Trwa ładowanie...
22-10-2016 12:57

Weronika Murek: Studiując prawo nauczyłam się czujności wobec języka

Debiutantka, która szturmem wdarła się do świata literackiego i niemal natychmiast została zauważona. Jej "Uprawę roślin południowych metodą Miczurina" nominowano do kilku prestiżowych nagród literackich, ale ona deklaruje, że lepiej czuje się w formach dramatycznych i "raczej dopisuje, a nie skraca". - Staram się wyszukiwać niecodzienne, dziwaczne szczegóły, które sprawiają, że zwykłe krzesło staje się „jakimś krzesłem”. Często moją inspiracją stają się zasłyszane albo „przesłyszane” fragmenty zdań, obrazy lub rzeczy, które mi się przewidzą, albo które wydaje mi się, że widzę - mówi w rozmowie z Natalią Doległo Weronika Murek.

Weronika Murek: Studiując prawo nauczyłam się czujności wobec językaŹródło: fot. Anna Mika
d2jbryw
d2jbryw
Debiutantka, która szturmem wdarła się do świata literackiego i niemal natychmiast została zauważona. Jej "Uprawę roślin południowych metodą Miczurina" nominowano do kilku prestiżowych nagród literackich, ale ona deklaruje, że lepiej czuje się w formach dramatycznych, a pomysły na swoje opowiadania czerpie głównie z codzienności. - Zajmują mnie wszystkie te momenty, w których człowiek spuszcza swój język ze smyczy, pozwala mu na siebie donieść - pewnie dlatego też taki kuszący i interesujący wydaje się świat teatru, czyli dialogu w sensie najściślejszym – mówi w rozmowie z Natalią Doległo Weronika Murek.

Natalia Doległo: We wrześniu, wraz z Maciejem Henem, została pani nagrodzona Nagrodą Gombrowicza, była pani również nominowana do Nike i Nagrody Conrada. Czy chociaż trochę spodziewała się pani, że „Uprawa roślin południowych metodą Miczurina” będzie miała takie wejście smoka?

Weronika Murek:Zupełnie się tego nie spodziewałam i nie mówię tego przez kokieterię, tylko przez specyfikę tej książki. Nie tylko jest to debiut, ale także zbiór opowiadań i to w dodatku niewielki gabarytowo, mógł więc łatwo przepaść w nawale innych pozycji. Również charakter tych opowiadań jest nietypowy – one w jakimś sensie od początku do końca narzucają specyficzne zasady gry. Mogą się podobać, mogą się nie podobać, można się na nie zgodzić, można się nie zgodzić, ale jeśli się je w całości odrzuci na samym początku, pozostanie się zawsze z wrażeniem, że to wszystko jest o niczym.

Powiedziała pani kiedyś, że "Uprawa roślin południowych" jest tak odklejona od rzeczywistości, że nie chciałaby pani, żeby tytuł do niej ściśle przylegał. Jak pani znalazła rosyjskiego hodowcę i genetyka Iwana Miczurina, znanego ze swoich doświadczeń z krzyżowaniem roślin?

Bardzo lubię stare gazety czy książki i w dawnym roczniku śląskiej „Panoramy” natknęłam się artykuł o Miczurinie i jego hodowli. Tak oto stał się on zalążkiem tego tytułu, a ostatecznie - patronem całego zbioru.

d2jbryw

Podobają mi się też ryzykowne eksperymenty - ryzyko w ogóle, chociażby wiązało się z tym, że narazimy się czasem na śmieszność czy na zarzut, że popadamy w jakąś manierę - innymi słowy: interesują mnie bardziej wszystkie te eksperymenty, które mogą wiązać się z tym, że człowiek zostanie z osmoloną twarzą i rozbitą pipetą, a nie te wszystkie bezpieczne zabiegi, chemia na poziomie reakcji zachodzącej w ścinaniu jajka na patelni. Jeśli się nie uda - co z tego? Nie wszystko musi się zawsze udawać. Żeby usiąść do pisania, niezbędny jest dla mnie powód, dla którego rosną zęby, muszę czuć zaciekawienie - co by wyszło, gdyby do X dodać Y? Jeśli by to nie wyszło, to jak bardzo?

Musze przyznać, że czytając pani debiut, byłam bardzo skonsternowana i nie wiedziałam, jak go „ugryźć”. Elementy surrealistyczne pomieszane z wierzeniami ludowymi stworzyły naprawdę niesamowitą mieszankę. Czy takie było pani zamierzenie?

