Wszyscy przyjeżdżają dziś do Stambułu, „aby zobaczyć stare imperialne zabytki, by szukać Konstantynopola, którego już nie ma: miasta pożądanego przez świat, owianego legendami i mitami, najdalej na zachód wysuniętego bastionu orientalnych rozkoszy” – pisze Cegielski. I tej, postawionej już na początku tezy, broni przez kolejne strony swojej najnowszej książki. Trzeba przyznać, że obrana przez niego technika argumentacyjna wydaje się niezwykle przekonująca – fakty mówią same za siebie, a rzetelnym reportażom nie sposób zaprzeczyć. Barwne obrazy Turcji, serwowane nam dotąd przez rozmaitych pisarzy, były równie bajkowe, co nieprawdopodobne. Pisarze ci przedstawiali bowiem Turków nie prawdziwych, lecz egzotycznych – takich, którzy wzbudziliby powszechne zainteresowanie i przyczynili się do znacznej idealizacji kraju. Ograniczając swoje relacje do opisów przepięknych krajobrazów, jarmarcznego przepychu tamtejszej architektury i uwodzicielskiej urody kobiet pomijali kwestie mniej wygodne, a za to bardziej
przystające do realiów. Bardzo słuszne okazują się słowa Edwarda Saida, słynnego humanisty, zajmującego się szeroko pojmowaną tematyką kolonizacji i orientalizmu, przytoczone tu przez Cegielskiego: „Orient pełni raczej funkcję toposu niż miejsca – jest zbiorem odwołań i charakterystyk, które pochodzą z cytatów, fragmentów tekstu, przytoczeń z cudzych prac czy wcześniej istniejących wyobrażeń, albo stanowi amalgamat tych wszystkich elementów”. Przyzwyczailiśmy się bowiem do pewnego obrazu Turcji, który prezentuje nam ją jako kraj wielokulturowy i wielojęzyczny, o interesującej tradycji i ogromie barw, pomijający jej przyziemne aspekty, takie jak poziom przestępczości, niepokojące kompetencje władz czy konflikty na tle religijnym i narodowościowym. I bardzo wygodnie żyje nam się z tym przeświadczeniem. Przyswajamy sobie literackie kreacje wdzięcznej Turcji, ignorując jej prawdziwe oblicze. Wypadałoby natomiast pamiętać, że Stambuł, który co prawda uległ znacznej industrializacji i modernizacji, nie jest wcale
Nowym Jeruzalem, jak zwykło się go określać. Cegielski w znakomity sposób obala tę nieprzystającą do rzeczywistości legendę oraz wszystkie mity, jakie utrwaliły się w naszej świadomości i przeczy im, przytaczając swoje osobiste doświadczenia oraz rozmowy z ludźmi, którzy z racji swego pochodzenia mogą powiedzieć najwięcej.
Zazwyczaj z Turcją kojarzymy głównie haremy i meczety. I to opowieści o nich wydają się tu chyba najciekawsze. Otóż słowo harem, potocznie rozumiane w Polsce jako określenie wielu partnerek jednego mężczyzny, ma zupełnie inną etymologię – wywodzi się ono z języka arabskiego, w którym oznacza miejsce święte i chronione. W krajach muzułmańskich nazwą tą określa się część domu, wydzieloną wyłącznie dla kobiet z dziećmi, do której wstęp mają tylko najbliżsi. Jak pisze Cegielski, harem nie był wcale miejscem rozpusty i seksualnych wyczynów, lecz sercem domowego ogniska. Ponadto wielożeństwo wiązało się nie ze zwiększeniem przyjemności, a raczej szans na przetrwanie rodu – wychodzono bowiem z założenia, że większa ilość żon sprzyja większej ilości potomstwa.
Przyjęło się, że współczesny Stambuł swoją atrakcyjność zawdzięcza głównie meczetom i utrwalonym od wieków historiom o nich. Należy jednak zaznaczyć, że były one nie tylko symbolami potęgi i miejscami modlitwy, ale również bogatymi instytucjami, otoczonymi przytułkami, siedzibami derwiszów, szkołami, szpitalami czy pracowniami artystycznymi. Stanowiły na tyle istotny element życia ekonomicznego Konstantynopola, że dzięki gromadzonym przez siebie funduszom były w stanie wykarmić każdego dnia nawet trzydzieści tysięcy ludzi. To dlatego podróżni z Europy nieustannie dziwili się, że na ulicach tak wielkiej metropolii praktycznie nie widać żebraków. Teraz odpowiedź wydaje się prosta.
Wyjaśnienia należą się także w kwestii architektury, która wciąż wabi turystów z całego świata. Otóż trzeba wiedzieć, że współczesny Stambuł to nie tylko przepiękne gmachy i zamaszyste budowle, ale także sieć ruin, których zagospodarowanie pozwala zaoszczędzić materiał budowlany. Mury obronne, dawniej gwarantujące ochronę, dziś pełnią rolę stelaży, do których przytwierdzane są drewniane, często rozpadające się domki. Miasto zapełniają suche od dziesięcioleci fontanny, zaś meczety i cmentarze często sąsiadują z bazarami i ich hałaśliwymi właścicielami. Oczywiście Stambuł na długo jeszcze będzie uważany za miasto, które zdobywa swoim przepychem. Nie należy jednak zapominać, że piękne centrum otoczone jest dziś nowymi osiedlami, wśród których wiele powstało nielegalnie i których mieszkańcy nie zawsze mogą poszczycić się dobrą sławą.
Otóż Stambuł ma również drugie oblicze, dalekie od pięknych opowieści o kupcach, haremach i meczetach. Na codzienność jego mieszkańców składają się też demonstracje, więzienia, głodówki i tortury, jakim poddawani są aresztowani. Zdaniem Cegielskiego to teren podwójnie niebezpieczny, na którym zagrożenie wynika nie tylko z poziomu przestępczości, ale i nadużyć ze strony władz. Jeden z jego rozmówców przytoczył historię o młodych ludziach, którzy nie skończyli osiemnastu lat, więc zmieniano im w papierach datę urodzenia i wykonywano wyrok śmierci w świetle prawa. Według autora i udzielających mu informacji ludzi, Stambuł to miasto, w którym panuje ciągła atmosfera strachu, a walki toczą się na rozmaitych tłach i wciąż pochłaniają setki ofiar.
Zdaje się, że Cegielski ma wiele racji nazywając współczesny Stambuł „hybrydą, melanżem przyszłości i przeszłości, mitem i rzeczywistością, Turcją w pigułce”. To przede wszystkim zbiorowisko różnych nacji i religii, z jednej strony niesamowity relikt bogatej przeszłości, z drugiej zaś nieustannie modernizowane centrum międzynarodowego handlu. To jednocześnie bajkowa kraina, przedstawiana niegdyś przez literatów i podróżników, jak i typowa metropolia, obok wyidealizowanej legendy posiadająca także swoje mroczne oblicze. To ośrodek nieustannego zmagania się muzułmańskiej tradycji z zachodnią nowoczesnością, w którym za kwestie sporne uważa się między innymi noszenie przez kobiet chust, ich finansową i psychiczną zależność od męża oraz kultywowanie wiekowych tradycji w obliczu zaktualizowanych realiów.
Cegielskiemu niewątpliwie należą się wielkie gratulacje za wzbogacie dyskursu o krajach muzułmańskich relacją tak świeżą i fachową, w której literackie bajanie ustępuje miejsca rzeczowym opisom. Mniej fikcji, więcej faktu – zdaje się głosić myśl przewodnia książki. To chyba najbardziej aktualna diagnoza, jaką współczesne pisarstwo postawiło Turcji – diagnoza o tyle dobra, że surowa i obiektywna, będąca wynikiem rzetelnej pracy świetnego obserwatora. Relacja Cegielskiego jest bowiem o tyle ciekawa, że spogląda na Stambuł nie przez pryzmat europejskiego kolonizatora czy turysty, pragnącego uczestniczyć w orientalnych rozrywkach, ale przez pryzmat badacza historii i mentalności kraju tak wyjątkowego i tajemniczego, jakim jest współczesna nam Turcja.