W "Medalionach" Nałkowska powieliła fake newsa. Mydło z ludzkiego tłuszczu to "mit, w który uwierzyliśmy"
Latami wierzyliśmy, że Niemcy produkowali mydło z ludzkiego tłuszczu. Utwierdziły nas w tym "Medaliony" Zofii Nałkowskiej. - Nie neguję, że Niemcy w czasie wojny popełniali straszliwe zbrodnie, ale produkcji mydła w kacetach nie można im przypisać - mówi w rozmowie z WP Tomasz Bonek, autor "Ludzie na mydło. Mit, w który uwierzyliśmy".
Martyna Kośka: Prowokacyjny tytuł. Uderza pan w coś, co zdaje się być wiedzą powszechną.
Tomasz Bonek, dziennikarz i autor reportaży historycznych: Kiedy opublikowałem w mediach społecznościowych pierwsze posty dotyczące książki, wysypała się lawina komentarzy od osób, które jeszcze jej nie czytały, ale nie przeszkodziło im to oskarżać mnie o wybielanie nazistów, negowanie zbrodni i fałszowanie historii.
Chciałbym stanowczo podkreślić, że moja książka w żaden sposób nie umniejsza zbrodniom popełnionym przez Niemców w czasie II wojny światowej. Opisuję wielkie zbrodnie popełnione w lasach piaśnickich, ludobójstwo w zakładach psychiatrycznych, w tym w Kocborowie na Pomorzu, a także w więzieniach gestapo i forcie w Poznaniu.
Napisałem książkę o niemieckich lekarzach technokratach, o odczłowieczaniu. O tym, że jeśli władza daje przyzwolenie na niemoralne zachowania, to znajdą się ludzie, którzy przekroczą wszystkie granice, a ich postępowanie staje się normą.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Piekło II wojny światowej. "Przeżyłam getto, aby być świadkiem historii"
Jaka jest więc prawda?
Faktem jest, że przez lata wierzyliśmy, że Niemcy w obozach koncentracyjnych na masową skalę produkowali mydło z tłuszczu ludzkiego. Ale to nieprawda. Do popularyzowania tego przekonania przyczynili się dziennikarze i literaci, zwłaszcza Zofia Nałkowska w "Medalionach", które do 1991 r. były lekturą obowiązkową. Ten wątek podchwycili też inni autorzy, np. Tadeusz Borowski w "Pożegnaniu z Marią".
Tuż po tym jak ukazały się "Medaliony", na bazarach, m.in. w Gdańsku, pojawiło się mydło RIF, którego skrót był rozszyfrowywany jako Reines Jüdisches Fett: "prawdziwy żydowski tłuszcz". Do akcji wkroczyło UB, a o sprawie zaczęły pisać gazety na całym świecie. W niektórych krajach organizowano temu mydłu pogrzeby.
Tymczasem "RIF" to skrót od Reichsstelle für industrielle Fettversorgung – Przedsiębiorstwa Przemysłu Tłuszczowego Rzeszy. Raz nakręconą sensację trudno było wyciszyć.
Opowiedzmy więc o ludziach, których łączymy z produkcją mydła. Musimy przenieść się na teren Wolnego Miasta Gdańska...
…które nawet przed wojną nie było wolne, bo Niemcy mieli tam więcej praw niż Polacy.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
W czasie wojny Niemcy jeszcze bardziej chcieli dowieść niemieckości Gdańska i nie szczędzili środków, by uczynić z niego ważny ośrodek. Rozbudowali istniejąca od 1934 r. Państwową Akademię Medycyny Praktycznej. Jej władze zaprosiły naukowców z dużym dorobkiem.
Jednym z nich był prof. Rudolf Spanner, tytułowy bohater pierwszego opowiadania Nałkowskiej. Był wybitnym anatomem, który wcześniej robił karierę w III Rzeszy. Można go nazwać specjalistą od produkcji preparatów anatomicznych, czyli preparowania ludzkich ciał, tak by mogli się na nich uczyć studenci medycyny. To jeden z pionierów histologii, który w 1939 r. niemal otrzymał Nagrodę Nobla.
