Magda Prokopowicz ma 27 lat, gdy podczas kąpieli wyczuwa w prawej piersi guzek. Wie, że to nic dobrego – pamięta, jak na raka piersi umierała jej mama, dlatego z płaczem jedzie do szpitala. Diagnoza jest błyskawiczna – to rak z najwyższym stopniem złośliwości, G3. Szybka operacja ratuje pierś, ale wyniki badań są jednoznaczne: choroba zagnieździła się także w drugiej. Magdę czeka mastektomia. Ten dzień wspomina w wielu wywiadach: „Wydawało mi się, że rak jest już w całym moim ciele, że nie ma ani jednego wolnego miejsca, w którym by się nie rozpychał. Pożerał mnie. A ja nie mogłam go zatrzymać.” Od tego dnia rozpoczyna się ośmioletni etap życia z chorobą – etap, o którym coraz mniej ludzi chce mówić „walka z chorobą”, właśnie dzięki Magdzie. Magda „przypominała hymn o miłości. Była cierpliwa, nie zazdrościła, nie szukała poklasku, wszystko znosiła, we wszystkim pokładała nadzieję. Umiała słuchać. Rozmawiając z człowiekiem, wpatrywała się w niego jak w arcydzieło”. Właśnie dlatego książka o niej, jest książką
o życiu.
Magda, miłość i rak… to zapis rozmów, jakie Alina Mrowińska przeprowadziła z Magdą Prokopowicz, Bartkiem Prokopowiczem i psychoonkologiem, dr Mariolą Kosowicz. To książka, która jest jednocześnie trudna, dobrze napisana i magnetyzująca. Czyta się ją jednym tchem po to, by za chwilę znów do niej wrócić. Prawdziwa historia, a więc dokument. Historia bardzo świeża i bliska – a zatem dokument, którego nie można ocenić z dystansu. Dokument, który zresztą wcale do zwiększenia tego dystansu nie namawia, wprost przeciwnie. Rozmowy przeplatają intymne zwierzenia reporterki, jej obecność jest widoczna, choć wcale nienachalna. Nie jest to jednak książka, którą przyjemnie się ocenia – to raczej tekst do przemyślenia, do rozważenia w sobie, bo brak dystansu, wpisany w tę książkę, automatycznie niweluje resztki obiektywizmu. Tym, co wyróżnia tę książkę spośród jej podobnych jest wzruszająca czułość, jaka z niej promieniuje – i jest to czułość, a nie czułostkowość, nie będzie tu zatem spodziewanych zabiegów, których
jedynym celem jest wywołanie u czytelnika płaczu nad losem bohaterki. To duża zaleta, bo świadczy o tym, że autorce udało się nie przegadać tekstu, a to – w wypadku książki, która jest pewnego rodzaju hołdem – niełatwe zadanie.
Z książki, która jest jednocześnie wywiadem-rzeką, fragmentem bloga, prezentacją różnych punktów widzenia na tę samą sytuację i osobę, która się w niej znalazła, wyłania się obraz Magdy, która potrafi cieszyć się tym, że świeci słońce, otwarcie mówić o swojej chorobie i Magdy zrozpaczonej, niepotrafiącej znaleźć ujścia dla smutku i złości, które pojawiają się, gdy dociera do niej, że musi odejść, choć bardzo chce żyć. To obrazy nakładające się na siebie, niejednoznaczne. Jednoznaczna jest odwaga, niemal odmieniana przez przypadki, choć wcale nienazywana po imieniu. Ujmuje mnie obraz kobiecego porozumienia, o którym pisze Mrowińska, kreśląc obraz relacji, jakie tworzyła Magda z osobami poznanymi podczas pracy w Fundacji czy zwykłego oczekiwania na wizytę u onkologa.
Odsuwając na bok przymus napisania czegoś w miarę obiektywnego, chciałabym powiedzieć o tej książce, że porusza, że to ważny zapis rozmów na tematy, na które wszystkim – zdrowym i zmagającym się z chorobą – zdarza się myśleć. To dobrze, że porusza je w taki właśnie sposób, mówiący: to normalne, że się boisz, ale nie koncentruj się na strachu, tylko na tym, jak pięknie jest wokół ciebie. To jedna z trudniejszych książek, o których przyszło mi pisać, bo próba schowania się przy niej za pancerzem z literackich motywów i domniemanych wadach czy zaletach tego typu reportażu jest dla mnie niemożliwa. Ważna książka nie tylko w październiku, gdy przypomnimy sobie, żeby wpiąć różową wstążkę do kurtki albo żakietu. To odważna opowieść o odwadze i codzienności. Książka, która jest taka, jaka była Magda – przełamująca stereotypy.