Na małą, włoską wysepkę na na południe od Sycylii kilkakrotnie w tym roku kierowały się oczy świata. Lampedusa. Cel pierwszej podróży papieża Franciszka. Miejsce katastrofy morskiej, w której w październiku zginęło ponad 350 ofiar. Społeczność mieszkańców wymieniana w gronie kandydatów do pokojowej nagrody Nobla. Dla nielegalnych imigrantów z północnej Afryki – morska brama do Europy.
Włoski dziennikarz Stefano Liberti przez kilka lat przemierzał miasteczka i oazy na styku Sahelu i Sahary, w Mauretanii, Nigrze, Saharze Zachodniej zbierając materiały o migracjach na północ. „Na południe od Lampedusy” jest więc, w założeniu, opowieścią drogi. Zapewne najbardziej statyczną opowieścią drogi, jaką miałam w ręku, no, może z wyjątkiem „Zamku” Kafki. Klimat panuje tu absolutnie kafkowski, ponieważ bohaterowie docierają zwykle do jakiegoś punktu zawieszonego w bezczasie, gdzieś na południowych obrzeżach Sahary, i tam trwają, w połowie drogi między rodzinną wioską i wymarzoną Europą, bo zabrakło pieniędzy, bo wstyd wracać, bo właśnie po raz kolejny wojskowa ciężarówka przewiozła ich przez jakąś pustynną granicę wytyczoną linijką na mapie i wyrzuciła w namiotowym getcie, albo, co gorsza, w obozie za drutami. Czasem trwają tak lata, dziesięciolecia. Czasem zaś uparcie dążą na północ, „grając w gęś”, jak to określa autor, z przemytnikami i pogranicznikami, cofani do ostatniego punktu wyjścia albo i
do któregoś z wcześniejszych etapów, kiedy wciąż nie mogą wyrzucić szczęśliwej szóstki w grze z losem.
Tkwimy tak, razem z autorem i jego bohaterami, w skwarnej i dusznej beznadziei przez większą część książki. Już prawie czujemy, że wpadliśmy w pustynną pułapkę i ugrzęźliśmy w niej wraz z narratorem, wierzącym, że przemyt ludzi to tylko lokalny small business, kiedy nagle…
Pod koniec książki rozsypana układanka ukazuje zupełnie niespodziewany obraz. Nielegalną imigrację do Europy z Afryki i Azji postrzegamy zwykle przez pryzmat zorganizowanego przemytu ludzi przez zielone i morskie granice. Z książki Libertiego wynika jednak, że te formy transferu ludzi to margines. Ci najubożsi i najbardziej zdesperowani imigranci, którzy z narażeniem życia płyną łodziami na Lampedusę i Wyspy Kanaryjskie, to wierzchołek góry lodowej, zaledwie piętnaście procent nielegalnych imigrantów. Wobec nich, w świetle reflektorów straży granicznej, ale też i mediów, angażuje się coraz większe siły i środki rządowe i międzynarodowe, kontyngenty ludzi i sprzętu. A 85% nielegalnych imigrantów przylatuje do strefy Schengen rejsowymi samolotami, z wizą turystyczną. I znika, wtapia się w tło.