Walka dobra ze złem, a konkretnie – „dobrych” ze „złymi”, to sztandarowy motyw produktów współczesnej kultury popularnej. Najczęściej walka owa ogranicza się do bijatyki na pięści, okładania się bronią białą, czy też strzelaniny przy użyciu broni palnej. W science fiction dochodzi do tego jeszcze ostrzeliwanie się z blasterów czy innych miotaczy. Ci dobrzy są zwykle święcie przekonani o słuszności swoich racji, obowiązkowo zwyciężają, a ratując świat, przy okazji zdobywają ukochaną kobietę (chyba, że sami są kobietami, wtedy zdobywają mężczyznę). Ostatnia scena: pocałunek na zgliszczach niedoszłej katastrofy (bo oczywiście jakieś ofiary muszą być). Odjazd kamery, światła gasną, napisy końcowe.
Na tle takich standardowych produkcji fabuły osadzone w uniwersum „Gwiezdnych Wojen” George’a Lucasa, choć opowiadają wciąż tę samą archetypiczną historię, zachowują pewien rys oryginalności. Dotyczy to zarówno filmów, jak i książek czy komiksów. Być może właśnie to przesądza o ich niesłabnącej popularności, podczas gdy inne historie znikają z naszej pamięci chwilę po obejrzeniu czy przeczytaniu. Chodzi mianowicie o to, że w gwiezdnowojennym wszechświecie walka dobra ze złem toczy się na dwóch płaszczyznach. Pierwsza z nich to nic innego, jak ucieleśnienie opisanego wyżej schematu. Ci dobrzy (Rebelianci, Jedi) walczą z tymi złymi (Imperium, Sithowie) za pomocą blasterów tudzież innych fikuśnych wynalazków, pośród których prym wiodą miecze świetlne, buczące jak archaiczne świetlówki. I jeszcze czasem w tych starciach posiłkują się uderzeniami Mocy zamiast pięści. Jest jednak jeszcze drugi front walki – wewnętrzny. Bohaterowie zmagają się ze złem tkwiącym w nich samych, muszą stawiać czoła swoim bolesnym
doświadczeniom z przeszłości, swoim negatywnym emocjom i niezbyt szlachetnym pragnieniom. Nie zawsze twórcom udaje się w równie przekonujący sposób tę mentalną walkę pokazać, ale to ona stanowi najważniejszy element całej galaktycznej batalii. Zwykle miotające bohaterami wewnętrzne siły podsycane są przez Kusiciela – przywódcę „złych”, któremu nie wystarcza fizyczne pokonanie „dobrego”, ale który stawia sobie za cel przekonanie adepta jasnej strony Mocy do przejścia na jej ciemną stronę. Kusiciel wie, że ten, kto z własnej woli się do niego przyłączy, będzie wierniejszym i lojalniejszym uczniem niż ci, którzy służą mu z przymusu czy ze strachu. Sceny kuszenia to kulminacyjne momenty gwiezdnowojennych opowieści. I żeby było jeszcze oryginalniej – bywa, że w kuszonym zło nad dobrem zwycięża.
Także w komiksowym Dziedzictwie znajdziemy tego rodzaju charakterystyczne elementy fabuły. Wodzonym na pokuszenie jest tutaj potomek Luke’a Skywalkera (akcja rozgrywa 130 lat po wydarzeniach z Powrotu Jedi) imieniem Cade. W roli Kusciela występuje Darth Krayt, który jest równocześnie przywódcą Sithów i władcą Imperium Galaktycznego. Cade wydaje się być doskonałym materiałem na ucznia ciemnej strony Mocy. W młodości szkolił się na Jedi, lecz po śmierci ojca, wściekły i zgorzkniały, odciął się od swojego ideowego i rodzinnego dziedzictwa, rozpoczął życie najemnika i popełnił wiele niegodziwości. Nie cofnął się nawet przed wydaniem za pieniądze mistrza Jedi w ręce Imperium. Choć teraz zawrócił z drogi podłości i wyruszył samotnie do imperialnej stolicy Coruscant, aby uratować zdradzonego przez siebie rycerza jasnej strony Mocy, to przecież nadal tkwią w nim uczucia, które wcześniej na ową drogę go zawiodły. Co więcej, okazuje się, że Darth Krayt zna pewne fakty z jego przeszłości, których on sam nie był w
pełni świadom. Śladem którego ze swoich przodków pójdzie Cade w godzinie próby – Luke’a czy Anakina? Czy oprze się Wielkiemu Kuszeniu czy mu ulegnie? Oto jest pytanie.