To było zaplanowane, być może dlatego, że chciałam napisać książkę wbrew sobie i skonstruować taki świat, który pozwoliłby mi na grę w wątpliwości. Jestem bardzo racjonalną osobą, nie wierzę w życie po śmierci, jestem zupełnie nieprzesądna i wierzę tylko w to, co można zobaczyć. W pewnym sensie więc "Uprawa" składa się z tego wszystkiego, czego nie uznaję.

Wie pani, ja się ciągle wzbraniam przed tym, że ta proza to jest surrealizm. Jasne, jest kilka oczywistych chwytów z tego pudełka - ale to raczej pudełko z zapałkami niż pudełko na narzędzia. Ja mam w ogóle wrażenie, że życie to ciąg dziwnych zdarzeń, zbiegów okoliczności, że - cytując tytuł pewnej książki „wszystko jest lekko dziwne”. W „Uprawie” po prostu różne dziwaczności są bliżej siebie, szczelniej, gęściej może - ale to wszystko.

Interesuje mnie też w pisaniu elipsa, niedomówienie, niedopisanie, próba „ugotowania historii na kościach”. Dla mnie życie jest właśnie takie; nie da się go w całości przeniknąć, ogarnąć, opisać, bo składa się z tego, co się wie i co się widzi, ale i z tego, czego się człowiek tylko domyśla. Przerwy w dostawie prądu w opowieści to też jest jakaś opowieść. Ostatecznie ten mały legendarny chłopiec stający na progu jaskini czy chaty z okrzykiem: „wilki, wilki!” opowiada historię - że nie dodaje gdzie te wilki, że nie dodaje ile ich jest, nie zaczyna słowami "pewnego razu na skraju lasu”- czy to sprawia, że współtowarzysze nie zrywają się na równe nogi? A skoro się zrywają, znaczy, że już sobie dopowiedzieli: krzyczy, więc pewnie ich mnogo, wpada zdyszany, pewnie nie są daleko- historia staje się opowiedziana wspólnymi siłami. Bardzo cenię taką przestrzeń, wspólne pole autora i czytelnika. Zaproszenie zostaje wysłane - można się na nie zgodzić, można się przed nim uchylić - jeśli ktoś się uchyla, to też na niego
odpowiada, chociażby tak, że nie jest zainteresowany.

d2jbryw

(img|695049|center)

Nie jest pani wierząca, jednak pani opowiadania w ironiczny sposób odnoszą się do religijności człowieka. W „Uprawie roślin południowych” Matka Boska jest głuchą kobietą w podomce, Bóg kuleje, a Jezus kradnie dzieciom kapcie. Śmieszno i straszno zarazem.

**Starałam się zbudować „Uprawę” wykorzystując polski kicz religijny i wyobraźnię przesiąkniętą religią. Bez względu na to, czy jesteśmy wierzący, czy też nie, to pewnie większość z nas była wychowana w duchu katolicyzmu, ja zresztą też, stąd właśnie takie, a nie inne elementy. Interesuje mnie to, w jaki sposób nasza rzeczywistość jest meblowana elementami sakralnymi i jak objawia się polska duchowość - na poziomie rekwizytu, przedmiotu lub zaklęcia. Ciekawi mnie również, w jaki sposób tradycja i kultura ogrywa (czy raczej: uświęca) te wierzenia. A ostatecznie rytuały religijne obrane do kości to czysty surrealizm. Moi bohaterowie nie są wierzący, ale otrzymali w spadku krzyże na ścianach i wyuczony na pamięć tekst pacierza. Ich katolicyzm przejawia się w umeblowaniu rzeczywistości, w dekoracjach, w automatycznych gestach, w przyzwyczajeniach; raz w roku msza w kościele, raz dziennie zdrowaśka, po śmierci pod bramę św. Piotra - nie z potrzeby czy z wiary, ale z przekonania, że nic lepszego nie wymyślono.
Babka czy ciotka tyle o tym gadały, że po tym wszystkim nie iść do nieba - to w sumie społecznie dość krępująca sprawa.

