Trwa ładowanie...
recenzja
15-07-2011 15:38

Uwaga, Wichman tonie... w morzu błędów!

Uwaga, Wichman tonie... w morzu błędów!Źródło: "__wlasne
d46bdvh
d46bdvh

Od dobrych trzydziestu lat, kiedy zapoznałam się z lekturową Starą baśnią i z pierwszymi tomami cyklu piastowskiego Bunscha , nie miałam w rękach powieści historycznej opisującej wydarzenia z tego samego przedziału czasowego.* A tu niespodzianie wpadła mi w oko zapowiedź pozycji z akcją osadzoną w połowie X wieku, tuż przed chrztem Polski*, na terenach zamieszkiwanych przez ludy germańskie i zachodniosłowiańskie – pomyślałam więc, że poszerzenie wiedzy o ówczesnych relacjach między zwaśnionymi przez całe stulecia sąsiadami będzie cennym doświadczeniem czytelniczym. Rekomendacja wydawcy – „(...) Fikcja literacka spleciona z historią w brawurowy sposób ukazuje motywy i emocje sterujące działaniami bezustannie spiskujących możnych. Poganie i chrześcijanie; czary i religia; Wieleci i Obodryci, Sasi i Wikingowie – środkowoeuropejska mozaika w pełnej krasie" - utwierdziła
mnie w tym przekonaniu, a pomysł ubarwienia fabuły garstką elementów fantastycznych (jak się okazało w trakcie lektury, garstką na tyle skromną, że nie bardzo rozumiem, dlaczego w niektórych księgarniach internetowych zaliczono tę powieść do gatunku fantasy) również nie wzbudził mojej niechęci.

Koncepcja fabuły – rekonstruującej losy Wichmana i Ekberta z saskiego rodu Billungów, postaci historycznych, o których przeciętny czytelnik wie niewiele poza tym, że Wichman brał udział w co najmniej trzech bitwach pomiędzy Wieletami i Wolinianami a Polanami dowodzonymi przez Mieszka I - jest ze wszech miar godna uwagi; należy policzyć autorowi na plus, że wybrał ten mało popularny okres historyczny i ciekawych bohaterów. Akcja toczy się szybko i sprawnie, obfituje w zaskakujące zdarzenia i pełne dynamiki sekwencje, co powinno usatysfakcjonować zwłaszcza wielbicieli powieści przygodowych.

Czytelników nie gustujących w zbyt krwawych obrazach mogą odstraszyć dość makabryczne opisy obrażeń zadawanych powieściowym postaciom (koszmarne wrażenie pozostawia zwłaszcza drobiazgowe sprawozdanie ze zbrodni popełnionej przez zagadkowego „Abrama Smakosza" w wieśniaczej chacie) – więc jeśli ktoś odrzucił ze wstrętem Trylogię i * Krzyżaków, nie zniósłszy sposobu, w jaki nasz klasyk-noblista relacjonował przebieg przypalania żywcem boków, nabijania na pal i ucinania języka, przy tej lekturze może doznać jeszcze większego dyskomfortu. *Podobny problem może mieć ktoś, kto nie uznaje przedstawiania scen erotycznych z pełną dosłownością. Jest to jednak tylko kwestia upodobań, bo przecież równie spora liczba czytelników należy do zwolenników stuprocentowego realizmu w literaturze, a na przykład ja sama też nie poczytuję go za mankament, choć bardziej odpowiada mi wersja nieco stonowana.

Co do zagadnień merytorycznych, miałam tylko pewne wątpliwości, czy w X-wiecznych grodach ulice nosiły już nazwy takie jak dziś (Szewska, Bednarska etc.) i czy elementem ówczesnego żeńskiego stroju mogły być wełniane rajtuzy, uznałam jednak, że autor, jako historyk, musi znać się na tym lepiej. Natomiast na pewno właśnie historyk zdecydowanie nie powinien używać sformułowania „rok Anno Domini dziewięćset pięćdziesiąty piąty" (chyba nie muszę tłumaczyć, dlaczego). Mógłby się również trochę zastanowić przed nadaniem dwóm postaciom płci żeńskiej imion, które - choć rzeczywiście mające swój rodowód w dawnych czasach - budzą nieuchronne, a przy tym raczej komiczne, skojarzenia ze współczesnością (Doda i Shakira).

