Ten bardzo starannie i elegancko wydany tom to w rzeczywistości dwie książki w jednej. Pierwsza, tytułowa, jest zajmującym niespełna trzecia część objętości szkicem autobiograficznym, zaś druga, stanowiąca jej uzupełnienie, to podzielony na dwie odrębne części obszerny wybór artykułów prasowych i przemówień autora. Ich tematyka pokrywa się z materią, jakiej poświęcił kilkadziesiąt lat żmudnego gromadzenia danych i składania ich w całość, mianowicie najnowszą historią Polski ze szczególnym uwzględnieniem państwa podziemnego z lat okupacji, stosunków polsko-żydowskich i polsko-niemieckich. Czytelnika nienawykłego do lektury dokumentalistyki historycznej może nieco zniechęcić suchy, naukowy język dominujący w przytaczanych publikacjach i mnogość podawanych w nich nazwisk i faktów, lecz nie brak w zbiorze i tekstów przystępniejszych, jak krótki artykuł o historii emblematu Polski Walczącej czy zapisy ustnych wypowiedzi autora. Dla kogo tematyka historyczno-polityczna nie jest pierwszyzną, ten docenić może
zarówno ogromną rzetelność autora, wyrażającą się solidnym obudowaniem faktami i liczbami każdej stawianej tezy, jak też jego zrównoważenie i wyjątkową dbałość o kulturę słowa. Choć niejeden poruszany temat bywa kwestią sporną czy wręcz drażliwą, na kilkuset stronach nie natrafimy na ani jedno niewyważone zdanie, ani jeden dosadniejszy epitet. Jakże to różne od politycznej publicystyki, uprawianej przez rozmaitych mówców i felietonistów nowszej daty, gdzie czasem trudno znaleźć akapit nie zawierający złośliwych insynuacji lub prostackich obelg rzucanych pod adresem prawdziwego lub wyimaginowanego przeciwnika! Choć autor w żaden sposób tego nie sugeruje, trudno mieć wątpliwości, że dołączony do biografii zbiorek stanowi doskonałą lekcję poglądową na temat: jak powinien się wypowiadać człowiek przyzwoity. A czy być takowym rzeczywiście warto? W pojęciu autora, reprezentującego nieliczną już generację Kamieni na szaniec i Kolumbów, niewątpliwie tak.
Sędziwy naukowiec, którego niespodziewane zakręty historii uwikłały w politykę, lecz nazwiska jego nikt nie odważyłby się powiązać z jakąkolwiek aferą czy partyjną wojną podjazdową, powiada z całym przekonaniem: „Z całego dorobku mojego życia nie żałuję ani jednego napisanego zdania”. A przecież działalność twórcza to ledwie jeden z wielu aspektów, pozwalających bez cienia wątpliwości nazwać tego mądrego i skromnego człowieka przyzwoitym. To także, podjęta wbrew wszelkim lękom i słabościom ciała, służba podziemnemu państwu polskiemu i pomoc śmiertelnie zagrożonym współobywatelom narodowości żydowskiej, to odwaga mówienia prawdy i odmawiania zgody na współpracę z PRL-owskimi służbami bezpieczeństwa pomimo licznych szykan, to umiejętność oddzielenia pragnienia sprawiedliwości od żądzy zemsty, odpowiedzialności indywidualnej od zbiorowej, przebaczenia od pobłażania; to głęboki szacunek dla autorytetów intelektualnych i moralnych (spójrzmy tylko, z jaką atencją wspomina Bartoszewski swoich nauczycieli
gimnazjalnych!), a równocześnie zachowanie zdolności do samodzielnego osądu zjawisk i gotowości do wypowiadania odmiennych poglądów; to wreszcie życie DLA wartości (których autorską definicję można by najkrócej streścić jako połączenie etosu chrześcijańskiego i harcerskiego z najszerzej pojętym humanizmem i humanitaryzmem), a PRZECIW „wszelkiej nienawiści i wszelkiej przemocy”. Wszystko to piękne, ale jakiż dowód mamy na to, że warto? Wszak nazwiska autora próżno szukać na listach stu najbogatszych albo najbardziej wpływowych Polaków, artykułów o nim nie znajdziemy w żadnej „Gali” czy „CKM-ie”, a fotografii jego mieszkania w magazynie wnętrzarskim! Tak, to prawda. Ale „warto” w ujęciu Bartoszewskiego nie znaczy „opłaca się”; w jego rozmyślaniach i zwierzeniach nie przewijają się słowa „sukces”, „kariera”, „popularność”. Tak, przyznaje: „Chce być czytany i rozumiany (...). Chce egzystować w świadomości ludzkiej”, ale – dodajmy – nie jako „osoba medialna”, lecz jako autor konkretnych dzieł, popularyzator
określonych idei. Jednak przede wszystkim jego „warto” ma wymiar ponadczasowy; to pragnienie, by „ z jakiegoś innego świata dojrzeć, że moje wartości, moje sposoby na współżycie ludzi i społeczności zaowocowały praktycznie”.
Na pewno Pan dojrzy, Panie Profesorze! – powiedziałam w myśli, odłożywszy książkę. Miałam zachować do niej neutralny stosunek recenzenta, ale nie udało mi się – zbyt mocno mnie poruszyła, zbyt naocznie uświadomiła mi, jak wiele brakuje przeciętnemu zjadaczowi chleba do wzorca moralnego i intelektualnego nakreślonego przez tamto pokolenie. Miałam ją zostawić we własnej biblioteczce, lecz puszczę ją w obieg między ludzi, którzy poszukują wartości innych, niż te opisywane kursami walut i akcji. Bo tylko przykład człowieka, który potrafi żyć przyzwoicie, nie bacząc na własne korzyści, może przekonać innych, że naprawdę warto.