Pożegnawszy na zawsze uwielbianego twórcę, człowiek godzi się automatycznie z tym, że do księgarń i bibliotek będą docierać już tylko wznowienia jego znanych utworów, co najwyżej w innej szacie, niż te stojące u nas na półce. Ale czasem zdarza się cud: jakaś litościwa ręka wygrzebie i zbierze w całość luźne notatki i listy, poupychane w szufladach krewnych artysty, albo wycinki z czasopism, publikujących ongiś jakieś uboczne odłamki jego twórczości. I oto jeszcze raz przemawia do nas poeta czy pisarz nieznanymi dotąd słowami, patrzy z okładki twarz żywa i pełna wyrazu – jakby nagle cofnął się czas...
Tak ma się rzecz z Galerią potworów, zbiorem tekścików, które ukazywały się na łamach „Polityki” w latach 1988-92, stanowiąc w zamyśle autorki kontynuację wydanych kilka lat wcześniej Szpetnych czterdziestoletnich. Tworząc te zapiski, pięćdziesięcioparoletnia wówczas Osiecka po raz kolejny przejrzała stare fotografie, przewietrzyła zakamarki pamięci, wydobywając z nich historyjki zabawne, dziwne i całkiem normalne, i dorzucając je do kalejdoskopu wspomnień, wymienioną poprzednio książką rozpoczętego, kontynuowanego literacko-fotograficzną kompozycją „Na początku był negatyw”, a sfinalizowanego wkrótce potem „Rozmowami w tańcu”. Nie tylko jednak historia polskiej sceny satyrycznej i warszawskiego środowiska artystycznego, nie tylko osobiste przeżycia autorki (o których tu akurat wyjątkowo niewiele), stanowią tworzywo tych ni to felietonów, ni to nostalgicznych opowiastek. Napotkamy w nich bowiem i obrazy zupełnie współczesne, skreślone piórem wyraźnie na tę okazję wyostrzonym – bo portretowani ludzie
i zjawiska musiały niepomiernie irytować osobę wychowaną w innej hierarchii wartości i zawsze dającą pierwszeństwo uczuciom przed kalkulacjami, sprawom duchowym przed materialnymi.
Nie sposób się nie uśmiechnąć, czytając okrutnie kąśliwe, ale jakże trafne charakterystyki klasy społecznej, której dopiero w III RP udało się rozwinąć skrzydła – mianowicie posiadaczy „własnego biznesu” ; nie sposób nie westchnąć wraz z Osiecką nad upadkiem prestiżu „inteligenta humanistycznego, a nawet artysty”, nad pseudomłodzieżowym luzem, który w astronomicznym tempie zdominował wszystkie media, nad spłyceniem i zubożeniem polszczyzny... – doprawdy nie sposób, mimo że te wszystkie fenomeny, obecne w naszej świadomości od lat kilkunastu, nie są już dla nas ani tak śmieszne, ani tak straszne, jakimi być musiały dla autorki, kobiety ogromnie subtelnej, kulturalnej, wrażliwej na piękno.
Ponad dwieście stron rozważań i dywagacji, pisanych tym charakterystycznym dla prozy Osieckiej błyskotliwym stylem, przetykanym to poetyckimi metaforami, to najbardziej przyziemnymi szczególikami („koszt jajka na Polnej: 65 złotych”), na przemian wybuchającym przewrotna ironią albo liryzmem – to kąsek nie do pogardzenia. Dodatkowymi atutami książki są: dopracowana szata edytorska, nawiązująca do tej, w jaką ubrano poprzednie pozycje wspomnieniowe autorki, oraz imponująca galeria... nie, nie potworów, lecz doskonałych, zwięzłych, a treściwych przypisów (autorstwa Daniela Passenta ) o wartości nieocenionej zwłaszcza dla czytelnika najmłodszego, dla którego czasy PRL-u są odległą historią, a np. Aleksander Bardini czy Jonasz Kofta – postaciami równie zabytkowymi, jak Mikołaj Rej czy Wojciech Bogusławski (z tą różnicą, że o dwóch ostatnich uczono go cokolwiek w szkole). W sumie lektura dla wielbicieli twórczości Osieckiej niezbędna, dla zainteresowanych rodzimą kulturą i historią najnowszą – wielce
przydatna, dla pozostałych – wedle uznania.