„Dawno przestał zabiegać o to, co powszechnie uznawano za sukces. Nie miał w sobie pragnienia, by malować, być kochanym, albo zostać kimś wielkim. W pełni zadowalała go przeciętność. Jego powołaniem – jeśli można to tak nazwać – było pełnić funkcję ostatniego na świecie archiwisty jałowych opowieści” – oto, jak autor przedstawia nam swojego bohatera, niejakiego Pawła Tarnowskiego, mężczyznę po trzydziestce, o piwnych oczach i czarnych włosach, wysokiego i barczystego, a jednak zmęczonego życiem bardziej, niż niejeden starzec. Od razu pomyśleć by można, że człowiek ten na bohatera powieści nijak się nie nadaje, żadnego czytelnika do siebie nie przekona, a co najwyżej zanudzi, zamęczy, albo co jeszcze gorszego. I z wielką przyjemnością mogę zakomunikować Państwu, że nic bardziej mylnego. Nieszczęsny Paweł z każdą kartką tej książki intryguje nas coraz bardziej, coraz nowsze historie swego życia nam przytacza i wiele złego można mu zarzucić, ale z pewnością nie nudę. Poznajemy go w chwili, kiedy wbrew
własnemu rozsądkowi ratuje z opresji młodego Żyda, ściganego przez rozwścieczonych esesmanów. Akcja powieści rozgrywa się bowiem w okupowanej Warszawie, której getto grzebie w swych murach kolejne ciała niewinnych ofiar. Ogrom tej tragedii zdaje się zresztą docierać do wszystkich, prócz samego Pawła. Choć z niejednych ust słyszy opowieści o niemieckim okrucieństwie, wciąż nie może w nie uwierzyć. Nie przekonują go nawet salwy z karabinów, syreny alarmowe czy dobiegające zza muru płacze i wrzaski. Setki zastrzelonych, tysiące wywiezionych, wszyscy wygłodzeni i skatowani? Przecież to się w głowie nie mieści.
Tarnowski ma zresztą swój własny świat, stworzony w murach niewielkiej księgarni, odziedziczonej po wuju. Nie wiedzie mu się najlepiej, klientów z racji wojny jest coraz mniej, a pieniędzy nie zawsze wystarcza nawet na jedzenie i opał. Z bliskimi nie utrzymuje niemal żadnych kontaktów. Dziesięciolecia niezrozumienia i braku akceptacji utwierdziły go w przekonaniu, że zupełnie nie przystaje do swojej rodziny i jedynym sensownym wyjściem z sytuacji jest całkowita alienacja. Tarnowski w ogóle zdaje się nienawidzić ludzi, jest nieufny, nieszczęśliwy, nie potrafi wybaczać raz zadanych krzywd. W przeszłości miał być inżynierem, kapłanem, w końcu malarzem – żadnego z planów nie udało mu się zrealizować. Między jednym niepowodzeniem a drugim gdzieś mu się Pan Bóg zapodział, a w sercu powiało jeszcze większą pustką. I oto w momencie, kiedy nic już chyba nie może się zmienić, kiedy zbudował wokół siebie tak solidny mur, pojawia się Dawid – młodzieniec, któremu Tarnowski ratuje życie, ryzykując przy okazji własne.
Młodzieniec to jednak nie byle jaki, bo pomocny, inteligentny, oczytany. Mroźne wieczory schodzą im więc na dyskusjach o filozofii, religii i literaturze. Paweł jednak szybko orientuje się, że schronienie, jakie ofiarował chłopcu, stało się potężną pułapką. Codziennie więc zmaga się z własnymi demonami, starając się odnaleźć Boga i wyrzec namiętności, które wciąż nim targają. A Dawid? Dawid nazywa go najlepszym z ludzi, jedynym, który odważył się pomóc.
Dom Sophii jest powieścią niesamowitą, prawdziwą „powieścią z duszą” (jak zresztą wydawnictwo „Znak” tytułuje tę serię), pełną niepokoju i sprzecznych emocji, poszukiwania własnej tożsamości, miejsca w społeczeństwie, jakiegokolwiek celu w życiu. Dawid jest pełen wiary i optymizmu, cieszy go każdy dzień, choćby spędzony w mrozie i głodzie. Tarnowski z kolei nie potrafi odnaleźć wewnętrznego spokoju, wciąż nękany jest przez mary z przeszłości, zaś doznane niepowodzenia pozwalają mu wierzyć, że jest miernym artystą, odrzuconym przez rodzinę i Boga, zamkniętym w swoim własnym, księgarskim świecie, tak znanym mu i hermetycznym, że nawet wiara w wojnę i zagładę Żydów nie są w stanie się w nim pomieścić. To za jego pomocą O’Brien stworzył doskonałe studium psychologiczne człowieka, zmagającego się z prawdą o własnej identyfikacji seksualnej, z jednej strony piszącego listy do ukochanej (którą, swoją drogą, widział raz w życiu), z drugiej zaś będącego pożądanym przez mężczyzn i stopniowo też ich pożądającym. Od
jednego z Niemców słyszy on pewnego dnia, że prawda to luksus, na który nie mogą sobie pozwolić na tym szczególnym etapie dziejów. Ma jednak gotową własną odpowiedź – prawda to konieczność, bez której nie sposób się obejść na żadnym etapie dziejów. Tylko czym jest prawda, jak się z nią oswoić, jak przed nią uciec? A co, jeśli akceptacja tej prawdy równoważna jest z samozagładą?
Na kartach Domu Sophii odnajdziemy znacznie więcej, niż moglibyśmy się spodziewać – to nie tylko opowieść o zderzeniu dwóch światów, walce o przetrwanie i znojach księgarskiego życia. To także lekcja bezinteresownej miłości i – jak gdzieś między wierszami pisze sam autor – świat oczyszczony z mitów: rodziny, ojczyzny, Boga. Świat całkowicie nieludzki, nieprzyjazny, wręcz wrogi. Tarnowski wydaje się odarty ze wszystkiego, łącznie z godnością i żądzą życia. A jednak czuje się częścią bożego planu, to w tym Bogu, który tyle razy pozwolił mu upaść, odnajduje wreszcie spokój i ostateczny ratunek. Co ważne, powieść O’Briena zawiera też w sobie cichy optymizm, wiarę w człowieka, w sprawiedliwość i lepsze jutro. Niestety, na to jutro przyjdzie niektórym zbyt długo czekać.