Do objęcia w Gdańsku Katedry Anatomii przekonało Spannera wyższe niż w Kolonii uposażenie i świetne wyposażenie. Spanner szybko przystąpił do tworzenia instytutu anatomii. Chciał go wyposażyć w jak największą liczbę preparatów, na których mogliby się uczyć przyszli lekarze, wkrótce jadący na front.
Identyczna sytuacja była w Poznaniu: do Uniwersytetu Rzeszy, który został tam powołany na zgliszczach Uniwersytetu Poznańskiego, też sprowadzano doświadczonych naukowców z III Rzeszy. Instytut anatomiczny miał tam zbudować prof. Hermann Voss.
Voss nie chciał się przenosić do Poznania, na który zrzucano już pierwsze bomby i gdzie żyło wielu Polaków, których on nienawidził. Nie mógł jednak zrobić kariery w Rzeszy, więc zdecydował się na przeprowadzkę.
Trzeci bohater książki to asystent Vossa, dr Robert Herrlinger, który został przez niego ściągnięty z frontu wschodniego.
Instytuty anatomiczne były więc dobrze opłacane, bo taka była potrzeba chwili. Niemieccy żołnierze umierali na frontach, trzeba było nieść im pomoc w warunkach polowych.
Założenie było takie, by wykształcić jak najwięcej lekarzy, a ci uczą się m.in. na zwłokach. Niewystarczająca ich liczba zawsze była problemem na uczelniach, tak jest zresztą do dziś.
Dojście Hitlera do władzy i zmiana przepisów w 1940 r. doprowadziły do tego, że można było pozyskiwać niemal nieograniczoną liczbę zwłok. Nierzadko się zdarzało, że anatomowie byli informowani o planowanej egzekucji i przyjeżdżali do więzień po to, by zabrać, proszę wybaczyć kolokwialne określenie, świeże zwłoki.
Voss handlował też wypreparowanymi zwłokami. W jego instytucie przygotowywano preparaty dla tzw. gabinetów ras w nazistowskich muzeach.
Voss i jego główny preparator otworzyli fabrykę ludzkich preparatów, które później sprzedawali. Mieli duże zamówienie z Muzeum Historii Naturalnej w Wiedniu, dla którego przygotowali wypreparowane czaszki, czyli po prostu wygotowane głowy straceńców, przede wszystkim Polaków i Żydów. Muzeum zamawiało też tzw. popiersia pośmiertne. Preparator Vossa wykonywał rzeźby, które były skorelowane z czaszkami. Odwiedzający muzeum mogli więc obejrzeć czaszkę i porównać ją z maską pośmiertną osoby, do której ta czaszka należała.
Co stało się z nimi po wojnie?
W latach 90. XX w. Austriacy zwrócili się do Polaków. Informowali, że w zbiorach Muzeum Historii Naturalnej w Wiedniu odkryli - właśnie takiego sformułowania użyli - tego typu czaszki i maski pośmiertne. Poprosili polską ambasadę o ich odebranie. Do Wiednia pojechała delegacja z Hanną Suchocką. Czaszki Polaków zostały pochowane, a maski pośmiertne zostały przekazane gminie żydowskiej.
Pisze pan, że mydło z ludzkiego tłuszczu to "mit, w który uwierzyliśmy". Jednak jego produkcję potwierdził IPN.
To prawda. Przy czym w instytucie prof. Spannera mydło powstawało jako produkt uboczny produkcji preparatów anatomicznych. Do dziś zasady ich wykonywania w każdym instytucie anatomicznym na świecie są takie same: aby przygotować preparaty kostne, trzeba wygotować zwłoki z dodatkiem zasady sodowej lub potasowej. Uwolniony tłuszcz się zmydla - powstaje mydło.
W przypadku Spannera trzeba powiedzieć, że dopuścił się może nie tyle zbrodni, co profanacji zwłok. Ani on, ani jego ludzie nie mordowali więźniów. Był naukowcem technokratycznym, który odczłowieczył zwłoki. Stało się to na długo przed tym, jak objął kierownictwo instytutu w Gdańsku.
Myślę, że nagromadzenie w jego instytucie tak wielkiej liczby zwłok, które sprowadzane były z więzień gestapo i obozu koncentracyjnego w Sztutowie, a następnie ich ćwiartowanie i traktowanie wyłącznie jako materiał do pracy, to profanacja.
Mydło powstawało więc jako produkt uboczny, a nie cel sam w sobie.
Spanner po wojnie przyznał, że tego mydła używał w procesie tworzenia preparatów do impregnowania połączeń stawowych. Opisał to nawet w swoim podręczniku.
Tak więc prawdą jest, że mydło z ludzkiego tłuszczu powstawało w jego instytucie oraz to, że znajdowało tam pośrednie zastosowanie. Ten proces nie odbywał się jednak na masową skalę i nie był celem samym w sobie. W Gdańsku nie było fabryki mydła z ludzkiego tłuszczu. Nie było takich fabryk w obozach koncentracyjnych.
Współpracownicy Spannera przyznali, że produkowali mydło. Z ich zeznań można wyczytać, że robili to prawdopodobnie nie tylko na polecenie Spannera, ale może i także na własną rękę i wykorzystywali je we własnych domach.
Co po wojnie stało się ze Spannerem i Vossem?
Uciekli do Niemiec. Spanner przeszedł proces denazyfikacji, dostał tzw. Persilschein, czyli "zaświadczenie wybielające" wydawane przez władze niemieckie na podstawie zapewnień innych naukowców, że to wybitny specjalista i nie dopuścił się zbrodni.
Spanner kontynuował karierę. Zeznawał przed sądem w Hamburgu w związku z produkowaniem mydła z tłuszczu ludzkiego w Gdańsku, ale sąd dał się przekonać, że mydło to było produktem ubocznym i oczyścił go z zarzutów.
Voss też kontynuował karierę naukową. O tym, że nienawidził Polaków i co się działo w instytucie w Poznaniu, dowiedzieliśmy się w latach 90., gdy odkryto jego pamiętniki.
Dzięki prowadzeniu badań na zwłokach więźniów ci dwaj anatomowie doskonale poznali funkcjonowanie ludzkiego ciała i po wojnie napisali jedne z najlepszych podręczników do anatomii, które nadal są w obiegu. W latach 70. i 80. z atlasu anatomicznego Vossa uczyli się nawet polscy studenci medycyny, też w Poznaniu.
Widzi pan potrzebę dokonywania moralnej oceny korzystania z takich podręczników?
Naganne jest nie tylko to. W latach 90. w Niemczech nastąpiło "wietrzenie magazynów" w instytutach anatomicznych. Przyniosło ono swego rodzaju katharsis, ale było też pokłosiem skandali, które przetoczyły się w latach 80. w niemieckich mediach. Ujawniono, że studenci medycyny uczą się na preparatach anatomicznych, które zostały wytworzone ze zwłok więźniów z okresu II wojny światowej.
W Polsce takiego oczyszczenia nie przeprowadziły wszystkie uczelnie. Skontaktowałem się z władzami uczelni w Poznaniu i Gdańsku. Otrzymałem zapewnienie, że nie są w posiadaniu preparatów wytworzonych ze zwłok byłych więźniów. Z kolei rektor Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu przyznał, że kierowana przez niego uczelnia posiada takie preparaty, ale zapewnił, że nie są wykorzystywane w procesie dydaktycznym. Do kiedy te preparaty były w użyciu? Mogę się tylko domyślać.
Wróćmy do okresu powojennego. Polacy bardzo szybko zaczęli badać doniesienia o "mydle z ludzi".
Śledztwo dotyczące produkcji mydła z ludzkiego tłuszczu trwało bardzo długo. Ruszyło zaraz po wojnie i było prowadzone przez pierwszą Komisję Badania Zbrodni Niemieckich.
W dniu, w którym ogłoszono zakończenie działań, do Warszawy dociera depesza Stanisława Stromskiego, dziennikarza agencji prasowej Polpress, poprzedniczki PAP. Pisze w niej o upiornym odkryciu fabryki mydła z ludzkiego tłuszczu w budynku przylegającym do gmachu gdańskiej Akademii Medycznej. Wszyscy ważni zostają postawieni na nogi.
