No i stało się. Do naszego ogródka wtargnęli obcy. Ale zamiast nakraść kapusty i marchewek, po czym salwować się ucieczką, zaczęli uprawiać leżące odłogiem grządki. Ganić ich więc, czy chwalić? Szczególnie trudno na to pytanie odpowiedzieć, gdy plon okazuje się udany i nieproszeni goście chcą się nim z nami podzielić. Ogrodnicza analogia jak ulał pasuje do tego, co zrobił amerykański autor S. A. Swann w powieści Wilczy miot. Na jej potrzeby zagospodarował mianowicie atrakcyjny, a przez krajowych autorów niewykorzystany, epizod dziejów ziem należących obecnie do Polski. Umiejscowił akcję książki w trzynastowiecznych Prusach, w okresie ich chrystianizacji przez Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, bardziej znany jako Krzyżacy. Zasadniczy wątek intrygującej akcji rozgrywa się zaś w okolicach Johannisburga, który Prusowie nazywali wcześniej Mejdanem, a Polacy później Piszem.
Skąd awersja polskich pisarzy do wspomnianego miejsca i czasów?* Czyżby obawiali się naruszenia naszych narodowych mitów, w których Krzyżak jest najeźdźcą, reprezentantem germańskiego Drang nach Osten, człekiem zaborczym, okrutnym i zdradzieckim?* Aby zachować wierność faktom, musieliby wszak przyznać, że państwo zakonne było najlepiej zarządzanym w Europie, a podbici Prusowie często mieli więcej praw niż poddani innych władców. W efekcie dystansu krajowych twórców do tematyki „krzyżackiej” powstały tylko nieliczne książki, które ją podejmują, zwykle zresztą w kontekście schyłku świetności Zakonu. Ubiegłoroczny wysyp takich tytułów nawiązywał do 600-lecia wiktorii grunwaldzkiej (książki Komudy , Domagalskiego , Twardocha ), kilka lat temu światło dzienne ujrzała zaś historia alternatywna
Spychalskiego * Krzyżacki poker*. Można więc powiedzieć, że Swann podjął się uprawy ziemi praktycznie dziewiczej. Pozostaje tylko zapytać, na ile jest on ogrodnikiem obcym. Dotycząca go notka biograficzna donosi nam bowiem, że naprawdę nosi on nazwisko... Swiniarski.
Główną postacią powieści uczynił autor dziewczynę imieniem Lilia. Niestety, nie ma ona zainteresowań typowych dla nastolatki. A to z powodu pewnej przypadłości, którą jest umiejętność... zmieniania się w krwiożerczą bestię o wilczo-ludzkich cechach. Uwięziona w dzieciństwie przez Krzyżaków, dręczona i tresowana, służy swym panom jako żywa broń w walce przeciwko Prusom. Wkrada się w szeregi wroga, by po transformacji siać śmierć i zniszczenie. Pewnego dnia ucieka jednak z niewoli i znajduje schronienie w domu pruskiego gospodarza Gedima. Ten, po śmierci brata będącego ostatnim wodzem wolnego Mejdanu, usynowił okaleczonego bratanka Uldolfa. Pomiędzy młodzieńcem a Lilią pojawia się uczucie. Niestety, na drodze do szczęścia staje im straszna przeszłość i zapowiadająca się równie strasznie przyszłość.
Drapieżna bestia, mordująca Prusów w imię „Boga będącego miłością”, symbolizuje każdą przemoc czynioną dla wcielania w życie wzniosłych ideałów, jest ucieleśnieniem reguły, że cel uświęca środki. W węższym zakresie to oczywiście symbol okrucieństwa i hipokryzji w zaprowadzaniu chrześcijaństwa pośród wszelkich „pogan”. Autor potępia i piętnuje te praktyki, wskazując, że pod wzniosłą religijną retoryką zawsze kryje się przyziemna żądzą władzy i bogactw. Głoszeniu fałszywej „miłości Bożej” przeciwstawia zaś prawdziwą miłość, która łącząc ludzi umożliwia im wewnętrzną przemianę, pomaga ukoić najbardziej dotkliwy ból, wybaczyć największe krzywdy, rozpocząć nowe życie. Cudu przemiany przez miłość doświadczają nawet najdziksze bestie – te żyjące obok ludzi, jak i te mieszkające w człowieku. To piękne przesłanie doskonale uzupełnia ostrzeżenia przed chciwością i fanatyzmem, kryjącymi się za fasadą wojny w imię religii. Wszystko to czyni z Wilczego miotu lekturę wciągającą, angażującą emocjonalnie i
zmuszającą do refleksji, co w fantasy nie jest regułą.