Pisanie cykli nie jest prostą sprawą, gdyż w pewnym momencie autorowi zwyczajnie zaczyna brakować nowych pomysłów i czytelnicy otrzymują jedynie „powtórkę z rozrywki”. Na szczęście Akademia antypatii to dowód na to, że póki co Lemony Snicket nie musi się borykać z takimi problemami. Oczywiście nie ulega tutaj zmianie podstawowa prawidłowość Serii niefortunnych zdarzeń, zgodnie z którą sieroty Baudelaire muszą wciąż walczyć z przeciwnościami losu, a w szczególności przeciwstawiać się zakusom podstępnego Hrabiego Olafa. Jednak w piątym tomie cyklu autor oprócz tradycyjnej zmiany scenerii wydarzeń przygotował dla nas także inne niespodzianki.
Przede wszystkim w Akademii antypatii Wioletka, Klaus i Słoneczko nie trafiają pod opiekę kolejnego dalekiego krewnego, lecz zostają umieszczeni przez pana Poe w Szkole Powszechnej imienia Prufrocka. O atmosferze tam panującej dużo mówi już to, że wita ona swoich podopiecznych jakże uroczym mottem „Memento mori”. Wkrótce sieroty Baudelaire przekonują się zaś (a my wraz z nimi), że obowiązkowa obecność na sześciogodzinnych koszmarnych recitalach skrzypcowych Wicedyrektora Nerona wcale nie jest najgorszą rzeczą, jaka ich tam spotka. Troje młodych bohaterów jednak dzielnie znosi zarówno konieczność zamieszkania w małej, obskurnej, blaszanej budce, jak i śmiertelną nudę na lekcjach czy idiotyczne zasady regulaminu obowiązującego w tej placówce oświatowej. Trzeba w tym momencie przyznać też, że Lemony Snicket ma prawdziwy talent do wymyślania rozmaitych absurdalnych sytuacji, które są przykre dla powieściowych postaci, ale jednocześnie potrafią rozbawić czytelników do łez.
W Akademii antypatii największym przeżyciem dla Baudelaire’ów (a zarazem sporym zaskoczeniem dla nas) okaże się jednak spotkanie z Izadorą i Duncanem Bagiennymi. Mówienie w tym przypadku o pokrewieństwie dusz to zbyt mało - Wioletka, Klaus i Słoneczko w końcu trafiają na osoby, które w swym młodym życiu również doświadczyły wielu straszliwych przeciwności losu. Z pewnością właśnie dzięki tej nowej przyjaźni piątce sierot łatwiej jest znosić okropieństwa pobytu w Szkole Powszechnej imienia Prufrocka. Zapewne wszystko mogłoby więc się jakoś ułożyć, ale niestety po raz kolejny wkracza do akcji Hrabia Olaf...
Z przyjemnością mogę stwierdzić, że Akademia antypatii nie rozczaruje fanów Serii niefortunnych zdarzeń, gdyż otrzymają oni tutaj kolejną zwariowaną, pełną czarnego humoru historię z ich ulubionymi bohaterami. W dodatku Lemony Snicket pobudzi na nowo ciekawość czytelników, sugerując istnienie jakiejś mrocznej tajemnicy związanej z przeszłością prześladowcy Baudelaire’ów. Nie ma więc nic dziwnego w tym, że po skończonej lekturze piątego tomu cyklu nie możemy się doczekać chwili, w której będziemy mogli przeczytać * Windę-widmo*.