Komisja Badania Zbrodni Niemieckich, której członkinią jest Zofia Nałkowska, jedzie do Gdańska i w porzuconym przez Niemców instytucie znajduje mnóstwo zwłok: umieszczone są w betonowych wannach. Są nagie, poćwiartowane, wiele z nich ma poodcinane głowy. Do tego w pozostawionym na stole naczyniu znajduje się jakaś podejrzana, ciemna, bezkształtna masa. Poddali się wrażeniu, że znajdują się w fabryce mydła z ludzkiego tłuszczu. Nikt z nich wcześniej nie był w instytucie anatomicznym.
Sowieci wchodzący w skład komisji wymogli, by w protokole podkreślić, że to naprawdę jest fabryka mydła z ludzkiego tłuszczu. Niektórzy członkowie mieli wątpliwości, a jej przewodniczący wprost powiedział, że depesza Polpressu to kaczka dziennikarska. Niemniej ostatecznie w świat poszedł komunikat o fabryce mydła z ludzkiego tłuszczu w Gdańsku.
Istniała silna potrzeba rozliczenia zbrodni niemieckich.
Pierwsza komisja przygotowała dokumenty do procesów norymberskich, w których wątek mydła się pojawił. Ostatecznie trybunał tylko pobieżnie zajął się sprawą Spannera, nie wskazując go jako winnego tej zbrodni.
W latach 1946-47 Polacy badali substancję, którą zaleźli w instytucie. Technologia nie pozwalała jednak sprawdzić, czy została ona wykonana z ludzkiego tłuszczu. Do śledztwa powrócono dopiero na początku lat dwutysięcznych.
Związek Mniejszości Niemieckiej w Gdańsku domagał się wznowienia śledztwa z wykorzystaniem nowoczesnych technik badawczych. Chciał oczyścić Niemców z zarzutów o potworną zbrodnię i doprowadzić do usunięcia tablicy z budynku prosektorium Akademii Medycznej.
Znajdował się na niej napis:
"W tym gmachu faszyści niemieccy w latach II wojny światowej popełnili zbrodnię przeciw ludzkości, używając zwłok więźniów obozu koncentracyjnego Stutthof jako surowca do fabrykacji mydła. Ludzie ludziom zgotowali ten los".
Tablicę usunięto w 2005 r. i zastąpiono inną. W 2006 r. zakończyło się śledztwo IPN. Dyrektor Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu prof. Witold Kulesza powiedział, że "potwierdziły się fakty podane w książce Zofii Nałkowskiej 'Medaliony'".
Na podstawie analizy porównawczej stwierdzono, że gdańskie mydło powstało z tłuszczu ludzkiego. IPN wydał komunikat, a jego sformułowania przyczyniły się do clickbajtowych tytułów. Media chętnie cytowały, że IPN potwierdził produkcję "mydła z ludzi". Ale nie akcentowały, że mydło powstało przy okazji, a nie stanowiło celu, o czym była mowa w komunikacie IPN.
Moim zdaniem śledczy powinni byli zapytać biegłych, jak się preparuje zwłoki. Przecież nawet dziś w procesie tym powstaje mydło jako produkt uboczny.
Wiemy już wszystko o wydarzeniach opisywanych w książce?
Nadal nie wiemy, co w czasie wojny działo się w innych instytutach anatomicznych, także na terenach dzisiejszej Polski. Wiele wiemy o działalności pseudolekarzy, zwłaszcza doktora Mengele w Auschwitz, którą sjest nieźle udokumentowana.
Jednak myślę, że wiele okrucieństw nie ujrzało jeszcze światła dziennego. Nie wiemy też, jaka była prawdziwa skala działalności Vossa w Poznaniu. Przypuszczam, że dochodziło tam do straszniejszych wydarzeń niż sprzedaż czaszek do muzeum w Wiedniu.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o horrorach, które bawią, strasząc, wspominamy ekranizacje lektur, które chcielibyśmy zapomnieć, a także spoglądamy na Netfliksowego "Beckhama", bo jak tu na niego nie patrzeć? Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.
WP Książki na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski