Cierpliwi zostali wynagrodzeni. Czwarta część cyklu Monsa Kallentofta z porami roku w tytule jest już prawie normalnym kryminałem, który daje się przyjemnie przeczytać w dwa wieczory, a o dreszczyk przebiegający wzdłuż kręgosłupa mogą przyprawić czytelnika rozwiązania fabularne, a nie zgrzyty stylistyczne. Momentami książka jest aż zbyt konwencjonalna, a zwroty akcji nazbyt oczywiste. Owszem, znak firmowy, czyli monologi umarłych, są obecne i w tym tomie, ale tym razem podglądanie ateistycznych zaświatów, tego wykreowanego przez Kallentofta pół-życia bez Boga, za to z czymś w rodzaju zaświatowego życia towarzyskiego i skrzydlatej agencji dobrych uczynków, nie stanowi aż tak sprzecznego z regułami gatunków dysonansu, jak w tomach poprzednich. A w świecie realnym, w Linköping? Kto dotarł do tomu czwartego, spotkał tam o dziwo trzeźwą Malin Fors, która próbuje poskładać na nowo swoje życie rodzinne, pomiędzy jednym a drugim pilnym telefonem z komendy, oczywiście.
Kryzys gospodarczy w Europie dotarł też do Szwecji. „O, szczęśliwa Polsko!” pomyśli sobie czytelnik, który nie spotkał, jak dotąd, na kartkach rodzimych powieści pustych witryn sklepów i restauracji zamkniętych z powodu kryzysu. A u Kallentofta – ofiary grupowych zwolnień, zagubione białe kołnierzyki w kolejce do opieki społecznej, ktoś żebrze, ktoś szpera w śmietniku, ktoś podkłada bombę pod bank… No właśnie, żarty się skończyły. Domowej roboty bomba podłożona pod prowincjonalną filię banku nie obaliła, co prawda, systemu finansowego, ale zdewastowała rynek, poraniła kilkadziesiąt osób. I zabiła sześcioletnie bliźniaczki. Hasło „zamach bombowy” wywołuje w policji i prasie rutynowy odzew: muzułmanie, młodzi radykałowie. Nikomu (o, szczęśliwa Szwecjo!) nie przychodzą do głowy wojny gangów, pierwsi do policyjnego magla trafiają upaleni weganie z dredami.
Zło budzi się wiosną, podobnie jak inne powieści Kallentofta, jest także obrachunkiem z dawnym i współczesnym modelem rodziny. Tym sprzed lat, gdy rodzice mieli nad dziećmi władzę absolutną, często nadużywaną, z przyzwoleniem na autorytaryzm, który w czterech ścianach domu mógł wyrodzić się w sadyzm, i tym współczesnym, o nietrwałych, kruchych więziach, pragnieniu bliskości i lęku przed nią. Szwedzka rodzina u Kallentofta to rodzina nuklearna, tylko rodzice i dzieci, które bardzo prędko przestają być dziećmi. I, jak w powieści, po katastrofie wszyscy gromadzą się na rynku, w kościołach, żeby przez chwilę pobyć razem. A potem odchodzą, i znów każdy jest sam.