Świetnie przetłumaczone dzieło Alberta Schweitzera można podzielić – umownie – na trzy części. Pierwsza poświęcona jest historii gatunków muzycznych, które uprawiał Bach. Na początku zatem czytelnik, zamiast standardowej frazy: „Jan Sebastian Bach urodził się…” otrzymuje szczegółową informację na temat źródeł sztuki Bacha, historii kantat, pasji i melodii chorałowych przed Bachem. Kiedy autor zaczyna drugą część, poświęconą biografii kompozytora, czytelnik już wie coś niecoś na temat gatunków, które interesowały Jana Sebastiana. Bach nie pojawia się więc jako twórca w niczym nie umocowany, lecz muzyk, którego dzieła są głęboko zakorzenione w tradycji i zarazem ciągle żywe, ciągle uprawiane. Sam życiorys Bacha obfituje w liczne ciekawostki, przeplatany jest informacjami o osobach w jakiś sposób z Bachem związanych, daje szeroką panoramę ówczesnej kultury i obyczajów. Trzecia część, bodaj najobszerniejsza, poświęcona jest utworom Bacha – ich przypuszczalnemu brzmieniu, możliwościom, jakie dają współczesnym
wykonawcom (trzeba zaznaczyć, że pierwsza wersja książki, w języku francuskim, została ukończona w 1904 roku), problemami, przed jakimi stają, chcąc zagrać dzieła wielkiego kompozytora. Sporo też tu Schweitzerowskich interpretacji znaczeń, jakie może nieść ze sobą muzyka Bacha, wskazań, co w niej jest najważniejsze, propozycji takich wykonań, które najlepiej oddawałyby „ducha muzyki” Jana Sebastiana. Widać tu bardzo wyraźnie rękę praktyka, a nie teoretyka.
Wielka książka. Dosłownie i w przenośni. Z ponad sześciuset stron czystego tekstu (nie licząc przypisów) wyłania się Jan Sebastian Bach, jakiego mało kto dzisiaj zna. Nie tylko wielki kompozytor, twórca cenionej dziś muzyki, ale też człowiek, który musiał zabiegać o lepiej płatną pracę, by utrzymać liczną rodzinę (z dwiema żonami miał dwadzieścioro dzieci; gdy umierał, żyło jeszcze dziewięcioro). Lipski kantor ze św. Tomasza nie mógł liczyć na wysoką stałą pensję: wymagania wobec ludzi jego zawodu były w Lipsku duże (w innych miastach, choćby w Dreźnie, muzykom powodziło się lepiej), gratyfikacje zaś niewysokie i często jeszcze trzeba się było o nie upominać. Ówczesna poetka Marianne von Ziegler pisała, że muzykom „za kilka godzin pracy tutaj chudą jaką kość do ogryzienia dają”. Rada miejska i rektorzy niezbyt dobrej i tonącej w brudzie (jak pisze Schweitzer) szkoły, dla której pracował Bach, oczekiwali wiele od swojego kantora, ale skąpili funduszy na wszystko, także na stypendia dla uzdolnionych
uczniów. I Bach musiał sobie z tym wszystkim jakoś radzić, choć często nie miał nawet wystarczającej liczby dobrych głosów, by zorganizować chór.
Schweitzer podkreśla zapobiegliwość i zaradność kompozytora, dokumentując to odpowiednimi przykładami. I tak np. Bach prosił kuzyna, by nie przysyłał mu już w podarunku wina, bo wydatki poniesione przez obdarowanego – tu następowało dokładne wyliczenie opłat za akcyzę, fracht, posłańca itd. – były zbyt wysokie jak na to, że miał to być prezent. Narzekał też kompozytor w jednym z listów, że w 1729 roku było zbyt zdrowe powietrze i ludzie „nie chcieli umierać”, co pozbawiło go ponad 100 talarów, które mógł zarobić na pogrzebach... Kiedy indziej Schweitzer pokazuje Bacha jako nerwusa i pieniacza, człowieka, który nie radząc sobie z kwestiami organizacyjnymi, np. w chórze, robi uczniom awantury i bez potrzeby wdaje się w spory kompetencyjne z innymi kantorami – a żeby wygrać, wykorzystuje „znajomości”. Jednocześnie kompozytor Pasji według św. Mateusza jawi się jako człowiek dbający o utalentowanych muzyków i życzliwy nawet wobec miernych twórców czy śpiewaków, dobry mąż i ojciec, człowiek rodzinny i
gościnny.
Praca Schweitzera ukazuje jednak przede wszystkim Bacha – wielkiego muzyka, autora wspaniałych dzieł, z których niestety tylko część przetrwała do czasów powstania biografii. Muzyczna spuścizna Jana Sebastiana, choć niepełna, jest mimo to nie do przecenienia. Autor pisze o niej z ogromną swadą, z wielkim zapałem i znawstwem. Trudno się zresztą temu dziwić, skoro Schweitzer – etyk, teolog, myśliciel, błogosławiony przez mieszkańców Afryki lekarz, laureat pokojowej Nagrody Nobla – był jednocześnie muzykiem i to muzykiem organistą, grającym utwory Bacha. Lekarz z Lambarene przypomina czytelnikom dzieła Bacha, cytując drobne fragmenty zapisów nutowych jego utworów; pisze o instrumentach, które wykorzystywano w czasach kantora z Lipska, przy okazji nadmieniając, że „dziś” właściwie nie zawsze wiadomo, jak faktycznie brzmiały utwory Bacha, ponieważ mamy inne instrumenty, inną technikę gry, inaczej brzmią organy, inaczej ustawia się chór; inną akustykę miewają świątynie. Wskazuje też Schweitzer, że trzeba
koniecznie łączyć dzieła Bacha ze słowami, którym towarzyszą, bo dźwięk i tekst wzajemnie się tu wspierają, wydobywają z siebie znaczenia, uwydatniają symbole. Zawiedzie się ktoś, kto poszukiwałby w tej książce dystansu badacza, obiektywizmu, uczonych słów. Nie zawiedzie się ten, kto szuka pasji mądrego wielbiciela, zachwytu muzyka, emocji słuchacza.