Intrygują mnie wszystkie te momenty, w których z człowieka wychodzi nawyk roślin starających się rosnąć ku górze. Dlaczego raczej coś, aniżeli nic? Co to daje? Jaką przyjemność czy ulgę daje wiara w życie po śmierci, w sny czy w świeżo zaparzony rumianek? Albo w stawanie przed lustrem i powtarzanie sobie co dnia "jesteś zwycięzcą”? Interesuje mnie automatyzm pewnych gestów; czy to zawarty w języku – „pójdziesz, synu, do piekła” - czy w pośpiesznym okrzyku: „O Boże!”, czy w iście dekoracyjnym geście obwieszania ścian szkół. Wreszcie - dla wszystkich bohaterów moich opowiadań katolicyzm staje się źródłem opresji: nie będziesz miał innych bogów przede mną poza mną, tj. bogiem przewrażliwionym, bogiem w papilotach, bogiem, który stoi na progu drzwi z wałkiem, bogiem, u którego zawsze jest po północy. W tych tekstach Jezusem straszy się dzieci, od Matki Boskiej odmierza się kroki - jak daleko można odejść na tej smyczy tradycji i wiary zanim łańcuch szarpnie?

d2jbryw

Wyczytałam w jednym z wywiadów, że pani bohaterowie to takie "cienie na ścianie" i nie potrafi pani stworzyć pełnokrwistej postaci. Ale czy postać zawsze musi być pełnokrwista?

No właśnie, mnie się wydawało, że na potrzeby tej książki niekoniecznie musi. Celowo godziłam się z tym, że moje postacie wyskakują z „pudełka z niczym” - one mają swoje funkcje, ale ich najważniejszym zadaniem było stanie na straży tego, by skonstruowany przeze mnie świat nie wychodził ze swoich granic. Ci wykreowani bohaterowie są funkcjonariuszami pewnej rzeczywistości przedstawionej i patrzą sobie na ręce. „Uprawa” jest również książką o rytuałach, przesądach i o tym, co wypada i należy robić, bo czynią tak nasi krewni od wielu lat. Te postacie są marionetkowe, ale stoją na posterunkach właśnie po to, by pilnować ustalonego, znanego od wieków porządku, mówią: trzeba postępować tak i tak; tego i tego nie wolno robić. Oburzają się na każdą próbę wyturlania spod losu, nawet jeśli taką próbą staje się śmierć, tak jak to jest w przypadku pierwszego opowiadania - nikt nie pojmuje całej sytuacji jako sytuacji ostatecznej, ale każdy się burzy, bo bycie martwym to mało rozsądny sposób na życie.

(img|695057|center)

Skąd czerpie pani pomysły na swoje opowiadania? Mamy w nich np. Marię, która „o tym, że nie żyje, dowiedziała się jako ostatnia”, więc wciąż przebywała wśród żywych; Piotrusia, z którym nikt nie chce się bawić, bo jest „z mięsa”, kosmonautę Pączko, którego wysłano na Księżyc, bo miał wiecheć na czubku głowy, układający się w dwa koguty, co pewno pozwoli mu przetrwać; dziewczynę, która „by wyszła”, ale dziś już nie zdąży (chodziło o zamążpójście), etc.

Może to dziwne, ale z codzienności. Staram się wyszukiwać dziwaczne szczegóły, które sprawiają, że zwykłe krzesło staje się „konkretnym krzesłem”. Często moją inspiracją stają się zasłyszane albo „przesłyszane” fragmenty zdań, obrazy lub rzeczy, jakie mi się przewidzą, albo które wydaje mi się, że widzę. Meblowałam je też tym wszystkim, co wydawało mi się poniekąd rekwizytem z polskiej wyobraźni, także tej obarczonej kompleksami wobec Zachodu. Tak, jak w opowiadaniu, w którym gospodarz wiejski udziela wywiadu pozując na tle wyciętego z brystolu Akropolu, czy też chociażby w „dewolaju z brzoskwinią, jak za granicą" aspirującej gospodyni; albo zmontowanej pośpiesznie stacji kosmicznej, z której wypuszcza się, ku chwale ojczyzny, kosmonautę w samej tylko puchowej kurtce, ponieważ wedle wierzeń ludowych dwa stojące na czubku głowy kosmyki świadczą o dwóch duszach, więc facet z taką fryzurą na pewno da sobie w kosmosie radę.

d2jbryw

Odnoszę wrażenie, że lepiej pani się czuje w formach dramatycznych, co świetnie widać w sztuce „Feinweinblein” czy „Sztuce mięsa”.

