Napisanie dwudziestu kilku książek tego samego gatunku zawsze niesie ze sobą pewne ryzyko powtarzalności – jeśli nie samych wątków, to poszczególnych motywów w ich obrębie, typologii postaci czy też sposobów rozwiązywania pewnych sytuacji. Miłośnicy thrillerów medycznych pewnie zdążyli już zauważyć podobny problem pojawiający się w powieściach Robina Cooka, z których część mocno grzeszy stereotypowością rozwiązań i nieprawdopodobieństwami nie tyle nawet merytorycznymi, co zwykłymi, życiowymi (np. kiedy bohater – z reguły pracownik służby zdrowia - znalazłszy się w opresji wykazuje się sprawnością fizyczną niczym cały pluton komandosów). W „Komórce” też znajdziemy parę elementów, które możemy uznać za nieco oklepane względnie nieco przesadzone, jednak zwłaszcza na tle najsłabszych powieści autora, jak „Napad” czy „Wstrząs”, prezentuje się ona stosunkowo nieźle.
Postacią, której przypada w udziale konieczność rozwiązania przerażającej zagadki, jest młody lekarz George Wilson (wcześniej pojawiający się w powieściach „Polisa śmierci” i „Nano”). Kiedy nagle we śnie umiera jego narzeczona, nic jeszcze nie wskazuje na to, że będzie musiał się zmierzyć z niesłychanym niebezpieczeństwem; młoda kobieta od dawna cierpiała na cukrzycę i choć otrzymywała insulinę za pomocą pompy podskórnej, nie gwarantowało to w stu procentach, że nie przydarzy się jej żaden nieszczęśliwy wypadek. Ale po śmierci Kasey George dowiaduje się, że właśnie wykryto u niej inną chorobę, dającą znikome szanse na przeżycie, więc może ta śmierć była aktem łaski ze strony niebios?
Cóż, osobisty dramat osobistym dramatem, a życie toczy się dalej – George jest w trakcie specjalizacji i musi się zająć pracą. A w pracy znów jest świadkiem zastanawiających sytuacji: w krótkim czasie umiera dwoje pacjentów w dobrym stanie klinicznym, u których dopiero co wykonywane przez niego badanie pozwoliło rozpoznać wznowę nowotworu. Krótko potem w wyjątkowo dziwnych okolicznościach ginie w wypadku jego sąsiad. George odkrywa, że wszyscy zmarli korzystali z testowej wersji genialnego programu – programu, o jakiego stworzeniu myślał jako student – dzięki któremu zwykły smartfon przeistacza się w osobistego lekarza, dostępnego przez 24 godziny na dobę. Przypadkowy błąd w oprogramowaniu, atak hakerów czy… jeszcze co innego? George nawet nie przypuszcza, do czego doprowadzi, relacjonując kilku osobom swoje wątpliwości…
Pomysł jest na tyle oryginalny, że mimo niejakiej powtarzalności, widocznej w samej konstrukcji fabuły, trudno się od lektury oderwać, nim się nie dociecze rozwiązania zagadki. I tu minus dla autora: nie jest dobrze, gdy czytelnikowi zdradza się tożsamość osób zamieszanych w sprawę o wiele wcześniej, niż głównemu bohaterowi! Trzeba jednak przyznać, że na deser zostawił nam Cook drobną niespodziankę (można dyskutować, czy nie dało się jej przynajmniej częściowo przewidzieć albo chociaż przeczuć, ale na pewno nie jest to sprawa całkiem oczywista), a sam finał jest autentycznie zaskakujący i pozostawiający czytelnika w niepewności (dlaczego, nie można w tym miejscu zdradzić). I za to z kolei plus. Podobnie jak za przesłanie, nie tyle uczące nieufności do nowoczesnych rozwiązań technologicznych, ile zwracające uwagę na to, że najdoskonalsze nawet i w najlepszych intencjach powstałe narzędzie może posłużyć nagannym celom, jeśli się dostanie w ręce ludzi pozbawionych skrupułów.
Ostatecznie w swojej kategorii „Komórka” wypada całkiem przyzwoicie, choć nie wywołuje już takiego szoku, jak pierwsze wydane u nas powieści Cooka.