Trwa ładowanie...
recenzja
22-07-2012 13:54

W rytmie bębnów i werbli

W rytmie bębnów i werbliŹródło: Inne
d491470
d491470

Proza Izabeli Szolc to proza kobieca i zmysłowa, co wcale nie znaczy – słodka i czułostkowa.Przeciwnie, „seria z przyprawami” wydawnictwa Smak Słowa zaserwowała nam tym razem danie przyprawione ostro, po kreolsku.

Ojciec Sióstr, Jan Zygmunt Jabłoński był jednym z tych, którym udało się przeżyć tropikalne piekło na San Domingo. Napoleońskich żołnierzy zdziesiątkowali czarnoskórzy powstańcy, a bardziej jeszcze – żółta febra. Któż zresztą wie, co jeszcze – głód, obcość, beznadzieja, pogańskie czary do wtóru bębnów? Jabłoński Polski nie odwojował, a w rodzinne strony przywiózł ciemnooką żonę i jej nieodłączną, czarną jak heban towarzyszkę, imienniczkę czarownicy z Salem. Obie niewiasty wpasowały się jakoś w prowincjonalny, dworkowy świat, Paulette urodziła trójkę dzieci, a Tituba troszczyła się o nie, trochę zabobonnie, ale pewnie nie bardziej, niż robiłaby to jakaś miejscowa Horpyna. Ksiądz dobrodziej nie miał zastrzeżeń.

Dzień śmierci Cesarza przyniósł katastrofę. Jan Zygmunt tknięty apopleksją, która na długie lata przykuje go do łóżka, niedługo później – pogrzeb Paulette. Siostry zostają same. Świat skurczył się do piątki najbliższych, więzi rodzinne stały się niezmiernie bliskie. Symbioza sióstr, zamiany ról, gra masek, rywalizacja, pokazane są w całej intensywności, podobnie, jak bardzo głęboka więź z chorym ojcem.Płomień uczuć, żar krwi i samotność – świetne jako kreacja literacka, ale mnie osobiście przeszkadzało poczucie pewnej social fiction. Panny, które rosną jak dziczki (a jednocześnie – przyjmują gości z sąsiedztwa), którym pozwala się wykonywać przy ojcu zabiegi pielęgnacyjne – nie tylko na szwank wystawiające dziewiczą niewinność, ale też zwyczajnie brudne i wymagające fizycznego wysiłku, jakoś nie mieszczą się w moim obrazie początków XIX wieku. Przecież gdzieś w tle musiała być służba (w czasach pańszczyzny pewnie całkiem liczna, bo niemal darmowa), bo z praniem, prasowaniem i gotowaniem nie było co
liczyć na domowe skrzaty. Dwór też nie zarządzał się sam, więc utrzymywanie dwudziestodziewięcioletniego, przerośniętego panicza w szkołach w Warszawie usprawiedliwia tylko dopasowanie fabuły do kalendarium czynu zbrojnego Polaków. No cóż, nie myślmy o brudnej pościeli, wróćmy do czystej miłości...

Deliryczny obraz San Domingo zapada w pamięć. A gdyby tak pociągnąć dalej wątek tych Polaków, którzy zapadli się w tętniące rytmem bębnów lasy, by nigdy nie wrócić? Temat, z którego Izabela Szolc potrafiłaby zrobić czarna perłę.**

d491470
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d491470