Najpierw o kompozycji – autor rozpoczyna zabawę z czytelnikiem, przypominającą nieco grę w domino. Rozsypuje wszystkie zakryte kamienie, z których zbuduje powieść. Sprawia to wrażenie chaosu – talmudyczne wykłady, współczesna genetyka, niejasne odwołania do nieznanej nam jeszcze postaci głównego bohatera, nagły skok w wiek XVI, na praski dwór cesarza Rudolfa II Habsburga, pełnego szalbierzy i cudotwórców. Za chwilę zaś jakiś współczesny pamiętnik pisany dla kogoś, nie bardzo wiadomo dla kogo, mieszanie uwag osobistych z wykładami na temat podstaw genetyki. W pewnym momencie autor pyta przekornie czytelnika, czy ten nie ma już dość, czy chce mu się czytać dalej. Jednak z pierwotnej magmy - jak w greckiej mitologii - zaczynają wyłaniać się istotne problemy i sens powieści. Nie dość, że domino zaczęło się układać, to nagle zacząłem czuć, że czytam książkę wybitną, w inteligentny i pełen pasji sposób poruszającą podstawowy problem – jak to trywialnie by nie zabrzmiało - sensu życia. Z biegiem stron powieść
staje się coraz lepsza, coraz łatwiejsza do czytania, coraz jaśniejsza, w końcu pojawia się nawet wątek sensacyjny.
Próba odarcia podstaw bytu z mistyki stanowi wyzwanie nie tylko literackie, ale przede wszystkim religijne i filozoficzne: Mulisch w powieści opowiada o prawdziwych dawcach życia. Pierwszy kreator, Bóg, zostaje zdekonspirowany – stworzenie Adama i Lilith to nic innego jak talmudyczna zabawa w szyfrowanie, żonglowanie matematyką. Pierwszy człowiek to, de facto Enigma, efekt zaklętego w Genesis przepisu, mimo że powstał bez udziału materii. Drugim bohaterem kreacji jest w Procedurze rabbi Loew, legendarny twórca Golema – glinianego substytutu człowieka. I tu również niezbędny okazał się przepis, którego praski alchemik szukał przez wiele lat, jednak powstałe monstrum okazało się być życiem zdolnym tylko do mordu.
Próby te Mulischa nie satysfakcjonują, Bóg uczynił człowieka ewidentnie niedoskonałym, Loew zaś w naśladowaniu Stwórcy zapomniał o tym, że nie tylko ożywienie stanowi człowieka. Pisarz powołał więc do życia Wiktora Werkera, który dzięki uporowi, ciężkiej pracy i szczęściu stał się sławny, bo wykreował eobiont – samoreprodukującą się istotę, prawdziwe życie z materii nieożywionej – kolejne wyzwanie rzucone Bogu przez człowieka, sprowadzenie tajemnicy do zwykłej, choć skomplikowanej procedury. Jednak wszystko, co dotyczy zwykłego, naturalnego, biologicznego tworzenia wokół Werkera, jest przekornie niezwykłe. Przekomiczny opis jego poczęcia, poszukiwanie mlecznych braci-trojaczków, porażającą tragedię narodzin Aurory łączy jedno – bezsilność twórcy w obliczu ujmującej prostoty życia biologicznego. Werker pracuje nad sztucznym życiem, ale po osiągnięciu sukcesu zdaje sobie sprawę, że to w gruncie rzeczy niepotrzebne, skoro powielanie bez udziału laboratoriów i lat studiów dane jest potencjalnie każdemu, a dla
strukturalnie myślącego naukowca niepojęte jest coś, czego nie da się zamknąć w tytułowej procedurze. Cud życia broni się przed wścibską nauką, karząc dotkliwie i osobiście tego, kto usiłuje targnąć się na ów mistycyzm. Werker, reprezentujący romantyzm naukowy, rzucający wyzwanie tajemnicy, jest obciążony klątwą nieszczęśliwego życia osobistego. Paradoksalnie u źródeł tych niepowodzeń zawsze leży biologia.
W powieści obsesyjnie powraca wątek kobiecości. Dawczyni życia, Lilith, pramatka zaklęta w Księdze Rodzaju, która dała początek ludzkości, znikająca i ścigana przez anioły Pana. Stworzony przez Loewa Golem to Menszełe, kobieta, mordująca bestia, która nie mogła stać się drugą pramatką. Matka Wiktora, niespełniona w małżeństwie, obdarzona temperamentem, bezskutecznie usiłująca skruszyć wojskowy dryl męża swoją kobiecością, wreszcie uciekająca przed rodziną. Clara, dotknięta straszną tragedią opuszczenia w kluczowym momencie jej życia, i wreszcie Aurora, martwa córka Wiktora – to kara dla niego za ożywienie materii nieorganicznej – stanowią imponującą galerię depozytariuszek tajemnicy życia i śmierci, wobec których nawet twórca eobiontu jest bezradny.
Powieść jest niezwykłej urody. Oscylowanie pomiędzy tragedią a farsą, głęboki humanizm, imponująca wiedza, ciekawe eksperymenty z formą stanowią o jej wartości i naprawdę żal, że Harry Mulisch jest tak mało znany w Polsce. Być może przyczyną tego jest jego nieznośna i prymitywna napastliwość wobec Watykanu, dziwna u człowieka o takich horyzontach obsesja rzekomego ataku Kościoła katolickiego na wszystko, co nowe w nauce.