Trwa ładowanie...
recenzja
30-09-2016 14:44

Wielkie piękno i wielkie piekło

Wielkie piękno i wielkie piekłoŹródło: Inne
d1qexwv
d1qexwv

Niemal 1000-stronicowa, naszpikowana intertekstualnymi odniesieniami powieść, której akcja została umieszczona w siedemnastowiecznym Neapolu - brzmi jak przepis na wydawniczą klapę, która zainteresuje co najwyżej najwytrwalszych historycznych nerdów oraz paru krytyków. Lub inaczej:brzmi jak przepis na jedno z najlepszych dzieł prozatorskich, które pojawiły się w zeszłym roku na polskim rynku. Maciej Hen, wybrał drugą z opcji.

Zdaję sobie sprawę, że tego typu opinia może nie należeć do najpopularniejszych, mimo to: Fortunato Petrelli z "Solfatary" przypomina nieco swojego "rodaka", Jepa Gambardellę, głównego bohatera oscarowego "Wielkiego piękna". Obaj panowie, mimo wieku, nie stronią od rozmaitych doczesnych uciech, takich jak nasycanie się wdziękami dużo młodszych kobiet czy korzystanie z najznakomitszych dokonań gastronomii rodem z Italii. Na dodatek wykonują zawód dziennikarza, przez co z biegiem lat zostali wyposażeni w odpowiednią dawkę cynizmu, wymieszaną przy tym z niemałą charyzmą. Wreszcie: z uwagi na dość słuszny wiek, są zmuszeni zadać sobie kilka kardynalnych pytań dotyczących tego, o chodzi w całej tej zabawie zwanej życiem. Inaczej jednak niż w filmie Sorrentino, wielkie piękno zmienia się z czasem wielkie piekło, a to m.in. za sprawą buntu miejscowej ludności skierowanego przeciwko władzom. Wszak Neapol to miasto, pod którym buzuje lawa, a to - jak stwierdza jeden z bohaterów powieści - da się tutaj doskonale
wyczuć.

Zacznijmy od tego, że "Solfatara" to, pod względem stylistycznym, pisarstwo najwyższej próby. Trudno nie odnieść wrażenia, że autor wykonał tytaniczną pracę, aby sprawić, że jego dzieło można śmiało nazwać wielojęzycznym. I nie mówię tu tylko o wtrętach z dialektu neapolitańskiego, które przetykane są włoskim i francuskim oraz przemycanymi tu i ówdzie translatorskimi ciekawostkami. Hen dokonał znakomitego pastiszu (tu podkreślmy: pastiszu, nie parodii), który łączy w sobie cechy barokowego, awanturniczego pamiętnika i szlacheckiej gawędy (mającej wszakże swoje ważne miejsce w polskiej literaturze), średniowiecznej hagiografii przeznaczonej dla "popularnego czytelnika" oraz "arcypowieści" w rodzaju "Don Kichota" Cervantesa.

Autor "Solfatary" jest do tego stopnia precyzyjny, że trudno momentami stwierdzić, gdzie przebiega granicą między postmodernistyczną żonglerką konwencjami i rejestrami językowymi a czymś na kształt falsyfikatu czy apokryfu. Główną oś fabularną tego "łże-dziennika" wyznacza wspomniany wcześniej bunt biedniejszej ludności zamieszkującej miasto. Na czele wymierzonej w hiszpańskie władze rewolty, której przyczyną jest wyzysk ekonomiczny, jakiego dopuszcza się arystokracja, staje rybak Masaniello. Sprawy bardzo szybko przybierają drastyczny obrót, my natomiast oglądamy wzburzony i pulsujący Neapol oczami Petrelliego i jego chrześniaka, Venanzia, który jako żywo przypomina współczesnych redaktorów goniących za sensacjami pozwalającymi wyprzedać cały nakład gazety.

d1qexwv

Wcześniejszą filmową analogię pozwalam sobie nakreślić nie po to, aby na siłę wpisać "Solfatarę" w obieg popkulturowych odniesień. Dzieło Hena samo w sobie jest bowiem jedną wielką parabolą, kierującą czytelnika w stronę najróżniejszych, pod względem chronologii, zjawisk i doświadczeń. W tym właśnie tkwi jej niebywała wręcz uniwersalność i, przepraszam za to wyświechtane słowo, ponadczasowość.

Nie ma żadnych przeciwwskazań, aby interpretować “Solfatarę” przez pryzmat, dajmy na to, buntów społecznych będących konsekwencją rewolucji przemysłowej, a przy tym odnosić się do filmu z 2013 roku czy dzisiejszych sporów gospodarczych i światopoglądowych. Powieść umiejscowiona w precyzyjnym kontekście historycznym, powinna nie tylko dawać czytelnikowi możliwie przekonujący i holistyczny obraz stosunków społecznych i politycznych w danym czasie, ale i mówić nam również coś o momencie, w którym żyjemy. I to Henowi bez wątpienia się udaje. Ostatecznie przecież, ciemność, którą podszyte jest ludzkie życie, reprezentowana tutaj przez tytułowy wulkan, jest pozbawiona metryki.

"Solfatara" jest z założenia powieścią ze wszech miar polifoniczną. Hen przeplata siedemnastowieczną opowieść "z pierwszej ręki", którą snuje Fortunato, historią swojego życia; oddaje również głos postaciom, które miały jakikolwiek wpływ na jego losy. Wszystko to sprawia, że krążymy po dziele Hena niczym po wąskich i niebezpiecznych uliczkach rozgrzanego słońcem Neapolu, meandrując od narracji do narracji i próbując złączyć wszystkie te elementy w jedną, frapującą całość. Te analogowe Google Maps sprzed sprzed 370 lat (skoro było "Wielkie piękno", to czemu by nie w ten sposób?) są niejako hołdem dla powieściowości jako takiej: dla wpisanej w gatunek wielojęzyczności i pojemności. Dla sztuki opowiadania historii, które uruchamiają kolejne historie, które z kolei... itd.

Można by rzecz jasna utyskiwać na to, że dość nachalnie erudycyjny charakter niektórych fragmentów książki oraz całe mnóstwo narracyjnych odnóg, które zapewniłaby wystarczająco materiału, aby napisać przynajmniej kilka sag, pachnie czasem nieco szarlatanerią i nie znajdują specjalnego uzasadnienia w kontekście powieściowej konstrukcji. Jest to jednak raczej dość niewinne (i całkiem efektowne) kuglarstwo - nie żadne tam czarodziejskie sztuczki, po które sięgają momentami bohaterowie "Solfatary". Skupmy się raczej na fakcie, że autor - podejmując się dość karkołomnego zadania, pachnącego nieco megalomanią lub przynajmniej zbyt dobrym samopoczuciem - dokonał niemożliwego lub przynajmniej mało prawdopodobnego: stworzył doskonałą opowieść, co w polskiej prozie rzadkie.

d1qexwv
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1qexwv