Trwa ładowanie...
recenzja
30-10-2010 19:15

Uwspółcześniona wersja legendy o świętym Aleksym

Uwspółcześniona wersja legendy o świętym AleksymŹródło: Inne
d37cni1
d37cni1

Yannick Haenel wydaje się być człowiekiem, który lubi Polaków jeszcze bardziej, niż Davies , Olson i Cloud razem wzięci. Jesteśmy dlań wiecznie niepokornymi, niezależnymi, notorycznie, samotnie walczącymi z przeciwnościami bohaterami. W swym podziwie kieruje się również logiką sklepowej z „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”, twierdząc, że jak Polak to antykomunista i katolik, bo każdy antykomunista to katolik – dość rzec, że jesteśmy jednym z ostatnich bastionów walczących o prawdę w zakłamanej Europie. Z jednego z wywiadów można się dowiedzieć, że Polska nie kolaborowała z nazistami, a w wyniku jej szlachetności politycznej wybuchło Powstanie Warszawskie (ta personifikacja państwa pojawia się również w książce Haenela). O naszym kraju dowiadywał się ów autor z filmów Wajdy, Zanussiego,
Skolimowskiego i Munka oraz z książek Schluza i… Gombrowicza . Szkoda, że dzieł tego ostatniego nie czytał chyba nazbyt uważnie. Oglądając znakomity film Lanzmanna zatytułowany „Shoah”, ów francuski pisarz zwrócił szczególną uwagę na opowieść Jana Karskiego, kuriera, który próbował powstrzymać holocaust. Haenel stwierdził, że dzieło to ma wymowę antypolską, zaś bohater został skrzywdzony, albowiem z ośmiu godzin wywiadu reżyser wykorzystał zaledwie czterdzieści minut, wybierając fragmenty traktujące o relacjach z warszawskiego getta. Obejrzawszy „Shoah”, pisarz sięgnął po * Tajne państwoKarskiego, jednak i po tej lekturze poczuł niedosyt konstatując, że kurier zbyt delikatnie i ostrożnie opisał swoją wizytę
u prezydenta Roosevelta (a przecież Haenel, który obejrzał film i przeczytał autobiografię, wiedział lepiej, jaki ta wizyta miała przebieg). *
Postanowił zatem naprawić historię i ukazać odczucia bohatera, na wszelki wypadek do tytułu swojej książki dopisując słowo „Powieść”. Zawszeć to jakaś asekuracja, gdyby ktoś zarzucał niezgodność z faktami, wszak w powieści, w przeciwieństwie do biografii, można wszystko bezkarnie zmyślić, zaś potencjalnych adwersarzy potraktować sformułowaniem „prawo do fikcji literackiej”.

Jak Haenel postanowił, tak zrobił, czego pokłosiem jest Jan Karski. Powieść, dzieło składające się z trzech części. Ponieważ wiedzę o Karskim autor czerpał z filmu i autobiografii, nie mogło w jego książce zabraknąć omówienia zarówno „Shoah”, jak i * Tajnego państwa*, na co składają się dwie pierwsze części.

W pierwszej możemy przeczytać dokładną, drobiazgową analizę zachowania Karskiego przed kamerami – autor zatrzymuje się nad kolejnymi wypowiedziami i gestami, interpretuje słowa cytując obficie, a nawet kilka razy kusi się o rozbiór gramatyczny. Balansuje przy tym na granicy stylistycznego kiczu, niejednokrotnie ją przekraczając, jak choćby w następującym fragmencie: „Wytężone spojrzenie Jana Karskiego w zbliżeniu – jego oczy patrzą na nas, prześwietlając czas. Widziały, a teraz patrzą na was”. Jego egzaltacja jest irytująca i osiąga apogeum, gdy porównuje kuriera do Boga: „aniołowie zstąpili na ziemię i powierzają wybrańcowi to, co musi wiedzieć, by przekazać innym”. Analizę poszczególnych kadrów przeplata taką stylistyczną ekwilibrystyką, że w pewnym momencie machnąłem ręką i przeszedłem do porządku dziennego nad tworami podobnymi do tego: „… wiemy, że nie jest możliwe poruszenie sumienia świata, że nic nigdy go nie poruszy, ponieważ to sumienie nie istnieje, świat nie ma sumienia i prawdopodobnie samo
pojęcie świata przestało już istnieć”. Przestawszy zwracać uwagę na coraz bardziej mętny i patetyczny styl, skupiłem się na treści, ale i tu natrafiałem na potknięcia autora. Haenel raczy nas informacją, że Karski przypuszczalnie funkcjonował w polskim podziemiu pod pseudonimem „Witold”. Czy tak trudno to sprawdzić, by nie musieć się później asekurować słowem „przypuszczalnie”? Być może jest to chwyt literacki, próba ujęcia w słowa tego, co myślał francuski pisarz, kiedy po raz pierwszy, podczas oglądania „Shoah”, ujrzał świadka holocaustu. Świadka, o którym nic do tej pory nie wiedział, stąd też te wszystkie zabiegi – domniemania, przypuszczenia, pytania, na które odpowiedź znajdziemy w pierwszej lepszej notce biograficznej. Niestety, zupełnie mnie to jednak nie przekonuje i kreuje wrażenie, że w zasadzie autor nie do końca wie, o czym (i, przede wszystkim, o kim) pisze.