d46bdvh

Gdyby autor potrafił operować polszczyzną równie dobrze, jak wplatać fikcję w wydarzenia historyczne i prowadzić akcję w sposób zajmujący, byłabym skłonna polecać Wichmana na prawo i lewo. Ale, niestety, tak nie jest. Język jest ewidentnie najsłabszą stroną powieści, słabą do tego stopnia, że niektóre partie sprawiają wrażenie raczej pastiszu, niż tekstu pisanego z pełną powagą. Owcarz zupełnie nie radzi sobie ze stylizacją językową. Prawda, że z uwagi na małą ilość zachowanych źródeł pisanych trudno autorytatywnie orzec, na ile sposób wypowiadania się wczesnośredniowiecznych Europejczyków mógł się różnić od tego przyjętego przez autorów powieści o czasach nieco późniejszych – wydaje się jednak, że z dwojga złego lepsze byłoby wzorowanie się na Bunschu , Gołubiewie czy Żylińskiej, niż tworzenie własnego języka, stanowiącego mieszaninę archaizmów i
polszczyzny zgoła współczesnej z dużą domieszką wyrazów potocznych i wulgaryzmów. Włożone w usta bohaterów kwestie w rodzaju: „Kurwa, pięknie!", „Mamy tam kumpli. Swojska ekipa. (...) Masz farta, stary.", „(...) wyskakuj z kasiory, otyły wieprzu!", „Mogę ci obciągnąć tam, w bramie", „Buteleczka, a nie cipeczka!", przywodzą na myśl raczej środowisko marginesu społecznego z przełomu drugiego i trzeciego tysiąclecia, niż rycerzy czy nawet miejskich zbójów z X wieku. Trudno też uwierzyć, że ówczesny rycerz, w najlepszym razie umiejący czytać, pisać i może zrozumieć parę zdań po łacinie, powiada: „mam halucynacje" albo „wyobraźmy sobie młodą parę kopulującą w narkotycznym transie", zaś półdzicy wikingowie w taki oto sposób opowiadają podczas uczty o jednym ze swych bohaterów: „Kanibalizm wywołał wstrząs psychiczny i wyzwolił najgorsze instynkty: wpadł w ekstazę potęgującą agresję, siłę fizyczną, wytrzymałość na zmiany temperatury, okrucieństwo, tłumienie bólu oraz lęku przed wrogiem. Zyskał poczucie, że w stanie
pobudzenia jest antycznym gadem (...)" Nie poprawia wrażenia upstrzenie tekstu onomatopejami („Hyp! Hyp!" „Charch! Chark!", „Ru! Bęc! Pac! Klap! Buch!", „Wrrrrrrrrrrrr! Hap hap!" ), a już zupełnym nieporozumieniem jest gęste przetykanie go słowami o rodowodzie o dobre kilka wieków późniejszym („awansik", „komendant", „szef", „agent", „suweniry", „akcja pacyfikacyjna", „zadymiarze", „fanka", „sierściuch") i obecność w nim całych fragmentów sprawiających wrażenie żywcem wyjętych z literatury zgoła innego rodzaju: „(...) marsz nie trwał długo, zadźwięczał dzwonek informujący o zakończeniu zajęć. Przełożony strażników, (...), wykrzykując ochrypłym głosem rozkazy dla swoich podwładnych, nakazał powrót wszystkich więziennych komand do obozu. (...) Przed główną bramą więźniarki dokładnie przeszukano i policzono. (...) Chodaki stukały po zmarzłej grudzie. Ucichły dopiero na placu apelowym.

- Baczność! Stać prosto! – zdzierała gardło obleśna dozorczyni w kożuchu z czarnym trójkątem na plecach. (...)".

Te usterki są jednakże niczym w zestawieniu z pokaźną ilością błędów gramatycznych („Jorg poszukał wzrokiem Adelajdę", „półtorej chłopa"), stylistycznych (wśród których największą zmorą jest kompletnie beztroski stosunek do podmiotu domyślnego: „Ogień przedarł się przez chrust, zahuczał i wybuchł ze zdwojoną mocą, sięgając skrępowanych kończyn. Ocknąwszy się, wydał z głębi siebie potworny, nieludzki wrzask"; „Wypatrując najlepszej przyjaciółki, Gnieźnianka zatrzymała wzrok na rei. Ociekała krwią. Spływała z zatkniętej na maszcie, uciętej głowy Pięknowłosego") i zgrzytów językowych („zmęczony rycerz charknął niemiłosiernie.", „zaszczekał żołnierz", „wszczynał pożary", „atakiem pijawki wpiła w usta").

Nie wyobrażam sobie, by w szanującym się wydawnictwie tego rodzaju tekst mógł pójść do druku, nie wracając uprzednio do autora z sugestiami poprawek. Możliwości są dwie: albo w „Replice" w ogóle nie czyta się nadesłanych dzieł, wychodząc z założenia, że kilkuzdaniowe streszczenie mówi wszystko o ich jakości, albo zespołowi zajmującemu się redakcją i korektą brak stosownych kompetencji. Tak czy inaczej, szkoda, bo w koszmarnej oprawie literackiej utonął naprawdę dobry pomysł...

d46bdvh
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d46bdvh