Telewizja rządzi życiem przeciętnego widza. Telewizja produkuje celebrytów, osoby znane z tego, że są znane - i z niczego więcej. A nie, przepraszam, znane także z tego, że wystąpiły w jakim reality show, w którym można ich było podglądać przy niemal każdej czynności życiowej, przez co zaskarbili sobie (albo i nie) sympatię odbiorców. W telewizji nie ma przypadków. W telewizji wszystko jest doskonale zaprogramowane i zaplanowane, produkcja wskazuje osoby-uczestników, którzy potem chcą czerpać nieograniczone profity z tego faktu, że się pokazywali przez jakiś czas w TV. W końcu coś sobą pokazali, skoro trafili do zamkniętego domu, prawda? Pół biedy, gdy się okaże, że taka „zamknięta” osoba ma jakiś talent. Ale jeśli sobą nie reprezentuje kompletnie nic, jeśli jest tylko dodatkiem do silikonowego biustu, blond tresek i żelowych tipsów?
Nie, to nie jest książka o Jolancie R. i jej różowym jednorożcu. Wojny w SPA to historia o gwiazdce jednego z brytyjskich reality show, która wyrasta na wielką gwiazdę. A przynajmniej takie ma aspiracje (czytaj: tak jej się wydaje) i tak chce być traktowana. Dlatego możemy przyjrzeć się jej pięciu minutom sławy. Ta część będzie o Carinie Lees. W tym samym czasie jako czytelnicy poznamy Emily Brown, skromną dziewczynę, która ma w życiu jeden cel: chce być kosmetyczką i mieć własny salon z super usługami, także dla wymagających klientów. Normalne, możliwe do zrealizowania marzenia. Oczywiście drogi obu pań muszą się przeciąć, w końcu po to je autorka umieściła.
Książka jest słodka, taka właśnie w sam raz na letnie popołudnia, gdy się chce przeczytać coś, co jest lekkie, słodkie, letnie. Przy okazji – także pogodne, bo tu nie ma mowy o ludzkich tragediach dużego formatu, no, chyba, że tragedią jest złamanie paznokcia (chyba wszyscy znamy takie kobiety). W tej lekkiej formie mamy do czynienia z ludźmi, których mi żal, ponieważ są przeświadczeni, że się wybiją dzięki pojawieniu się przez pięć minut w jakimś programie. Tak jak Natalie, która myślała, że będzie miała szansę zaśpiewania w programie śniadaniowym. Przy okazji polecam uwadze Czytelników mechanizm przypadkowego wyboru widza-uczestnika jakiejś części programu telewizyjnego. W rzeczywistym świecie jest miejsce i dla „zwykłej” kosmetyczki i dla „zwykłej” celebrytki, o której za pół roku niewiele osób będzie pamiętać. Jej rozpoznawalność będzie potraktowana jako chwilowe urozmaicenie życia. I jeszcze jedno: lepiej nie obiecywać za dużo zdesperowanej kobiecie, zwłaszcza takiej, która potrafi dosyć zręcznie
obchodzić się z gorącym woskiem. Tak więc kosmetyczki lepiej kochać, szanować i doceniać. A jeśli już pomysłem na życie będzie zdobycie pozycji celebryty, to warto mieć jakiś plan B, który pozwoli realizować się w życiu. Bo życie to nie tylko telewizja i zdjęcia w tabloidach czy plotkarskich serwisach internetowych.