Mam swoich ulubionych poetów - i bardzo starych, należących już do klasyków, których mi nie zdołało obrzydzić nawet obowiązkowe „przerabianie” w szkole, w związku z czym wracam do nich po wielekroć, i całkiem współczesnych, na których każdy tomik czekam z niecierpliwością - natomiast rzadko (żeby nie powiedzieć: wcale) zdarza mi się zaopatrzyć się „w ciemno” w potężny wybór poezji (jedenaście zbiorków wydanych w ciągu ponad trzydziestu lat, zawierających łącznie około 600 utworów!) autora, którego przynajmniej paru wierszy nie znałabym wcześniej z prasy czy jakiejś antologii. A założenie, że spróbuję takowy zrecenzować, jest doprawdy zuchwałym przedsięwzięciem… Ale skoro słowo się rzekło, kobyłka u płotu, i trzeba się z zadania wywiązać.
Jako że jestem zwykłym czytelnikiem, a nie fachowym krytykiem, nie szukam w czytanych wierszach drugiego dna, nie próbuję ich rozbierać na czynniki pierwsze ani dopatrywać się w nich większej liczby znaczeń, a moja opinia i tak nie jest wiążąca dla nikogo prócz mnie samej. Istotne jest tylko to, co mi daje w tym akurat momencie lektura danych utworów i na ile jestem w stanie je polubić i/lub zrozumieć.
Z pierwszym moim stwierdzeniem zapewne zgodzi się każdy, kto po ten zbiór sięgnie: to nie jest poezja, którą czyta się lekko, która kołysze rytmem, którą się można wprowadzić w nastrój liryczny, sentymentalny. Nie jest też całkiem z tych, które są jak koncentrat wrażeń, w kilku mocnych i lapidarnych frazach mieszcząc całe opowieści, całe obrazy, choć trochę tego rodzaju wierszy znajdziemy zwłaszcza w dwóch najnowszych tomikach („Ta chmura powraca”, „Powietrze i czerń”). Spora część utworów reprezentuje poezję intelektualną, przez którą trzeba się przegryzać, starannie analizując związki słów i próbując je kojarzyć z pojęciami i wizjami. Gdybym miała usytuować Matywieckiego na tle innych znanych mi autorów, znalazłby się gdzieś w okolicach Miłosza, Whitmana, Hartwig i Wojtyły (celowo używam tylko nazwiska ostatniego z tych autorów, by oddzielić jego twórczość poetycką od działalności duszpasterskiej). Ewentualnym oponentom z góry wyjaśniam , że nie mam zamiaru tworzyć jakiegoś rankingu poetów typu „Iks jest
wart mniej, więcej albo tyle samo, co Igrek” - opieram się tylko i wyłącznie na subiektywnych odczuciach związanych z klimatem poezji danego autora i sposobem formułowania przezeń myśli. A ponieważ dzieło sztuki - więc także i wiersz - jest z założenia odbierane subiektywnie, więc komuś innemu moje skojarzenia mogą się wydać bezpodstawne…
Z tego samego względu zdaję sobie sprawę, że inny odbiorca może z pogardą lub niedowierzaniem przyjąć kolejne moje stwierdzenie, iż nie jestem w stanie w pełni pojąć wymowy większości fragmentów kunsztownej prozy poetyckiej, składających się na tomik „Anioł z ognia i lodu” i sporej części wierszy ze zbiorku „Improwizacje i światy”, za to zachwycam się kilkuwersowymi miniaturami, takimi jak „Emily Dickinson”:
„Krzyk
bywa staranne układanym listem
Bólu nie ma w ułożeniu słów -
jest
w braku adresata i nadawcy”,
albo „Pollock”:
„Umysł zabarwiony myślą o barwach
nie nasyci barwy myślą
bez pomieszania, bez kłótni
barwy z materia.
Jest sposób: malarz nie patrzy, nie myśli
ręka tańczy bezbarwnie, bezmyślnie!
Malarza nie ma. Tańczy świat i ręka
pod kolor umysłu.”,
albo równie lapidarnymi obrazkami, składającymi się na wiersze „Mass media” czy „Ta epoka”, na przykład:
„Przyłożyli mój wiek do długiej drogi
i połamali zakrętami. Prostemu wspominaniu
dano kawałek wspomnienia
- do następnej kraksy”.
Ale właśnie przez tę niejednolitość formy i używanych środków językowych poezja Matywieckiego ma szanse trafić do większej liczby odbiorców. Spróbować w każdym razie warto.