Są takie momenty w życiu człowieka, kiedy wychodzi z niego wszystko, co najlepsze.Kiedy udaje mu się odkreślić grubą kreską, a czasem nawet odkupić błędy przeszłości, wykroczyć poza wąską ścieżkę egoizmu, którą zwykle podąża, zmobilizować w sobie wewnętrzne pokłady dobra, szlachetności, miłosierdzia, a wreszcie skłonić samego siebie do skutecznego działania, które przynosi owoce pożyteczne także dla innych. Właśnie taka sytuacja stała się udziałem trojga głównych bohaterów piątego tomu sagi Cienie Pojętnych Adriana Tchaikovsky'ego. Co więcej, sam autor pisząc tę powieść przekroczył wcześniejsze twórcze ograniczenia i najpełniej ujawnił swój nieprzeciętny talent. Dzięki temu Ścieżka skarabeusza jest z całego cyklu dziełem najbardziej spójnym, dopracowanym i — poza tchnącym świeżością tomem pierwszym — najprzyjemniejszym w lekturze.
Tom piąty bynajmniej nie jest ostatnim: szósty już wyszedł w oryginale, a dwa kolejne zostały zapowiedziane. Dlatego też najnowsza powieść nie zamyka wszystkich wątków zawiązanych wcześniej, ale opowiada pewną autonomiczną historię, a zaledwie kilka rozwijanych równolegle wątków jest ze sobą ściśle powiązanych i spotyka się w finale. Uwaga autora koncentruje się na trzech postaciach, dobrze już czytelnikom znanych. Pierwszą z nich jest Che, siostrzenica Stenwolda Makera, dzięki któremu udało się powstrzymać inwazję Imperium Os na Niziny. Po śmierci ukochanego Achaeosa, dziewczyna nie potrafi otrząsnąć się z rozpaczy. Drugi z bohaterów to Thalryk, były agent służb specjalnych Imperium, potem dezerter, a obecnie figurant, pełniący funkcję regenta u boku nowej władczyni Imperium. Z Che łączą go nie do końca sprecyzowane uczucia. Trzecim z głównych aktorów spektaklu jest Totho — mieszaniec, od dawana nieszczęśliwie zakochany w Che. Najpierw działał u jej boku w siatce Stenwolda, a dostawszy się do niewoli,
zaprzągł swoje talenty techniczne w służbę osowców. Teraz stoi na czele Bractwa Żelaznej Rękawicy, które handluje bronią ze wszystkimi stronami konfliktów.
Trójka bohaterów spotyka się w legendarnym mieście Khanaphes, leżącym z dala od obecnych centrów cywilizacji, czczącym starożytnych bogów i niechętnym obcym. Che przybyła tu jako ambasador ojczystego Kolegium, aby odnaleźć pewnego naukowca. Thalryk również pełni rolę ambasadora, ale powrócił też do służby w wywiadzie. Przyjął propozycję wyjazdu na odległą placówkę, aby wyrwać się z sieci intryg spowijającej go na imperialnym dworze i uciec przed powtarzającymi się zamachami na jego życie. Totho z kolei oferuje mieszkańcom miasta broń, która może uratować ich przed klęską w zbliżającej się wojnie. Nie wiedzą oni bowiem, że pod mury Khanaphes zmierza ogromna armia pustynnych skorpiońców, wyposażona przez imperialnych agentów.
Bohaterska obrona miasta, w szczególności zaś batalia o utrzymanie mostu pomiędzy jego dwoma częściami, stała się dla Tchaikovsky'ego okazją do pełnego zaprezentowania kunsztu swojej batalistyki. Bitwa o Khanaphes z jednaj strony, a poszukiwanie mitycznych mistrzów, kierujących jego życiem — z drugiej, stały się natomiast katalizatorami wspomnianego na wstępie ujawnienia najlepszych cech osobowości przez bohaterów. W szczególności dotyczy to Totho, który okazuje się najbardziej tragiczną postacią tej części cyklu. Zresztą pozostali aktorzy krwawego spektaklu też zostali obdarzeni przez pisarza niezwykle bogatym życiem wewnętrznym. Pełnowymiarowe postacie, zdecydowanie wyrastające ponad standartowe charaktery zaludniające współczesną fantasy, są chyba głównym atutem barwnej prozy Tchaikovsky'ego. Ale na pewno nie jedynym.
Dynamiczna akcja, koncentrująca się na jednej operacji militarnej, intrygi o strawnym poziomie komplikacji, świat duchów i bóstw, które próbują komunikować się z ludźmi, huragan emocji szalejący pomiędzy poszczególnymi dramatis personae i przekraczanie przez nie własnych ograniczeń — to wszystko składa się na lekturę, która wciąga i hipnotyzuje. Odpowiednio odmierzone proporcje epickiego rozmachu i lirycznej kameralności nie pozwalają na to, aby czytelnika choć na chwilę dopadło znużenie. Jak się okazuje, świat owadopodobnych, stworzony przez brytyjskiego autora o polskich korzeniach, ma jeszcze spory potencjał, który daleki jest do wyczerpania. Miejmy nadzieję, że autor będzie z niego korzystał umiejętnie i z umiarem, ku uciesze kolejnych zastępów czytelników.