Na początek – zaskoczenie. Na okładce powieść zareklamowano (za „New Republic”) tak: „jest jak chińska wersja Pięknego umysłu napisana przez chińskiego Dana Browna”. Czytelnik zatem oczekuje thrillera, czyli, jak się po polsku to czasem tłumaczy, dreszczowca. Nic z tego, a przynajmniej nic z takiego thrillera, do jakiego przyzwyczaiła nas kultura zachodnia. O wartkiej akcji nie ma tu mowy, intryga zawiązywana jest tak powoli, że trudno ją dostrzec w gąszczu innych informacji, zwroty akcji są, owszem, ale na pewno nie nagłe. Jeśli więc przystąpi się do czytania z nastawieniem na thriller w stylu Browna (jak Cyfrowa twierdza)
, Harrisa, Ludluma czy Clancy’ego, to dozna się rozczarowania. Ale nawet dla czytelnika niemającego takich oczekiwań, lecz wychowanego w kulturze zachodniej, nie będzie to łatwy w lekturze utwór – także dla tego czytelnika, który pamięta Piękny umysł.
Akcja rozpoczyna się od historii rodu Rongów z Jiangnan, jego najważniejszych dla opowiadanej historii członków. Narrator rozwija swoją opowieść powoli, by w końcu dojść do postaci, która będzie w powieści odgrywała najważniejszą rolę – Rona Jinzhena, nieślubnego i nieco autystycznego potomka jednego z członków rodu. Na szczęście nie odziedziczył po ojcu skłonności do niegodziwego życia; za to po babce, niezwykłej kobiecie i genialnej matematyczce, odziedziczył najważniejszą chyba cechę Rongów: matematyczny talent. Pod opieką profesora z Polski, Jana Liseiwicza, przyjęty w końcu przez rodzinę ojca, która początkowo go odrzuciła, rozwija swoje zdolności. Dzięki nim odnosi sukces w tajnej jednostce wojskowej zajmującej się m.in. łamaniem kodów. Jego losy nie toczą się jednak tak, jak można by oczekiwać, wiedząc, że jest to człowiek obdarzony wielkim geniuszem, człowiek, którego praca miała tak ogromne znaczenie dla chińskiego państwa. Zdrada, kłamstwo, niezrozumienie, odrzucenie, zawiść – wszystko to
towarzyszy Ronowi w jego trudnym i samotnym życiu, w którym nigdy do końca nie wie, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem, na kogo może liczyć, a kogo się obawiać.
Jak wspominałam, nie jest to łatwa lektura. Trzeba całkowicie zmienić perspektywę: przestawić się inny sposób myślenia, inny sposób postrzegania rzeczywistości. Tej książki się nie „połyka” – ją się smakuje. Nie śledzi się wyłącznie kolejnych zaskakujących wydarzeń, lecz uczy się obcowania z odmienną kulturą, cywilizacją – i z genialnym umysłem. To nie tyle lektura, ile wyprawa – w głąb zupełnie nieznanego świata. A w tym świecie – polski akcent: profesor Jan Liseiwicz. Swoją drogą, to nazwisko brzmi bardzo dziwnie dla polskiego ucha. Ciekawe, jak zapisano je oryginale: powieść została bowiem przetłumaczona z chińskiego na angielski i dopiero z angielskiego na polski. To dość karkołomne i zaskakujące: czyżby nie było u nas tłumaczy, którzy mogliby podołać przekładowi z języka chińskiego?
Książka ma formę, przynajmniej po części, dziennikarskiego śledztwa: autor wykorzystuje w narracji reportaże, wywiady, listy, pamiętniki, rozmowy z bohaterami, którzy mieli kontakt z Ronem. Wszystko to uwiarygodnia fabułę, na której ostateczny kształt nie bez wpływu pozostał zapewne fakt, iż sam autor książki przez wiele lat pracował jako kryptograf w chińskiej armii.
Ten, kto uwierzy reklamie na okładce Szyfru, może się poczuć zawiedziony. Jeśli jednak zabierze się do lektury bez takiego „obciążenia”, a jest ciekawy innego świata, innego człowieka, z pewnością znajdzie tu coś dla siebie.