Trwa ładowanie...
recenzja
26 kwietnia 2010, 16:20

Trup za trupem a za tym trupem kolejny trup....

Trup za trupem a za tym trupem kolejny trup....Źródło: Inne
d1zsdt6
d1zsdt6

Wprawdzie Agatha Christie powiadała, że nic tak nie ożywia fabuły, jak świeży trup, ale wszystko ma swoje granice. A przynajmniej powinno mieć. W powieści Zalewskiego trupów jest nadmiar. Co krok, to trup. Co zwrot akcji – to nieboszczyk. A na końcu – masowy grób. Nie, zapomniałam. Po masowym grobie jest jeszcze pojedynczy trup. Ów nadmiar nieboszczyków sprawia wrażenie, jakby autor, namnożywszy postaci, nie bardzo wiedział, co z nimi zrobić. I jak już czytelnik się zapędzi, żeby polubić jakiegoś bohatera – szast-prast i zamiast niego ma jego zwłoki. Alternatywą jest nagłe pogorszenie się charakteru sympatycznej do tej pory postaci i to takie pogorszenie, że lepiej, by był z niej trup. Taki na przykład Bert Duncan, który miał ciężkie dzieciństwo, a jednak wyrósł na przyzwoitego człowieka, po czym poszedł na ryby, przysnął sobie, a jak się obudził, to już nie był przyzwoitym człowiekiem, bo mu się w oczodole na miejscu szklanego oka nagle zainstalowało inne, magiczne, powodujące, że Bert zmusza swoich
sąsiadów do popełniania zbrodni. Lepszy trup niż taki bohater.

Dużą słabością tej książki jest chaotyczna fabuła. Choć powieść jest bardzo obszerna, wątków nie ma w niej wiele; są jednak tak poprowadzone, że wielokrotnie nie wiadomo, o co chodzi. Wiem oczywiście, że to swego rodzaju kontynuacja Białej wiedźmy, a może nawet i Rowerzysty, a na pewno wykorzystanie niektórych postaci i wątków – ale jakieś uporządkowanie narracji i fabuły by się przydało. Tempo akcji jest tak szybkie, trup ściele się tak gęsto, że łatwo się w tym pogubić i to nie tylko tym, którzy nie czytali dwóch wcześniejszych powieści. W odbiorze tekstu nie pomagają też drętwe dialogi. Rozumiem, że krótkie zdania to jeden z wyznaczników stylu autora, ale brakowało mi pewnej potoczystości, bez której rozmowy bohaterów wyglądały dość sztucznie, zwłaszcza że nie ma tu indywidualizacji języka. Narracja też pozostawia wiele do życzenia. Sporo miejsca poświęcono postaciom, które w fabule odgrywają niewielką rolę. Klasyczny przykład to wspomniany już Bert Duncan, który jest bohaterem obszernego prologu,
a potem nie pojawia się wcale (o ile pamiętam), ani jako bohater tego, ani tamtego świata. No to po co było o nim tyle pisać? Trudno też zrozumieć sens niektórych odnarratorskich komentarzy, jak np. tego na temat Berta: „Nazywał się Bert Duncan. Diabli wiedzą dlaczego”. A co w tym dziwnego? Bo tak mu dali na imię? Bo tak miał na nazwisko ojciec? To, że rodzic Berta pochodził z Barbados, nie musiało przecież decydować o tym, jakie przysługuje mu nazwisko.

Kolejna problematyczna kwestia to bohaterowie. Postacie Zalewskiego są niestety „płaskie”, jednowymiarowe. Jak mężczyzna – to albo uczciwy szeryf, albo nędzna gnida z koneksjami. Szeryf przestrzega prawa lub, jako człek sprawiedliwy, bierze prawo we własne ręce, jeśli uzna, że nie ma innego wyjścia. To nie tyle żywy człowiek, ile posąg szeryfa i mężczyzny, chciałoby się rzec. Gnida jest kwintesencją gnidowatości, jest tak gnidowata, że hańbi surowy i uczciwy męski świat samym swoim istnieniem. Ciężko natomiast znaleźć u Zalewskiego negatywną postać kobiecą: generalnie jego bohaterki są miłe, ciepłe, wierne, lubią seks i gotowanie, nie wtrącają się w męskie sprawy. Trudno też tu odnaleźć głównego bohatera, ponieważ jak już czytelnik zaczyna mieć nadzieję, że to „właśnie ten” – narrator postać uśmierca. Mało przekonujące są także motywacje postępowania bohaterów (np. jeden z nich z w „normalnego” staje się nagle „gnidą” szukającą dziury w całym. Uzasadnienie: jest przed emeryturą, musi się wykazać) i
błyskawiczne zmiany ich charakterów (np. twardziel, z którego usług przez wiele lat korzystała policja, nagle stał się skamlącym nieborakiem, bo go jakiś młodzian postraszył pistoletem z kwasem). Wszystko to jest mało prawdopodobne, mało wiarygodne, a to dość istotny błąd warsztatowy jeśli chodzi o horror (bo tak chyba trzeba byłoby określić przynależność gatunkową tego utworu). Pomysł na wykorzystanie w tekście grozy toposów „złego miejsca”, „złego oka”, postaci indiańskiego szamana, który mści się po wiekach, nie jest nowy: wystarczy przypomnieć sobie niektóre powieści Grahama Mastertona, począwszy od Manitou. Nie oznacza to oczywiście, że nie można sięgnąć po te pomysły po raz kolejny. Ale może zamiast w ilość (500 stron!) lepiej pójść w jakość? I jeszcze uwaga do redakcji (korektorów?). Słowo strużka piszemy przez u. Naprawdę.

d1zsdt6
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1zsdt6

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj