Dla mnie ta książka stanowi dowód na to, że czasem i dobre wydawnictwo potknie się o jakiś tytuł i wywróci w wielkim hukiem na głowę. Jedyną zaletą jest to, że szybko się czyta, szybko trawi i szybko wydala z głowy. Ot, historyjka na lato, do torebki, do plecaka, do pociągu... Ale jakie lato, taka historyjka... Na okładce widnieje zdjęcie trzech roześmianych, przytulonych kobiet. W powieści te trzy kobiety nie mają ze sobą nic wspólnego. To znaczy, niby jakieś nici łączące są – jedna z drugą ma wspólnego przyjaciela, a druga jest córką trzeciej, choć nie zamieniają ze sobą ani słowa w powieści... Zawiłe? Niestety nie. Bardzo, bardzo proste...
Alina to kobieta po pięćdziesiątce, która ma w szafie dwa stroje – wyjściową garsonkę, do-pracowo-sklepowy zestaw nietwarzowych ubrań oraz fartuch roboczy, który nosi od rana do wieczora w domu. Ma też nadwagę, z powodu której cierpi i zajada to cierpienie słodyczami. A, ma też męża, który odkąd przeszedł na emeryturę, ciągle leży na kanapie, ogląda mecze i pije piwo. Mówi do niego „tato”. Bo ma też córkę, która wyprowadziła się z domu, aby rozpocząć nowy rozdział. Alina całe życie marzy o tym, żeby gdzieś pojechać, ale „tacie” wciąż szkoda na to pieniędzy. W końcu namówiona przez, jedyną chyba, znajomą, wyjeżdża do Ciechocinka do sanatorium. Tam poznaje Baśkę, a Baśka odmieni jej życie...
Córką wyprowadzającą się jest Jolka.* Pracuje w urzędzie i nienawidzi swojej pracy.* Za to „nawidzi” fotografię, pasjonuje się nią i miała nawet jedną wystawę autorskich zdjęć w cukierni swojego narzeczonego (uprzejmie donoszę, że z narzeczonym nie mieszka, wynajmuje małe mieszkanko od znajomej znajomej). W amoku swojej miłości do obiektywu, postanawia wraz z przyjacielem otworzyć dochodowy interes, który będzie składał się ze studia fotograficznego, ale wraz ze studiem wizażu (najpierw Kamil zajmuje się Twoim makijażem, włosami i cerą, a potem Jolka robi ci oszałamiającą sesję zdjęciową). I tu zaczyna się poszukiwanie lokalu, pieniędzy i inspiracji, które może nie idą najlepiej, ale przecież ulubionym powiedzonkiem Jolki jest „Nie ma innej opcji!”.
Przyjaciółką Kamila, prócz Jolki, jest jeszcze Monika. Monika to biznesłumen, prowadząca kursy i szkolenia na temat samodoskonalenia i pewności siebie pod uroczym tytułem: „Jak go spotkać, uwieść i zaciągnąć do ołtarza”. Występuje na nich jako pewna siebie, piękna, dobrze ubrana mężatka, ale po każdym wykładzie ściąga z palca fałszywą obrączkę i wraca do pustego domu, gdzie na balkonie ustawiła kiedyś dwa krzesła, w nadziei, że śniadań nie będzie jadała tam sama. Ale niestety jada – i to rzadko, bo zwykle jest w pracy, w której daje dobre rady na temat: rozglądaj się dookoła, daj szansę każdemu, umów się ze znajomym znajomych, poznaj kogoś w supermarkecie, gdzie poprosisz o podanie ci czegoś z górnej półki, albo poproś o pomoc w wymianie koła w samochodzie. A po każdym wykładzie zdarza jej się dokładnie to, o czym mówiła – czyli na przykład guma. I gdy mężczyzna proponuje jej pomoc, ona ją odrzuca, bo przecież poradzi sobie sama... A wieczorami wypłakuje się w rękaw przyjaciela Kamila. I nie – nie ma
szans na romans między nimi, bo Kamil jest gejem.
Ta książka to dla mnie kiepskie połączenie poradników dla singli, programu o odchudzaniu, plotkarskich gazet kolorowych z cyklu „Twoje życie”, „Miłość za zakrętem” i „Nie wiedziałam, że jest żonaty!” i wszystkich seriali paradokumentalnych, w których ktoś opowiada o tym, jak mu było ciężko żyć, ale zmienił coś w swoim życiu. A dodatkowo wątek „Alina-Baśka” to żywa reklama second handów, chleba pełnoziarnistego wypiekanego w domu i ćwiczeń o 5.30 rano, które przyniosą efekt – zrzucisz 3 kilogramy w ciągu tygodnia!* I sanatoriów, w których tyle się dzieje...*
Nie zaskoczyła mnie ta powieść, niczym nie ujęła. Nie miała w sobie przyjaznego klimatu, nie związałam się emocjonalnie z żadną z bohaterek. Gdy ktoś zapyta mnie za kilka dni, jak skończyła się historia Aliny, nie będę pamiętała, czy coś się zmieniło w jej fartuchowo-domowym życiu. Pewnie powiem, że tak, bo to wpisuje się doskonale w nurt prozy podnoszącej na duchu banałami, sloganami i zakrzykami w stylu „Nie ma innej opcji”. Jeśli ktoś zainteresuje się losem Moniki – no cóż, chyba nikt nie będzie pytał, wiadomo od początku, nie wiadomo tylko z kim, czy z panem od przedziurawionego koła czy od najwyższej półki w hipermarkecie... A gdy ktoś zapyta, czy Jolka i Kamil mają firmę – pewnie odpowiem podobnie - „Nie ma innej opcji!”
Nawet redakcja tej książki kuleje – następuje tajemnicza zamiana Wiktora w Andrzeja – czyżby samemu wydawnictwu też nie bardzo zależało na powieści? Czyżby potraktowała ją jak gazetkę, kupowaną do pociągu relacji Warszawa-Ciechocinek?