Spójrzmy sobie prosto w oczy, a kto pierwszy spuści wzrok, ten przegrywa. Komu nie wystarczy odwagi, ten poniesie klęskę. Kto mrugnie, ten boi się... życia. Nie śmierci wcale, lecz właśnie życia, prawdziwego życia, świadomego oddychania pełną piersią. Życia, jakie jest, w przypadku głównych bohaterów książki, ciągłą walką, patrzeniem prosto w oślepiające słońce. Większym ryzykiem rodzić się niż umrzeć (wyczytałam to ostatnio w jednym z tomików poezji). Największą odwagą jest żyć. I to nie tylko w czasach, o których mowa w powieści Knuda Romera. Dziś także człowieka, który pomimo niepowodzeń i upadków ciągle wstaje i idzie do przodu można śmiało nazwać odważnym. Można i głupim...
A jednak bohatera powieści Ten, kto mrugnie, boi się śmierci małego dziecka, nie można nazwać głupcem. Przymiotnik odważny jest tu jak najbardziej na miejscu. Bo rzeczywiście opowiedziana przez chłopca historia rodzinnych zawiłości, spleciona z czasami II wojny światowej, pełna ludzkiego cierpienia i bólu, historia dziadka, babki, ciotki, historia matki Hildy, ojca i jego rodziny, to opis życia ludzi odważnych, gotowych na nowe wyzwania, umiejących stawić czoło nawet najgorszej sytuacji. Do najbardziej przejmujących należy przecież opowieść o życiu matki Knudzika, która niczym Cudzoziemka z polskiej powieści, nie miała swego miejsca w kraju, do którego rzucił ja los, w kraju, z którym połączyła ją miłość do mężczyzny. Niemka, po wojnie, w obcym państwie, w małym mieście... Nie ma się może czemu dziwić. Była prześladowana, nie, to za duże słowo. Była objęta nieustanną kwarantanną. Była niewidzialna. Traktowano ją zawsze chłodno, wręcz niegrzecznie, nie miała przyjaciół, znajomych. Uważana była za
gorszą od innych. Z jej synem przecież było podobnie. Szkolne kanapki pleśniały w szufladzie, bo bał się przyznać, ze dzieci się z nich śmieją. Nie, nie bał się. Po prostu wcześnie zrozumiał, ze matka ma już wystarczająco dużo przykrości.
Jest to przepiękna opowieść, tym bardziej wzruszająca, iż snuje się z punktu widzenia dziecka, które wielu rzeczy jeszcze nie rozumie, ale ich istnienie już sobie powoli uświadamia. Ponadto chłopiec, mały bohater powieści, to, być może (co przecież może być naciąganą teorią) sam autor. A może zbieżność imion jest tylko przypadkowa, albo nie tyle przypadkowa, co raczej dobrze przemyślana, by złapać czytelnika w sieć. Jeśli nawet tak właśnie jest to nie żałuję. Dałam się złapać i dałam się uwieść. Dzięki temu poznałam piękną historię miłości matki i syna oraz odwagi z jaką codziennie rano można wstawać z łóżka pomimo nieprzyjaznego otoczenia, ciągłych przeciwności... Poznałam niesamowicie ciekawą historię dorastania do świata, jaki otacza człowieka. Uczenia się świata. Bo trzeba się go uczyć, żeby zrozumieć.