Drugą część stanowi opis * Tajnego państwa* – od pierwszych stron, do ostatnich. Autor dokładnie streszcza poszczególne rozdziały, tym razem nie dodając wiele od siebie, zazwyczaj jedynie parafrazuje słowa Karskiego. I tu jednak nie ustrzega się kilku potknięć. Najpierw bowiem pisze, że pewnego dnia na bohatera spadła wiadomość, iż Rosjanie przekroczyli granicę, dopiero później zaś opisuje wydarzenia, jakie miały miejsce na szosie tarnopolskiej 17 września, którą to datę Karski, jak sam napisał, zapamiętał do końca życia. Jest to wydarzenie bardzo dokładnie opisane w * Tajnym państwie* stąd też nie wiem, skąd problemy w ustaleniu kolejności wydarzeń. Niestety, nie dość, że kuleje chronologia, geografia też nie jest chyba najmocniejszą stroną Haenela, bowiem twierdzi on, że Kozielsk jest obozem na Ukrainie, znajdującym się na
południowym-wschodzie od Kijowa i tam właśnie trafił kurier. Nie zgadza się tutaj praktycznie nic, wszak emisariusz więziony był w Kozielszczyznie, że o szczegółach lokalizacyjnych nie wspomnę.

d37cni1

O ile poprzednie części są jedynie streszczeniami, czy też wariacjami na temat, trzecia z nich to tytułowa powieść o Janie Karskim, napisana w formie monologu wewnętrznego człowieka, który stanął przed obliczem Roosevelta, by świadczyć o hekatombie. Myślę, że warto w tym miejscu przytoczyć ten fragment * Tajnego państwa*, w którym owe spotkanie jest opisane. Otóż Karski pisze:

„Prezydent Roosevelt sprawiał wrażenie silnego, wypoczętego i dalekiego od zapracowania (…) Już pierwsze pytanie pokazywało, że jest bardzo dobrze poinformowany o sytuacji w Polsce, ale chce wiedzieć więcej. (…) Prezydent zadawał bardzo konkretne i szczegółowe pytania. (…) Na każde pytanie oczekiwał precyzyjnych i jasnych odpowiedzi. Gdy czegoś nie rozumiał, zadawał dodatkowe pytania. Pomyślałem, że chce czuć, a nie tylko wyobrażać sobie atmosferę walki podziemnej i sposób myślenia jego przywódców. Zrobił na mnie wrażenie człowieka o szerokich horyzontach. (…) Kiedy po godzinie i dwudziestu minutach opuszczałem gabinet prezydenta Stanów Zjednoczonych, czułem się zmęczony. Prezydent nie wyglądał na zmęczonego”.

