotnością, bezradnością. Eugeniusz G to przestępca: stary, chory i przerażony człowiek, który nie cofnie się przed niczym. Kat i oprawca. Co bardziej przerażające, pozostający na wolności. Książka jest opisem życia z nim, wstrząsająca historia z dramatycznym zakończeniem. Mnie jednak zastanowiło i przeraziło w niej co innego – czy wszystko potoczyło by się tak, jak potoczyło, gdyby Wiki miała większe oparcie w rodzicach? Czy można tego było uniknąć i jak zapobiegać takim historiom w przyszłości. Tak aby żadna młoda dziewczyna już nigdy… Pewnie wielu czytelników po przeczytaniu, dojdzie do takiego samego wniosku jak ja – że nie da się. Takie historie wydarzały się, wydarzają i nadal będą. I to dopiero jest przerażające. Trzy lata z
psychopatą to tylko zapis jednej z nich. Jednej historii z miliona innych.