Pisanie autobiografii zawsze obarczone jest ryzykiem. Napisanie książki autobiograficznej przez człowieka, który zyskał medialny rozgłos wydaje się być przedsięwzięciem jeszcze bardziej niepewnym. Po co bowiem pilot napisał o sobie książkę? Czy nie lepiej byłoby umówić się z empatycznym dziennikarzem na wywiad-rzekę? Czy nie lepiej byłoby, gdyby dociekliwy reporter zanalizował dane, dotyczące szczęśliwego w swym nieszczęściu lotu, a potem opublikował materiał prasowy? Być może tak, ale kapitan Wrona należy do osób, które dążą do kontroli nad rzeczywistością, więc postanowił napisać o sobie.
Co z tego postanowienia wyniknęło? Autobiografia kapitana jest przede wszystkim historią człowieka, który poświęcił swoje życie na realizację pasji, jaką jest latanie samolotami. Autor bez większego zadęcia opowiada o swojej miłości do podniebnych eskapad, sięgając pamięcią do miejsc, czasów i maszyn, z których musiał się przesiadać, aby zasiąść za sterami Dreamlinera. Ot, pozytywna opowieść o tym, jak wierność młodzieńczym marzeniom i ciężka praca pozwalają na osiągnięcie wyznaczonych celów, a co za tym idzie zasłużone samozadowolenie. Dobry humor narratora nie drażni, a troska o czytelnika sprawia, że doświadczony pilot nie narzuca się zawodowym żargonem oraz nadmiarem technicznych szczegółów. Te ostatnie znajdują się w ostatniej części książki, poświęconej maszynom bez których nie sposób sobie wyobrazić rozwoju rodzimego lotnictwa oraz nagrodzonego wieloma międzynarodowymi laurami szybownictwa. Poza tym narracja przeplatana jest fragmentami dziennika pokładowego, oddającego szczegóły najsłynniejszego lotu
Wrony, zakończonego szczęśliwym lądowaniem w dniu Wszystkich Świętych. Powstała zatem publikacja, która wychodzi naprzeciwko oczekiwaniom osób ciekawych lotnika, który po spektakularnym lądowaniu stał się postacią powszechnie rozpoznawalną.
Kapitan Wrona napisał przystępny tekst, sprawiający wrażenie dobrze wykonanego manewru. Katastrofy nie ma, ale wydaje mi się, abyśmy mieli literaturą wysokich lotów, porównywalną chociażby z „Dywizjonem 303” Arkadego Fiedlera. Faktem jest, że pilot w swoim pisarstwie zaprezentował się jako człowiek pozbawiony chełpliwej bufonady, jak i fałszywej skromności profesjonalizmu, nie pozwala sądzić, że nie mamy tu do czynienia z literaturą tworzoną pod dyktando celebrytów. Nie jest źle, ale w porównaniu do wielu publikacji, jakie miałem przyjemność recenzować, coraz mocniej utwierdzam się w przekonaniu, abyśmy robili swoje co poniekąd jest przesłaniem pilota.