W zasadzie tyle – dodam jeszcze, że Ciechanowski wspominał, iż Karski był pod olbrzymim wrażeniem prezydenta, wycofywał się z gabinetu tyłem, oddając honory niczym monarsze. Haenel poczuł się stanowczo nieusatysfakcjonowany: jak wspomniałem, on przecież wiedział lepiej, co odczuwał bohater i w jaki sposób potraktował go Roosevelt. „Relacja” Karskiego wykreowanego przez Francuza jest niczym opis z fantasmagorii, irracjonalnych majaków. Oto prezydent, przedstawiciel narodu kretynów, dla których „Polak” jest synonimem „antysemity”, siedzi zaspany, mętnym wzrokiem wpatrując się w emisariusza i to też niezbyt często, bowiem rozpraszają go nogi sekretarki.* Usta, owszem, otwiera, ale tylko po to, by ziewać i zupełnie nie interesuje go, co Karski ma do przekazania.* Haenelowski Karski pisze, że prezydent wyglądał wówczas na równie odrętwiałego, jak w Jałcie; przypomnę, że spotkanie odbyło się w 1943 roku. Podczas rozmowy towarzyszy im – nie wiedzieć czemu – wiele osób: adiutanci i wojskowi siedzą na kanapach,
przy drzwiach tłoczą się zaś ochroniarze. Szczytem urojeń Haenela jest wtłoczenie w usta bohatera stwierdzenia, jakoby wizytę u Roosevelta można było porównać do przesłuchania przez SS-manów. Dając upust swoim antyamerykańskim fobiom, siląc się na tandetną publicystykę pisze autor (wciąż wypowiadając się w imieniu Karskiego) o tym, że angloamerykańskie struktury dyplomatyczne przeżarte były antysemityzmem. Wywód ten przeplata wzmiankami o kłamstwach imperialnej dominacji oraz o tym, że alianci nie pomogli Żydom bowiem bali się, że będą musieli ich przyjąć do swoich krajów. Stalin, Churchill i Roosevelt to dlań trio padlinożerców, ponadto każdej nocy Karski coraz bardziej nienawidził Statuy Wolności, kierując przeciw niej swą wściekłość. Była to pora, w której spotykał swoje duchy, a ich słowa wwiercały się w głowę, uwypuklone przez staccato kół pociągów zmierzających do Auschwitz, Majdanka, Treblinki i Sobiboru. Słuchanie głosów umarłych było dla niego przywracaniem ich do życia, oddawaniem światu przez
świat wykluczonych. Bohater Haenela również należy do krainy tych, którzy odeszli, zupełnie nie jest w stanie odnaleźć się w rzeczywistości, miota się w swoich psychozach i pogrąża w przerażającej rozpaczy i samotności. Twierdzi, że od 1945 roku – kiedy nie było zwycięzców, a jedynie współwinni i kłamcy - myśli stale, a jednocześnie nie może myśleć, bowiem bezsenna noc wypełnia jego głos i myśli za niego. Jest na krawędzi samobójstwa, dręczony przez szepty, które każą wyskoczyć mu przez okno. Boi się, że zasypiając zapomni o przesłaniu, nurzając w swoim bólu porównuje się do Józefa K. z * Procesu*. Jest Polakiem, a więc wiecznym odszczepieńcem i dysydentem, dla którego samotność to synonim przeznaczenia.

Stanisław Jankowski, autor książki o Karskim, wspominał, że emisariusz był po wojnie bardzo żywym intelektualnie, aktywnym człowiekiem z dużym poczuciem humoru. Taka też postać wyłania się z relacji Kazimierza Pawełka, prezesa Towarzystwa Jana Karskiego.* Nijak to się ma do posępnego paranoika ukazanego w książce Haenela.Autor w artykule dla „Le Monde” napisał: „Odwołanie się do fikcji literackiej nie jest tylko prawem - jest ono koniecznością, gdyż nie wiemy prawie nic o życiu Karskiego po 1945 roku (…)przedstawienie postaci Karskiego wymaga więc podejścia intuicyjnego”. Intuicja każe mu zatem wkładać w usta Karskiego, zapewne własne, poglądy na temat instytucjonalnego antysemityzmu Amerykanów i Anglików, holocaustu i zbrodniczego imperializmu. *Pomimo tego, że kurier jest dlań „świętym”, profanuje to sacrum przekształcając na własną modłę, deformując i kreując twór niepodobny do postaci, którą znamy ze wspomnień, wywiadów, artykułów, książek i dokumentów. Czyni to wszystko w poczuciu misji
przywrócenia prawdziwego (sic!) Karskiego światu, albowiem według niego dla świata ów święty był nikim. Ta niewyobrażalna wprost pycha ma podstawy w – jakże fałszywym – przekonaniu, jakoby poza granicami Polski pamięć o emisariuszu nie istniała. Ja jednak pokusiłbym się o stwierdzenie, że tam właśnie był on bardziej doceniany, niż w swojej ojczyźnie. Wystarczy wspomnieć o tytule „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata”, honorowym obywatelstwie Izraela, o wielu doktoratach honoris causa i nominacji do Pokojowej Nagrody Nobla. * Tajne państwo* sprzedało się poza granicami naszego kraju w gigantycznym nakładzie, w Ameryce stoją ławki poświęcone Karskiemu, „Newsweek” uznał go za jedną z najwybitniejszych postaci XX wieku, zaś hołd zmarłemu oddał m.in. jego były student, Bill Clinton. Zaprawdę, świat nie potrzebuje fantastyki Haenela, by o emisariuszu pamiętać.

