Widziałam studenta bezbożnych nauk. Nazywał się Brighella i znów miał kłopoty
Mgława to osobliwe miasto. Nocą, kiedy ciemność rozświetlają jedynie klubowe neony, a ciszę przerywają odgłosy bijatyk, pokazuje swoją prawdziwą twarz. Mgława to miasto spełniających się koszmarów: brudne, cuchnące zgnilizną, psujące się od wewnątrz miejsce, gdzie nic się nigdy nie zmienia na lepsze. Po ulicach snują się młodociane dziwki i ćpuni, w lochach Inkwizycji dogorywają skazańcy, a tych, których czerwie jeszcze nie dopadły, można spotkać w „Psychocandy”, najdziwniejszej knajpie w całej Mgławie. Wiedźmy, płatni zabójcy, idealiści pragnący zmienić na lepsze kraj, którego nazwa nigdy nie pada i wreszcie on: gość specjalny klubu, średnio utalentowany nekromanta i wariat – Paul Brighella. Zanim zlecisz mu robotę, dobrze się zastanów. To człowiek, dla którego nie istnieją skrupuły, a chaos to stan idealny. Po trupach do celu? Oczywiście, przecież zmarli i ich ożywianie to coś, co – oprócz dobrego koksu – Brighella lubi najbardziej. Nie masz mnóstwa forsy? To usługi dla obrzydliwie bogatych i
obrzydliwie zepsutych obywateli, którym nie zaszkodzi zatrudnienie ściganego przez Inkwizycję nekromanty. Jeśli on upadnie, możesz być pewien, że pociągnie cię za sobą na samo dno.
Paweł Ciećwierz zafundował czytelnikowi wyjątkowo ponurą podróż: pełną smrodu, oparów narkotyków i krwi. W składających się na chronologiczną całość ośmiu opowiadaniach autor kieruje swego głównego bohatera nie tylko do mgławskich knajp, ale także na indyjską prowincję oraz afrykańskie równiny. Niezależnie od tego, czy Brighella wykonuje zadanie dla Józefa Palewicza, bollywoodzkiej bogini Kali czy swej dawnej mistrzyni, wiedźmy Małgorzaty, niezmiennie przypomina średniej klasy Jamesa Bonda au rebours. Galerię antybohaterów powiększają piękne i śmiertelnie niebezpieczne kobiety i kilku nieobliczalnych, przerażających mężczyzn, jak na przykład Skud, z którego wojenna trauma zrobiła maszynę do zabijania. Ciećwierz świetnie wykreował brutalny, przepełniony okrucieństwem i magią świat. Tym, co najbardziej przypadło mi do gustu jest odejście od ukazywania magii jako siły głównie tworzącej. Służy ona raczej destrukcji, a jeśli za jej pomocą można dokonać jakiejkolwiek kreacji, zawsze będzie to raczej parodia
tego aktu, wypaczenie go. Zmysłowość opisywanych przestrzeni również zasługuje na osobną wzmiankę – plastyka opisu jest tak sugestywna, że należy być wdzięcznym za to, że książki jeszcze nie pachną i nie przenoszą odgłosów.
Nekrofikcje to skrajnie niedelikatna proza, epatująca brzydotą i drapieżnością. Światem, który opisuje, rządzi korupcja, pieniądze i fanatyzm. „Wierzysz w miłość? Jesteś jednym z ludzi, którzy po nocach oglądają stare zdjęcia, zastanawiając się, co by było, gdyby kiedyś życie ułożyło się inaczej? Ja nie. Przeszło mi […] zrozumiałem, że nawet przyjaźń ma swoje wyznaczone bezpieczeństwem, ambicją lub stanem konta limity” – mówi Brighella. I ma rację: w tym świecie ludzi trzyma przy sobie nienawiść, a miłość to jedynie seks na imprezie. Literacki „Planescape: Torment” i „Noc żywych trupów” w jednym.