Zgadzam się z tym, że porządek teatru jest specyficzny, bo tekst ma wielu wykonawców i jest wspólnym terenem gry. Dramaty zwykle składają się z wielu wyobrażeń, gustów, doświadczeń i wspaniałe jest dla mnie to, ze oddając materiał reżyserowi, aktorom czy scenografowi, godzę się na to, że nie będzie w pełni mój, tylko stanie się wypadkową wspólnej pracy. Bardzo lubię tworzyć świat z dialogów i pewnie dlatego zabrałam się za takie formy. Zanim jeszcze ukazała się "Uprawa", dałam ją do przeczytania znajomej, która zauważyła, że jest ona bardzo „dialogowa” i podsunęła mi pomysł na stworzenie czegoś w tym guście. Ale opowiadania i dramaty to dla mnie dwa równorzędne porządki.

Interesuje mnie bardzo to, jak ludzie mówią i to, czego nie mówią, kiedy mówią. Zawsze mnie potwornie spinały te wszystkie drobne rozmowy, które się czasem prowadzi z nieznajomymi czekającymi na ten sam autobus albo z fryzjerem czy dentystą. To taka codzienna werbalna guma do żucia, wata codzienności - nigdy nie wiem, co wtedy odpowiedzieć, wszystko wydaje się niepotrzebne, banalne albo wręcz głupie. Aż kiedyś ktoś zwrócił mi uwagę, że nie należy bagatelizować tych wszystkich rozmówek. Bo ludzie często najwięcej zdradzają o sobie wtedy, kiedy tracą czujność i wydaje im się, że mówią tylko o pogodzie czy samopoczuciu, i są w tym temacie bezpieczni - i nagle odkrywają się zupełnie, chociażby tylko na poziomie słowa czy powtórzeń. A czasem w tym wypsnięciu będzie więcej treści i prawdy niż we wszystkich tych poważnych konwersacjach toczonych niemal w amerykański sposób, na hasło: "musimy porozmawiać”. Zajmują mnie wszystkie momenty, w których człowiek spuszcza swój język ze smyczy, pozwala mu na siebie donieść
- pewnie dlatego taki kuszący i interesujący wydaje mi się świat teatru, czyli dialogu w sensie najściślejszym.

Skąd zaczerpnęła pani inspirację do napisania „Feinweinblein”, za którą otrzymała pani w 2015 roku Gdyńską Nagrodę Dramaturgiczną?

**Na pomysł sztuki wpadłam przeglądając archiwa w Żydowskim Instytucie Historycznym. To historia eugeniki osób niepełnosprawnych intelektualnie i chorych psychicznie z czasów II wojny światowej. W materiałach ŻIH-u natrafiłam na historię rodziny Knauerów, którzy zwabieni obietnicą nawet nie lepszego życia, ale zwykłego radia, zgłosili urzędnikom, iż mają niepełnosprawne dziecko, które na owe radio zostało zamienione.

d2jbryw

Na zdjęciu: Konrad Adenauer

(img|695050|center)

W dramacie tym pojawia się postać Konrada Adenauera [niemieckiego polityka i kanclerza RFN w latach 1949-63, który nie uznawał NRD i polskiej granicy zachodniej na Odrze i Nysie Łużyckiej – przyp.red]. Mam wrażenie, że jest on tylko figurą retoryczną.

**Dokładnie tak. Potrzebowałam takiej postaci, która byłaby obiektem zbiorowej niechęci. Chciałam, by w „Feinweinblein” istniał pewien „On”, od którego wiele zależy i który sprawia, że życie bohaterów wygląda tak, jak wygląda – jest pełne marazmu, smutku i stagnacji, a oni są w nie uwikłani. Adenauera również zaczerpnęłam z „Panoramy”, a ta przedstawiała go w bardzo negatywny sposób.

d2jbryw

Skończyła pani prawo, do tego uczy się języków. Jak znajduje pani na to czas i łączy to z pisaniem?

Studiowanie prawa bardzo mi pomogło przy tworzeniu "Uprawy". Wiem, że może to się wydawać dziwne, ale na studiach uczono nas czujności wobec języka. Kiedy się konstruuje akt prawny czy umowę, to trzeba się zastanowić, czy danego zdania nie da się zinterpretować wbrew twojej intencji, zastanowić jaki ktoś ma czy może mieć interes w zdaniu. A przecież ostatecznie zawsze się czyta w jakimś interesie, czy to dla przyjemności czy zdobycia wiedzy, albo chcąc coś sobie potwierdzić, czy raczej wybić się z jakiegoś przekonania. Pisząc mam na uwadze to, jak ja odbieram konkretne zdanie, a jak może zrobić to czytelnik. W polszczyźnie wiele słów jest „obrotowych”, czyli mających różne znaczenia, a i sama fleksja sprawia, że polski jest niezwykle giętki i poprzez ustawienie słów w odpowiedniej kolejności, można niejednokrotnie zmienić wydźwięk zdania.

Wzoruje się pani na kimś, jeżeli chodzi o pisanie?

Kiedy opowiadam o swoich inspiracjach, zawsze zapominam o Sławomirze Mrożku, który jest dla mnie jednym z ważniejszych, a może nawet najważniejszych pisarzy. Bardzo mi imponuje u niego umiejętność wyciągnięcia absurdów z codzienności.

Co pani sama czyta z przyjemnością? Bo już wiem, ze nie „książki-cegły” w stylu Olgi Tokarczuk czy Eleanor Catton.

To wynika z mojej nieumiejętności skupienia się na dłuższej formie. Mam świadomość, że jeśli szybko nie skończę książki, to raczej już do niej nie wrócę, bez względu na to, czy mi się podoba, czy nie. Tak wygląda również moje życie i sposób pisania. Czytam dużo opowiadań, dramatów, i wierszy, ostatnio Stanisława Barańczaka. Staram się jednak być na bieżąco z nowościami wydawniczymi.

Na zdjęciu: finaliści tegorocznej nagrody Nike, od lewej: Ziemowit Szczerek, Piotr Matywiecki, Maciej Płaza, Magdalena Grzebałkowska, Weronika Murek i Renata Lis oraz laureatka Nagrody Literackiej Nike Bronka Nowicka

(img|695051|center)

Pani przygoda z książkami zaczęła się od dziecięcego projektowania okładek. Proszę opowiedzieć, co było dla pani impulsem do pisania.

** Nie chciałam, żeby książki, którym robię okładki, były w środku puste. Wychowywałam się zresztą w domu, w którym dużo się nie tylko czytało, ale także mówiło o tym. Uwielbiam nie tylko sam akt czytania, ale także książki jako przedmioty. Jako mała dziewczynka miałam marzenie: chciałam być wydawcą i je produkować. Masowo tworzyłam więc z bloku rysunkowego, nie tylko okładki, ale także tytuły, opisy i loga. Później przyszło mi do głowy, że głupio byłoby, gdyby te książki jednak w środku były puste i powoli zaczęłam je uzupełniać. Pisać chciałam zawsze, odkąd pamiętam.

Powiedziała pani kiedyś, że lepiej się czuje w świecie słowa pisanego, dzięki czemu nie jest pani samotna.

**Zawsze byłam dość nieśmiałą i zamkniętą w sobie osobą, której kontakty z ludźmi przychodziły z trudem. Nawiązywanie nowych znajomości do łatwych nie należało, a z książkami wszystko było łatwiejsze. Być może dlatego skłaniałam się bardziej ku słowu pisanemu i światu wyobraźni. Rekompensowałam sobie to, że było mi ciężko odnaleźć się w szkole.

Nad czym teraz pani pracuje?

Kończę nową sztukę inspirowaną postacią Zofii Stryjeńskiej. Na razie nie wiem, jak daleko sięgnie ta inspiracja – być może sztuka ta stanie się opowieścią o artystce, a także o wyborach, przed którymi staje kobieta chcąca się realizować i jako malarka i jako matka. Sporo problemów Stryjeńskiej jest wciąż aktualnych w naszych czasach.

Rozmawiała: Natalia Doległo/ksiazki.wp.pl

Weronika Murek — ur. 1989 r. Absolwentka Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego, mieszka w Katowicach, ale "być może niebawem przeniesie się do stolicy". Za swój debiut została nominowana w 2015 roku do Paszportu Polityki w kategorii literatura, a w 2016 do Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Literackiej Gdynia w kategorii proza. W 2016 roku otrzymała za niego Nagrodę Literacką im. Witolda Gombrowicza. W 2014 roku wyróżniona w konkursie Flash Europe 28 za opowiadanie do 500 słów - "Popołudnie, róża, ług".

d2jbryw
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2jbryw