Edynburg to całkiem spore miasto – pół miliona mieszkańców, a w sierpniu pewnie nawet kilka razy więcej, bo na festiwal teatralny zjeżdżają tłumy, tych, którzy chcą popatrzeć, tych, którzy chcą się pokazać, i tych, którzy sądzą, że po prostu nie wypada tam nie być. Jeśli dobrze pamiętam, raz widziano tam nawet Bridget Jones. Edynburg - stolica Szkocji, stolica kultury, długa lista festiwali, muzea, galerie sztuki, wytworne winiarnie, psychoanaliza na drugie śniadanie, joga dla sześciolatków, a nawet floatarium, gdzie można się relaksować w odcięciu od bodźców sensorycznych. Mały Manhattan. Mieszkańcy zaś, a przynajmniej mieszkańcy 44 Scotland Street, przyjmują to wszystko ze spokojem, po szkocku.
Alexander McCall Smith jest profesorem prawa z Edynburga i człowiekiem o nietuzinkowej wyobraźni, czego dowodzi cykl afrykańskich kryminałów „Kobieca agencja detektywistyczna nr 1” z sympatyczną główną bohaterką – okrągłą i czekoladową panią Ramotswe z Botswany, prywatnym detektywem.
W rodzinnym Edynburgu profesor pisuje felietony do „Scotsmana”, w których powołał do życia mieszkańców jednej kamienicy, różnego wieku, wykształcenia, temperamentu, poglądów. I, niepostrzeżenie, urosła z tego książka, a potem następne – już sześć. Przyznaję, nie czytałam pierwszego tomu tej historii. Ale czy wszystkich sąsiadów znamy od dzieciństwa? Opowieści przy kawie są ciepłe, zabawne, nieśpieszne. Mały geniusz Bertie, który całą moc swojego wybitnego umysłu kieruje na wymyślanie sposobów uwolnienia się z matczynego systemu kształcenia i bycie zwyczajnym chłopcem, Pat w poszukiwaniu mężczyzny życia (wytworne ogrodowe party nudystów – nie do zapomnienia!), Matthew, zamartwiający się nie tyle własną nieszczęśliwą miłością, co szczęśliwym związkiem swojego taty, zapatrzony w lustro Bruce z wciąż nowymi pomysłami na sukces finansowy… Autor lubi swoich bohaterów, z ich słabościami, śmiesznostkami, małymi snobizmami. A może zwyczajnie – lubi ludzi i przygląda im się z uśmiechem?