Kiedy czytałam Letni deszcz. Kielich, pierwszą z dwóch części trzeciego i ostatniego tomu sagi zbója Twardokęska (druga, z podtytułem Sztylet, wciąż się pisze), odetchnęłam z ulgą. Gdyby nie mój niezrozumiały upór, który nie pozwolił mi swego czasu zrezygnować z lektury Zbójeckiego gościńca (wspomnianej sagi tom pierwszy), nie poznałabym tej znakomitej książki. Zbójecki gościniec był debiutem powieściowym Anny Brzezińskiej. Jak na debiut, miał szalenie złożoną strukturę fabularną i skomplikowaną narrację. Debiutantce zabrakło niezbędnych szlifów, by należycie, to jest w pełni zrozumiale dla Czytelnika, przelać wizję, powstałą w przebogatej wyobraźni, na papier. W efekcie łatwo było zagubić się w nagłych zwrotach i bez tego skomplikowanej fabuły. Ważne postacie pojawiały się nagle, bez należytego wprowadzenia, i od razu rzucały się w wir akcji. Świat przedstawiony, w którym główną rolę grał liczny panteon groźnych bóstw, został ledwie zarysowany. Bogowie knuli, ale nie było zbytnio wiadomo, co konkretnie
i w jakim celu. Dodatkowy zamęt wprowadzała zdecydowanie zbyt enigmatyczna postać wojowniczki znikąd, Szarki, mówiącej niewiele, niemal wyłącznie zagadkami rudowłosej, której przyszło stać się katalizatorem akcji. Aby nie było za łatwo, całość poddano, miejscami zbyt silnej, stylizacji staropolskiej. I choć autorka posługiwała się tym językiem bardzo sprawnie, nie uczyniła nic, by uczynić go przystępniejszym i naturalniejszym. Stąd miejscami nieodparte wrażenie toporności, a wręcz śmieszności. Całość sprawiała wrażenie pociętej i pozbawionej kluczowych zworników. Niewątpliwie wymagała poprawek.
Plewy na wietrze to właśnie wersja poprawiona, ale, co jeszcze ważniejsze, rozszerzona o prawie 300 stron tekstu, czyli przekraczająca dwukrotnie objętość pierwowzoru. Można więc śmiało powiedzieć, że, mimo zachowania zasadniczych elementów fabuły, to zupełnie nowa książka. Nie tylko więc znikają opisane powyżej niedoróbki i nielogiczności, ale pojawia się sporo nowych wątków, a wcześniej znane postaci zyskują wyraźniejszy rys charakterologiczny. Warsztatowi pisarki dojrzałej i doświadczonej nie sposób cokolwiek zarzucić – można tylko go zarzucić pochwałami. W pełni zasłużonymi. Wydawanie „nowych wersji” wcześniejszych tomów spotyka się zwykle z nieżyczliwymi komentarzami, jako zabieg czysto marketingowy. W przypadku sagi Twardokęska nie ma mowy o najlżejszym podejrzeniu tego typu. Moim zdaniem zabieg ten był wręcz niezbędny, by zniwelować przepaść jakościową, jaka dzieli pierwszy i drugi (choć w mniejszym stopniu, ale jednak) tom od znakomitego trzeciego. Dzięki temu wielka gawęda może płynąć, nie
napotykając uskoków, ku radości zauroczonych Czytelników. Plewami Brzezińska potwierdza swój niepodzielny prymat wśród polskich fantastek. Kto jeszcze nie zna jej twórczości, koniecznie powinien nadrobić tę zaległość. Bo warto.