d37cni1

Kiedy prawdziwy życiorys wtłaczany jest w niczym nieograniczoną fantazję autora, mamy do czynienia z fikcją literacką. Fikcją, będącą produktem wyobraźni – oczywiście w pełni uprawnioną, choć moralnie, etycznie wątpliwą. Haenel stworzył świat alternatywny, w którym żył alternatywny Karski – jeśli święty, to raczej Aleksy, niż Franciszek. Święty wiecznie umartwiający się, porzucający rozkosze doczesności, kulący się pod pałacowymi schodami i oblewany pomyjami. Z ciekawostek, którymi raczy nas Haenel warto przytoczyć tę, że w jego alternatywnym świecie alianckie samoloty nie pojawiły się nad Warszawą podczas powstania warszawskiego, zaś podczas tłumienia tego zrywu zamordowano „kilkadziesiąt tysięcy powstańców i 200 000 polskich cywilów”.

Jeśli jednak mamy do czynienia z czystą literacką fikcją podpartą asekuranckim podtytułem, to nie na miejscu są, jak się zdaje, słowa autora, że próbował wydobyć na światło dzienne to, czego Karski nigdy nie powiedział. To tak, jakby Dick i Harris twierdzili, że w, odpowiednio, * Człowieku z Wysokiego Zamku* i * Vaterlandzie, ukazali prawdę o powojennej rzeczywistości, zaś Dukaj upierał się, że w 1924 tajemniczy lód zagrażał imperium rosyjskiemu. Nie na miejscu są również zapewnienia, że w ten właśnie sposób Haenel pragnie przywrócić światu pamięć i prawdę o swoim bohaterze. Jeżeli bowiem podstawowym jego zarzutem wobec Lanzmanna jest to, że reżyser zdradził emisariusza zniekształcając jego słowa, to do książki należy przyłożyć ten sam zarzut, tylko o stokroć większy – to już nie jest belka w oku, ale całe rusztowanie! *Rusztowanie oparte na pragnieniu oskarżenia, poprzez instrumentalne wykorzystanie Karskiego, Amerykanów i Brytyjczyków o bierność podczas drugiej wojny światowej. Jeśli stosowałbym metodę Haenela grania stereotypami, to rzekłbym, że w ustach Francuza trąci to trochę hipokryzją.

Niejednokrotnie o słynnych personach mówi się: „legendarny”. Są więc legendarni przywódcy, legendarni dziennikarze, sportowcy i muzycy. Do Jana Nowaka-Jeziorańskiego i Jana Karskiego przylgnęło określenie „legendarni kurierzy”. Nie lubię tego sformułowania, kojarzy mi się bowiem nie tyle z kimś osławionym, a przede wszystkim nierealnym, nieprawdziwym, nieprawdopodobnym. Do bohatera wykreowanego przez Haenela, określenie to pasuje jednak jak ulał. Jan Karski jest tu ze wszech miar legendarny, a Jan Karski. Powieść można by zapewne postawić obok wspomnianych historii alternatywnych, jednak nawet w tym gatunku książka ta znacznie im ustępuje. Autor bowiem, z uporem godnym lepszej sprawy, tak żarliwie balansuje na granicy plagiatu oraz kiczu, że również w aspekcie literackim jego dzieło jest po prostu słabe.

d37cni1
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d37cni1