Sagi rodzinne z historią w tle mają stałe grono swoich zwolenników. A Jeffrey Archer już raz udowodnił, że z tym gatunkiem radzi sobie dobrze. Po prawie trzydziestu latach od ukazania się ostatniej części cyklu * Kane i Abel* powraca do snucia epickiej opowieści, rozpoczynającej się w drugiej dekadzie minionego stulecia i mającej sięgnąć naszych czasów. Jak można dowiedzieć się ze strony internetowej autora, „Kroniki rodziny Cliftonów" zaplanowane zostały na pięć tomów; kilka miesięcy po ukazaniu się pierwszego z nich mamy już polski przekład i zapowiedź, że kolejny zostanie opublikowany w przyszłym roku.
Rzecz rozpoczyna się w roku 1919, gdy Maisie Tancock, osiemnastoletnia robotnica z Bristolu, mająca za parę tygodni poślubić przyjaciela brata, pozwala sobie na przygodę z innym mężczyzną. Chłopiec, który w stosownym czasie przychodzi na świat, uważany jest za syna Arthura Cliftona, a Maisie nie ma powodu, by kogokolwiek informować o swoich wątpliwościach. Nim Harry podrośnie na tyle, by zapamiętać (prawdziwego czy domniemanego) ojca, Arthur nie wraca z wieczornej zmiany. Prawdę zna tylko kilka osób, lecz te nie są skłonne do ujawniania tego, co wiedzą.* A Maisie zostaje samotną matką bez grosza przy duszy i tylko dzięki pomocy kierowniczki chóru kościelnego udaje jej się dostać pracę kelnerki.* Harry idzie do szkoły, lecz bardziej od nauki interesuje go praca w stoczni i wszystko wskazuje na to, że pójdzie w ślady ojca i wuja. A jednak staje na jego drodze dwoje ludzi, dzięki którym jego los odmieni się w sposób niewyobrażalny dla całej rodziny Tancocków i Cliftonów...
To dopiero początek, a wydarzenia, które po nim następują – aż do chwili, gdy dwudziestoletni Harry przeżyje chrzest bojowy na pokładzie storpedowanego okrętu – biegną w takim tempie i dostarczają takiej dawki emocji, że trudno odłożyć książkę, nie dotarłszy do ostatniej strony; a wtedy jeszcze trudniej pogodzić się z myślą, że na kontynuowanie lektury trzeba będzie czekać przynajmniej kilka miesięcy...
Tymczasem zaś pozostaje tylko podsumować pierwszą część sagi jako bardzo udaną.Oryginalna konstrukcja fabuły – w której obserwujemy bieg wydarzeń kolejno z punktu widzenia kilkorga bohaterów z częściowym nakładaniem się na siebie przedziałów czasowych poszczególnych partii narracyjnych, tak że niektóre epizody zostają wspomniane w dwóch lub trzech odsłonach, i dopiero wtedy zyskujemy ich pełny obraz – nie pozwala się nudzić, a barwne postacie, spośród których najciekawszą jest zagadkowy staruszek Old Jack Tar, z miejsca budzą sympatię lub antypatię, właściwie nie dając czytelnikowi szans na beznamiętne zapoznawanie się z ich losami. Nie sposób nie zauważyć dyskretnej nutki moralizatorstwa: autor w zasadzie nie pozostawia wątpliwości co do swej dezaprobaty dla ludzi, którzy dla własnej korzyści gotowi są skrzywdzić słabszych lub biedniejszych, i z równą otwartością sugeruje potrzebę docenienia altruizmu, lojalności, poczucia honoru. Chciałoby się na co dzień spotykać takie osoby, jak wspomniany Old Jack,
panna Monday, panna Tilly, panowie Holcombe i Frobisher, Giles i lord Harvey... Nie myślmy jednak, że wszyscy dobrzy zostaną automatycznie nagrodzeni, a wszystkich złych czeka zasłużona kara! Nie, to nie baśń, to mocno realistyczna opowieść, miejscami przypominająca klimatem epickie biografie Nicholasa Nickleby czy Pipa Pirripa, choć bez tej smakowitej Dickensowskiej rozlewności i zamiłowania do detali. Porównanie do * Sagi rodu Forsyte'ów*, zastosowane (o czym można dowiedzieć się z okładki) przez niewspomnianego z nazwiska publicystę „Timesa", wydaje się może odrobinkę na wyrost, ale rzeczywisty osąd będzie można sobie wyrobić dopiero po przeczytaniu kolejnych tomów, w międzyczasie gotując się z ciekawości, jakie też wyjście znajdzie autor z matni – zdawałoby się, bez wyjścia – w którą wpędził swego głównego bohatera...