Czwarty album serii „Thunderbolts” nosi tytuł „Bez litości”, ale równie dobrze mógłby się nazywać „Bez sensu” czy „Bez potrzeby”. Lektura kolejnych przygód dream teamu zabójczych (anty)bohaterów sprawiła, że zacząłem się poważnie zastanawiać, w jakim celu powstał ten komiks?
„Bez litości” to trzy historie, w których tytułowa grupa pod przewodnictwem generała Rossa, czyli Czerwonego Hulka przeżywa przygody nie z tej ziemi. Dosłownie, gdyż punktem wyjścia pierwszej opowieści jest sprzymierzenie się z Ghost Riderem i wspólna podróż do piekła. Teoretycznie, by raz na zawsze rozwiązać problematyczną kwestię Mercy, jednak z biegiem wydarzeń zupełnie zapominamy o tej postaci i obserwujemy pokręcone starcia Czerwonego Hulka, Deadpoola itd. w krainie lawy i rogatych stworów.
Pozostałe opowieści koncentrują się na postaci Agenta Venoma oraz gen. Rossa, który w „swoim” epizodzie zabiera towarzyszy broni do środkowoamerykańskiej dżungli wiedziony tropem bolesnej i nigdy nie rozwikłanej zagadki ze swojej przeszłości. Brzmi ciekawie, ale w rzeczywistości jest absurdalnie i zupełnie niepotrzebnie.
Zeszyty składające się na „Bez litości” sprawiają wrażenie napisanych z przesadnym i zupełnie nieprzemyślanym rozmachem. Ponadto motyw „rekrutacji” Ghost Ridera woła o pomstę do nieba, tak samo jak próba charakteryzacji postaci zepchniętych chwilowo na drugi plan (Elektra, Punisher). Bohaterowie przedstawieni przez Charlesa Soule'a (scenariusz) to wydmuszki, karykatury dobrze znanych postaci, którzy w „Bez litości” pełnią pretekstowe role. Zapomnijcie o jakiejkolwiek głębi i budowania złożonych relacji (a przecież w dwóch pierwszych albumach „Thunderbolts” jakoś się to udawało). Ten album to doskonała pożywka dla zwolenników teorii, że historie obrazkowe o superbohaterach to prostackie, nastawione na bezmyślną akcję lektury dla niewymagających czytelników.
Nie byłoby w tym nic złego, gdyby zamiarem twórców było dostarczenie luźnej opowieści, w której puszczą wodze fantazji i nie nacisną na hamulec aż do ostatniej strony. Podróż do piekła w towarzystwie Ghost Ridera czy Deadpoola mogła sugerować takie podejście, tyle tylko, że w „Bez litości” wcale nie chodzi o dobrą zabawę z wyłączonym myśleniem. Soule, kreśląc dynamiczne sceny walki, nie stroni od długaśnych dialogów („urozmaiconych” niezgrabnym tłumaczeniem) i nieumiejętnego poruszania mniej oczywistych tematów. Jego „Thunderbolts” nie są więc ani dobrą rozrywką dla fanów sensacji, ani sensowną lekturą dla czytelników, którzy chcieliby się dowiedzieć czegoś nowego o swoich ulubieńcach. Niewiele dobrego można również powiedzieć o stronie graficznej, za którą odpowiada trzech rysowników z Hiszpanii, Meksyku i Filipin. Prace panów Barberi, Luque i Jacinto to rzemieślnicza i niezapadająca w pamięć robota. Całość uzupełnia koszmarna (dosłownie i w przenośni) okładka, a przecież na końcu albumu można obejrzeć
przynajmniej kilka o wiele ciekawszych wariantów.